Trwa ładowanie...
Andrzej Mroziński
06-09-2012 13:27

IWC - synonim klasy i elegancji

IWC - synonim klasy i elegancjiŹródło: iwc.com
d1l77xa
d1l77xa

Mało kto pamięta oprócz wtajemniczonych, skąd się wzięła sława znakomitej marki zegarkowej IWC, znanej bardziej jako Schaffhausen w Polsce. Na to pytanie znajdziecie Państwo odpowiedź w rozmowie z legendą firmy Hannesem Pantli, który jest z nią związany od ponad 40 lat i sam wielokrotnie bywał w krajach „za żelazna kurtyną”, dziwiąc się, że ich wyroby pomimo tego, że były wysyłane do Polski, Czech, ZSRR nigdy nie znalazły się w witrynach sklepów, w tych czasach „polskiej sieciówki” Jubilera czy im podobnym u naszych sąsiadów.
Otóż zawrotna kariera marki w bloku komunistycznym rozpoczęła się, kiedy zakochali się w niej kremlowscy prominenci z ówczesnego ZSRR. Ale posiadanie zachodnich cacek kłóciło się wówczas z doktryna komunistyczną. W sukurs przyszedł czarny rynek i przemyt. Wrogowie systemu, czytaj agenci służb zachodnich potrzebowali lokalnych walut dla prowadzenia działań operacyjnych na terenie państw bloku wschodniego.
Całą akcją dowodził Tony Dival (agent Royal Marines), dzięki któremu w latach najciemniejszego komunizmu na rynek radziecki trafiło ok. 7000-8000 sztuk zegarków IWC. W Schaffhausen z dumą pokazuje się księgi handlowe, w których z zegarmistrzowską dokładnością zapisano nazwiska osób, przyjeżdżających do firmy raz w tygodniu z teczkami gotówki, zamieniając ja na 50-100 zegarków. Ta nietypowa historia spowodowała zapewne, że IWC stało się ulubiona i najbardziej rozpoznawalna marka w latach 60. i 70. w Polsce, pomimo tego, ze zegarki tej firmy ozdabiały ręce wysokich funkcjonariuszy partyjnych, resortów „siłowych” i dyrektorów wielkich zakładów przemysłowych.
O historii i fenomenie marki, oraz o tym jak się znalazła w Polsce opowiada Hannes Pantli, legenda firmy, członek Zarządu IWC Schaffhausen.

- Na lotnisku w Zurychu widziałem ogromny billboard z napisem – „Witajcie w Zurychu, przedmieściu Schaffhausen” ….

- Tak to taki oryginalny sposób promocji naszej marki. Ale prawda jest że IWC promuje Schaffhausen na cały świat. Bez naszej marki ta urocza, nadreńska miejscowość nigdy nie miała by takiej renomy w świecie. Ten plakat jest wielkim sukcesem marketingowym, zapada w pamięć i na długo tkwi w podświadomości. Wielką rolę w promocję miasta naszej marki doceniły i doceniają władze regionu. Otwarcie podkreślają, że żadne akcje promocyjne miasta i regionu nie uczyniły skutecznie tak dużo jak IWC.
Ale władze Schaffhausen okazują nam na każdym kroku wdzięczność np. proponując kupno kolejnych działek budowlanych pod nasze nowe manufaktury. To bardzo korzystne dla wszystkich stron.

- W Polsce jesteście bardziej rozpoznawalni jako Schaffhausen niż jako IWC.

- To ma swoje korzenie historyczne, wywodzące się jeszcze z czasów Cesarstwa Austrowęgierskiego. Dlatego nasze zegarki znane były w Polsce, Czechach, na Węgrzech i w samej oczywiście Austrii. Jednak nazwa zegarka zawsze była taka sama IWC Schaffhausen. Ale tak się jakoś przyjęło, że opuszczano skrót i wymawiano tylko nazwę miasta.

- A skąd się brały państwa zegarki w Polsce lat 70?

