Jak czarna wołga stała się legendą
05.01.2016 | aktual.: 07.04.2017 13:24
Miał nią jeździć porywacz dzieci i kobiet, który spuszczał ofiarom krew przeznaczoną do leczenia bogatych Niemców albo wyrywał oczy czy nerki, które później trafiały do radzieckich klinik...
Kilka pokoleń Polaków żyło w przekonaniu, że po ulicach naszych miast i wsi jeździ budzący grozę samochód. Zmieniali się tylko jego kierowcy. Czarną wołgą miał podróżować na przykład porywacz dzieci i kobiet, który spuszczał ofiarom krew przeznaczoną do leczenia bogatych Niemców albo wyrywał oczy czy nerki, które później trafiały do radzieckich klinik. Według innych miejskich legend za kierownicą siedział zdegenerowany Żyd, sadystyczny ksiądz, satanista, a nawet... wampir.
Kultowy dziś wytwór radzieckiej myśli motoryzacyjnej jest bohaterem jednej z najgłębiej zakorzenionych miejskich legend, która mimo upływu lat wciąż fascynuje, o czym świadczą słowa piosenki "Muka" zespołu Hey. Kasia Nosowska śpiewa w niej: "Nie strasz mnie, nie boję się, czarów, klątw, biurowych mątw. (...) Matki, siostry i psa, ojca z zaświatów i lwa, i czarnej wołgi". Ten sam samochód stał się również tytułowym bohaterem utworu wykonywanego przez grupę Big Cyc. "Nie jest brzydka, nie jest śliczna czarna wołga balistyczna" - przekonują chłopaki ze znanej rockowej kapeli.
By odkryć źródła mitu należy najpierw przypomnieć dzieje auta, o którym większość młodych Polaków nie ma najmniejszego pojęcia.
Auto dla VIP-ów
GAZ-21, zwany powszechnie wołgą, produkowały znane zakłady samochodowe w radzieckim mieście Gorki (dziś Niżny Nowogród). Fabryka powstała pod koniec lat 20. XX wieku we współpracy z Fordem. Nic dziwnego, że we wszystkich jej produktach, także wołdze, dopatrywano się inspiracji słynnymi amerykańskimi konstrukcjami.
W latach 1956-70 z linii montażowych zeszło ponad 600 tysięcy limuzyn, które we wszystkich krajach bloku socjalistycznego były powszechnie używane jako taksówki oraz samochody służbowe dla rozmaitych notabli państwowych i partyjnych, a także zasłużonych dla władz artystów lub sportowców.
Przeciętny zjadacz chleba miał nikłe szanse na zakup czy przydział wołgi, która szybko zaczęła kojarzyć się przede wszystkim ze znienawidzoną nomenklaturą, co prawdopodobnie przyczyniło się do narodzin jej czarnej legendy.
Narodziny legendy
Nie wiadomo dokładnie, kiedy w społeczeństwie zaczęły funkcjonować niestworzone historie dotyczące czarnej wołgi. Zdaniem wielu badaczy największe ich nasilenie nastąpiło w drugiej połowie lat 60. i mogło być spowodowane autentycznym zdarzeniem, drobiazgowo opisywanym przez ówczesne media.
W kwietniu 1965 r. do warszawskiego mieszkania Heleny Hencel przy ulicy Grochowskiej zapukały dwie kobiety, które podały się za daleką rodzinę nieobecnego męża. Choć właścicielka lokalu ich nie znała, przyjęła gości pod swój dach, a wychodząc do pracy zostawiła nawet pod opieką kobiet 3-letnią córkę Liliannę.
Po powrocie do domu Henclowa odkryła, że dziewczynka została porwana. Zaalarmowała milicję, do której zgłosiła się młoda kobieta i poinformowała, że widziała poszukiwane kobiety z trzylatką, gdy wsiadały do czarnej wołgi.
