Jak Stalin traktował radzieckich noblistów?
Naukowcy byli dla Stalina amunicją w walce ze zgniłym, kapitalistycznym Zachodem. Wielkimi odkryciami mieli udowadniać innym krajom potęgę Związku Radzieckiego. Ale w rękach czerwonego cara oraz jego następców nawet nobliści, choć propagandowo użyteczni, stanowili jedynie bezwolne narzędzia.
30.09.2016 16:43
Potrzebowano ich do budowania wizerunku prężnie rozwijającego się państwa, odwracania uwagi od niepowodzeń na frontach, tuszowania zbrodni naukowymi sukcesami i, a może przede wszystkim, rewolucyjnych wynalazków, które pomogłyby zdobyć władzę nad światem.
Stalinowi i jego ludziom zależało bowiem na konkretnych efektach – nowych bombach, silnikach rakietowych czy też urządzeniach radiolokacyjnych – piszą Marta i Andrzej Goworscy w książce „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy”.
Dlatego nawet gdy w Kraju Rad szalał głód i większość społeczeństwa żyła w biedzie, nie skąpiono pieniędzy na nowoczesne instytucje badawcze, a wybitni naukowcy, w porównaniu z resztą obywateli, mogli się czuć niemal rozpieszczani. Pod warunkiem, że dostosowywali się do bolszewickich „reguł gry”.
Iwan Pawłow. Nobliście wolno więcej
Szczególnym traktowaniem cieszyli się ci badacze, których sukces miał wymiar globalny. Jeśli ich nazwisko otaczał wyjątkowy prestiż, mogli sobie pozwolić wobec władzy na ciut więcej. Tak było w przypadku pierwszego rosyjskiego noblisty Iwana Pawłowa.
Od czasu rewolucji bolszewickiej Pawłow żył, podobnie jak większość jego rodaków, na skraju nędzy. Co gorsza, nie mógł kontynuować swoich badań.
Brak środków na utrzymanie samych laboratoriów, radykalne cięcia kadrowe (z kilkudziesięciu pracowników pozostał mu w 1920 roku jeden), problemy z dostawami prądu skutecznie uniemożliwiły mu dotychczasową pracę – piszą Goworscy.
Sytuacja wybitnego fizjologa zmieniła się radykalnie, gdy zwrócił się do bolszewików (którymi, notabene, szczerze pogardzał) o zgodę na opuszczenie kraju. Zbiegło się to w czasie z listem wysłanym przez szwedzki Czerwony Krzyż, w którym proszono o wypuszczenie Pawłowa za granicę w zamian za pomoc humanitarną.
Propagandowa wartość badacza nieoczekiwanie wzrosła – stwierdzają autorzy książki „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy”. W tej sytuacji radzieckie władze postanowiły zawalczyć o noblistę – (…) dajemy nie jedną, ale dziesiątki paczek [żywnościowych], budujemy instytut, jakiego świat nie widział, i na dokładkę drukujemy dzieła wszystkie Iwana Pietrowicza na biblijnej bibułce.
Nie zmieniło to zdania Pawłowa o bolszewikach. Publicznie mówił o błędach i wypaczeniach ZSRR. Ba, posunął się o wiele dalej!
Gdy po śmierci Lenina Stalin rozprawiał się z byłymi zwolennikami „białych”, czystki nie ominęły laboratorium naukowca. Tu jednak przebiegły zgoła inaczej niż w całym kraju. Przysyłani do psiego królestwa sowieccy czyściciele od progu byli wyrzucani przez krewkiego starca – czytamy w „Naukowcach spod czerwonej gwiazdy”.
Gdy w 1933 roku do drzwi Pawłowa zastukał sam szef akademickiej sekcji do walki z „antysowieckim elementem”,_ noblista wykrzyknął wówczas „won swołocz” i zrzucił nieproszonego gościa ze schodów. I nie spotkała go za to żadna kara!_
Goworscy twierdzą jednak, że w konflikt na linii Pawłow-władza był mocno teatralny. Obie strony potrzebowały się nawzajem, a naukowiec ostatecznie dobrze spełniał swoją propagandową rolę, okazjonalnie chwaląc niektóre osiągnięcia swojej ojczyzny i samego Stalina.
Lew Landau. Nie przekraczaj pewnej granicy!
O wiele poważniejsze były przewiny innego naukowca wobec czerwonych decydentów. I proporcjonalnie bardziej brutalnie zareagowała radziecka władza.
Urodzony w 1908 roku w żydowskiej rodzinie późniejszy noblista Lew Landau już od najmłodszych lat przejawiał niecodzienną bystrość umysłu. Studia na bakijskim uniwersytecie rozpoczął jako czternastolatek. Po dwóch latach nauki, z gratulacjami i znakomitymi referencjami od dziekana wydziału matematyczno-fizycznego, wyjechał do Leningradu, by na tamtejszym uniwersytecie rozwijać swoje zainteresowanie fizyką.
Landau był tyleż genialny, co ekscentryczny. Zamiast garniturów preferował kwieciste koszule, do każdego zwracał się per „ty”, grywał na trąbce w studenckim jazzbandzie oraz chadzał po Newskim Prospekcie z czerwonym balonikiem. Jego styl bycia denerwował naukowe otoczenie, ale nie przyćmiewał korzyści, jakie radziecka nauka mogła osiągnąć dzięki jego wybitnemu umysłowi.
Wysłano go za granicę, gdzie poznał największych ówczesnych naukowców: Alberta Einsteina, Wernera Heisenberga, Nielsa Bohra czy swojego rodaka, pracującego wówczas w Cambridge, Piotra Kapicę.