- One były tam już wczesnej. Jak wspomniałem wcześniej za sprawą Austriaków. Sądzę, ze było to pod koniec XIX wieku. W latach 30. Ubiegłego stulecia, kiedy w Niemczech niebezpiecznie rozwijał się nazizm z terenów ówczesnej Polski, Rosji i Czech, w obawie o swoją przyszłość wyemigrowało wielu obywateli pochodzenia żydowskiego. I to dzięki nim, bo los rzucił wielu przez Chiny do Japonii, pan Goldstein dystrybuował nasza markę w kraju kwitnącej wiśni. I to z takim sukcesem, że po 1949 roku staliśmy się liderem tego rynku.

d1l77xa

Ale bardziej zabawna historia związana jest z eksportem IWC do Polski i Czech. Otóż na początku lat 70. , za pośrednictwem firmy Siber Hegner z Zurychu, która robiła przez wiele lat interesy z Polską wysyłaliśmy ok. 200 zegarków rocznie do Polski. Był to tzw. handel wymienny, dziś zwany barterem. Siber Hegner otrzymywał tekstylia polskie i w rozliczeniu wysyłał zegarki IWC Schaffhausen. Gdzieś w tym czasie odwiedziłem Polskę, nie kryjąc swojej ciekawości, jak takie luksusowe dobra pozycjonują się rynku co by nie mówić komunistycznym. Ku mojemu zdziwieniu w żadnym ze sklepów o ile pamiętam „Jubiler” i temu podobnych nie spotkałem w gablotach naszych wyrobów. Jak się później dowiedziałem, tych podejrzewam kilka tysięcy sztuk zostało rozdystrybuowanych wśród ówczesnej elity partyjne, służby bezpieczeństwa i elity gospodarczej. Tak samo było zresztą w Czechach. Dla mnie, żyjącego w wolnym świecie Szwajcara nie mieściło się to wtedy w głowie.

- Istniały podobno zakusy, aby z nazwy wyeliminować Schaffhausen i pozostawić jedynie IWC.

- Jesteśmy do tej nazwy bardzo przywiązani, ale jest ona, przyznaję, bardzo skomplikowana dla zagranicznego klienta czy odbiorcy. Bywa niejednokrotnie przekręcana, inaczej wymawiana nawet w poszczególnych kantonach szwajcarskich. Pojawili się jakiś czas temu zwolennicy zlikwidowania nazwy miejscowości pod IWC, argumentując, że oto istnieje BMW czy IBM i te skróty są wystarczająco dobrze rozpoznawalne. Osobiście zawsze broniłem nazwy Schaffhausen i stałem mocno na stanowisku pozostawienia jej jako znaku identyfikacyjnego firmy. I tak na zawsze pozostanie on na naszych cyferblatach i wszelkich innych materiałach promocyjnych, reklamowych i firmowych.

- Nie irytuje was proceder podrabiania waszych wyrobów?

- Może i irytuje, ale ja już przeżyłem czasy, jak nas nikt nie podrabiał. I proszę mi wierzyć, że były to trudne czasy. A zresztą słabych się nie podrabia, tylko tych którzy maja wielkie sukcesu i są pożądanym dobrem.

- Kiedy pierwszy raz usłyszał pan o IWC?

- W Szwajcarii jest tradycja, że jak się kończy 16 lat otrzymuje się zegarek, kiedyś był to zegarek na całe życie. Za moich czasów hołdowano jeszcze temu zwyczajowi. I pamiętam, ze jeden z kolegów klasowych otrzymał od swoich rodziców właśnie IWC. Koledzy podśmiewali się, bo nie znali tego brandu. On wtedy dumnie odpowiedział, nie znacie teraz, ale jeszcze usłyszycie o tej marce. Mam to w pamięci, bo miał wtedy rację. - Sam się pan do tego przyczynił stając się ikoną IWC?