O czarnej wołdze zaczyna być głośno
Już następnego dnia we wszystkich gazetach pojawiał się komunikat: "O uprowadzenie dziecka podejrzane są dwie kobiety, które w przeddzień widziane były w okolicy ul. Grochowskiej, a w dniu 3 kwietnia 1965 r. widziano je z dzieckiem około godziny 13 na rondzie przy al. Waszyngtona róg Grochowskiej wsiadające do samochodu wołga koloru czarnego, który w to miejsce podwiózł mężczyznę w stalowym mundurze wojskowym".
Lilkę udało się szybko odnaleźć. Okazało się, że porywaczkami były dwie siostry - jedna z nich marzyła o zdrowym dziecku, ponieważ wcześniej urodziła niewidomą córkę. Jednak dla całej historii najważniejszy stał się samochód, którym kobiety uciekły z Warszawy. Od tego czasu czarna wołga zaczęła budzić grozę.
Różne wersje na potrzeby chwili
Psychozę, jaką wywoływały opowieści o czarnym aucie, doskonale pamięta Sławomir Nowicki, 50-letni mechanik samochodowy z Łodzi. "Moja koleżanka opowiadała, że na naszym osiedlu pojawiła się taka wołga, a mieszkałem wtedy przy ulicy Szpitalnej na Widzewie. Najpierw jeździła bardzo wolno, a potem zatrzymała się i koleżanka widziała nawet, jak ksiądz z zakonnicą wciągali dziewczynkę do samochodu. Potem wołga szybko odjechała. Po tej opowieści bałem się sam wyjść na ulicę, a jak już wyszedłem, to ciągle oglądałem się za siebie" - opowiada w "Dzienniku Łódzkim".
Legenda była modyfikowana w zależności od sytuacji społecznej i obyczajowej panującej w Polsce. Gdy pod koniec lat 60. władze rozpętały antysemicką nagonkę, za kierownicą czarnej wołgi miał siedzieć Żyd dybiący na dzieci, z których krwi przygotowywał następnie macę.
Później zastąpił go ksiądz, a następnie degenerat porywający młodych ludzi, by spuścić z nich krew, sprzedawaną później bogatym Niemcom chorującym na białaczkę. W innej wersji porwane dzieci miały stać się dawcami organów, które trafiały do radzieckich klinik.
BMW zamiast wołgi
Choć z biegiem czasu na polskich ulicach pojawiało się coraz mniej czarnych wołg, ich legenda nie słabła. W latach 80. mieli nią jeździć po zapadnięciu zmroku złowieszczy sataniści, a nawet wampiry. Z ust do ust przekazywano sobie opowieści o kierowcy ciemnego auta, który podjeżdża i pyta o godzinę, a ofiara w ciągu doby umiera.
W XXI wieku wołgę zastąpiły bardziej nowoczesne limuzyny, zwykle czarne mercedesy i bmw, ale wciąż pojawiają się historie o podróżujących nimi zboczeńcach i porywaczach dzieci. Kilka lat temu mieszkańcy położonej niedaleko Nakła wioski Śmielin opisywali, że po okolicy jeździ czarny volkswagen golf z trupimi czaszkami na kołpakach, który porywa dzieci, by handlować ich organami.
Legenda wciąż żywa?
Pewnej dziewczynce, jednej z niedoszłych ofiar, udało się podobno uciec porywaczom. Inną wersję przedstawiła jednak policja. "Dziewczynka nieuważnie jechała rowerem i prawie wpadła pod nadjeżdżający samochód. Kierowca zatrzymał się i nakrzyczał na dziecko, które przestraszyło się, a następnie pobiegło do domu i okłamało matkę mówiąc, że chciano ją porwać" - relacjonowała Monika Kachel-Wiśniewska, oficer prasowa komendanta policji w Nakle.
RAF
**[
ZOBACZ TEŻ: KIM PHILBY - SOWIECKI SZPIEG W SAMYM ŚRODKU MI6 ]( http://facet.wp.pl/kim-philby-sowiecki-szpieg-w-samym-srodku-mi6-6002212226794113g )**