d1l77xa

- Przyszedłem do firmy w 1972 roku. Jestem nieprzerwanie 39 lat i 9 miesięcy. Zaczynałem od działu sprzedaży, gdzie byłem odpowiedzialny za sprzedaż w całej Europie. Wkrótce pojawiła się tzw. kryzys kwarcowy, który zmiótł z firmamentu wiele znakomitych firm, a wiele innych pogrążył w kryzysie. To były ciężkie czasy. Zwalniano ludzi, niektórzy sami odchodzili, szukając innego zajęcia. Wtedy właściciel firmy zapytał mnie, czy nie zechciałbym objąć szefostwo działu marketingu i sprzedaży. I tak w 1976 roku zostałem dyrektorem marketingu i sprzedaży w IWC. Pozostałem na tym stanowisku do momentu przejęcia IWC przez Richemont, czyli 10 lat temu. I wtedy złożyłem wymówienie. Miałem za sobą wspaniałe czasy, cudowne momenty, które mocno pielęgnuję w pamięci do dzisiaj.
Ale Richemont nie chciał abym odszedł. Ok. – powiedziałem – dajcie mi jakąś dobrą propozycję, to się zastanowię. Na całe szczęście zbiegło się to z kolejnym wzrostem sprzedaży i rosnącą popularnością marki.
Richemont posiada na całym świecie własne kanały dystrybucyjne, własną organizację, co znakomicie ułatwia ekspansję marki. Kiedyś współpracowaliśmy z importerami, dzisiaj współpracujemy i komunikujemy z własnymi biurami i placówkami.

- W kampaniach reklamowych nie używacie wizerunków znanych osób?

- Tak to część naszej filozofii. W reklamach nie używamy twarzy celebrytów. Wykorzystujemy twarze, tzw. „przyjaciół firmy” w akcjach PR-owskich jak np. Kevin Spacey, Boris Becker, Figo, Cate Blanchet. W Chinach na naszych eventach pojawiają się Figo lub Zidane. Oni są tam świetnie rozpoznawalni. Nie używamy tych twarzy także w reklamach prasowych, są naszymi przyjaciółmi i w pewien sposób towarzyszą naszym prezentacjom i eventom.

- Ale branża luksusowych zegarków ma się dobrze nawet w kryzysie.

- Mężczyzna 40-45 letni, który osiągnął sukces, zbudował dom, ma udaną rodzinę chciałby coś specjalnego kupić dla siebie, coś osobistego. To nie ma za dużo możliwości. Jakby kupił sobie Rolls Royce czy Ferrari, to kłułoby to w oczy np. sąsiadów czy współpracowników. To nie zawsze jest dobrze odbierane, takie kłucie w oczy bogactwem. Dlatego też pewną alternatywą są zegarki, które z jednej strony sygnalizują pewien status społeczny, z drugiej są pewną tajemnicą a nie manifestacją wysokiego statusu. Ci którzy widzą, nie są zazdrośni, a ci co mieliby być zazdrośni nie widzą i nie są w stanie oszacować wartości tego cacka.
Teraz są Chiny rynkiem który ciągnie w górę dobra luksusowe, a za chwilę będą to Indie, bo to przecież następny miliardowy rynek i ogromny potencjał. Tylko w Chinach przybywa dziennie setka nowych milionerów dolarowych. I do tego w tamtym regionie, w przeciwieństwie np. do Szwajcarii obnoszenie się z bogactwem jest normą i niczym nagannym.

d1l77xa

- Czy zegarki mogą stanowić udaną inwestycje i lokatę na przyszłość?

- Dla mnie tak. Ale czy mam powiedzieć dwa warianty, jeden na tak a drugi na nie? To jest dokładnie tak jak inwestycje w sztukę. Jak pan zna młodego artystę, który się dobrze zapowiada, i jego prace się podobają, to może się okazać, ze miało się nosa i szczęście do malarza, którego prace są rozchwytywane. Ale powiem twardo, ze bardziej odpowiednim miejscem dla spekulacji jest giełda, a zapewne nie branża zegarkowa..

- A jak pan ocenia potencjał rynku wschodniego w tym polskiego?

- Rynek polski jest bardzo blisko mojego serca. Nie tylko na zabawne wspomnienia, o których mówiłem z początków mojej pracy. Jest to rynek bardzo ustabilizowany, nie ma wahnięć, a statystki i prognozy pokazują, że idzie w dobrym kierunku. Mało tego jako IWC Schaffhausen jesteśmy znana marką na rynku polskim. A to dobrze rokuje.

d1l77xa
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1l77xa