Choć mógł przebierać w ofertach, postanowił wrócić do ojczyzny. W Charkowie objął stanowisko szefa działu teorii Instytutu Fizyczno-Technicznego i wkrótce przeobraził go w jedną z najważniejszych placówek badawczych na świecie.
Pożyteczne narzędzie
Na Ukrainie rozszalał się sztucznie wywołany głód. Pozbawieni pożywienia ludzie przyjeżdżali do Charkowa i umierali wprost na ulicach. Mimo monstrualnych rozmiarów tragedii, Zachód niewiele o niej wiedział – po części dlatego, że rozmiar nieszczęść nie mieścił się w głowach, po części dzięki propagandzie i „pożytecznym idiotom”.
Nieświadomie Landau odegrał w tym procesie niechlubną rolę – to jego autorytet przyciągnął na charkowskie konferencje naukowe zagranicznych badaczy, w tym noblistę Nielsa Bohra. Gościom pokazano potiomkinowską makietę miasta, która całkowicie przesłaniała koszmarną prawdę. To umacniało w oczach opinii międzynarodowej stalinowską wersję o szczęśliwym kraju robotników i chłopów.
W końcu jednak_ Lew Landau popadł w tarapaty. Żyjąc w świecie teorii fizycznych, niewiele miał wspólnego z rzeczywistością. Był jednak człowiekiem bezkompromisowym i w końcu sprzeciwił się okrutnej polityce decydentów. Jego protest polegał na podpisaniu listu kontestującego poczynania władz. Niebawem sygnatariusze tego dokumentu zaczęli trafiać do aresztów_ – czytamy w „Naukowcach spod czerwonej gwiazdy”.
Dostał wypowiedzenie. Uciekł z Charkowa i w Moskwie zatrudnił się w kierowanym przez Piotra Kapicę Instytucie Problemów Fizycznych. Ale niczego się nie nauczył. Marta i Andrzej Goworscy piszą:
W kwietniu otrzymał od jednego z kolegów broszurę porównującą Stalina do Hitlera. Zgodził się z zawartymi tam tezami i ochoczo wprowadził własne zmiany do tekstu, a następnie przekazał bibułę dalej. Nie minęło kilka dni, a do jego apartamentu wkroczyli mężczyźni w czarnych płaszczach i pod ramię wyciągnęli go z gabinetu.
Przez rok nie było o nim wieści. O uwolnienie Landaua zabiegali u Stalina zarówno Bohr, jak i Kapica. Zwyciężył pragmatyzm – naukowiec był brakującym ogniwem radzieckiego programu nuklearnego. Przed wypuszczeniem na wolność, przez miesiąc kurowano go w szpitalu, a i tak na jego widok żona wykrzyknęła: Dauńka, kochany, co się stało z twoimi rękami!
Piotr Kapica. Zwabiony podstępem
Podobnie jak Landau, również Piotr Kapica, wybitny fizyk i późniejszy noblista, dostał szansę na poszerzenie wiedzy za granicą. Jednak inaczej niż Landau, rozsmakował się w zagranicznych wojażach i w 1921 roku nie powrócił ze stypendium w Cambridge.
Pracując pod okiem innego laureata Nagrody Nobla, Ernesta Rutherforda, w najnowocześniejszym ówcześnie ośrodku badawczym świata, Kapica odnosił sukcesy i ani myślał o powrocie do ojczyzny.
Mimo starań Kraj Rad wciąż był krok za czołowymi ośrodkami naukowymi Europy i Stanów Zjednoczonych. Na horyzoncie pojawiły się zaś nowe rozwiązania, wykorzystujące między innymi odkrytą przez Kapicę nadciekłość helu czy też czerpiące z energii jądrowej – piszą Goworscy.
To, że radziecki naukowiec pracuje na chwałę zagranicznego laboratorium, nie mogło podobać się Stalinowi. W 1934 roku w rezydencji Kapicy miał pojawić się Rudolf Iwanowicz Abel, agent tajnych służb. Podobno to on nakłonił naukowca do złożenia wizyty w Moskwie – niektórzy twierdzą, że miał tam odwiedzić rodziców. Na miejscu zabrano mu paszport i oznajmiono, że od teraz pracuje dla sowieckiej ojczyzny.
Oczywiście rozległy się protesty. Do Stalina pisał między innymi Rutherford, domagając się wypuszczenia pracownika. W odpowiedzi wysłano następującą replikę: „jest w pełni zrozumiałe, że Anglia chciałaby pana Kapicę i tak samo Związek Radziecki ze swej strony chciałby pana Rutherforda” – czytamy w „Naukowcach spod czerwonej gwiazdy”.
Kapica wierzył, że będzie sprytniejszy niż bolszewicy – zażądał od władz warunków do pracy na poziomie tych, panujących w laboratorium brytyjskim. Ale dla Stalina nie było rzeczy niemożliwych. Nakładem ogromnych sił i środków powstał w Moskwie ośrodek będący wierną kopią instytutu z Cambridge. Odtworzono nie tylko laboratoria, ale nawet układ mieszkań przeznaczonych dla fizyków.
Choć tyle wysiłku włożono w zapewnienie Piotrowi Kapicy warunków do pracy, nie wahano się ani chwili, by zwolnić go i osadzić w areszcie domowym, gdy po wojnie wszedł w konflikt z twórcą radzieckiej bomby atomowej Kurczatowem i Ławrentijem Berią. Tym, który wówczas wyciągnął do niego rękę, był inny wybitny fizyk, Siergiej Wawiłow.
Siergiej Wawiłow i jego nobliści
Choć Kapica wcześniej wyśmiewał prace Wawiłowa, ten nie wahał się, by z własnych funduszy wyposażyć laboratorium nobliście, który popadł w niełaskę. Na pytanie, dlaczego pomaga wrogowi, odpowiedział: „Proszę traktować to jako zemstę inteligentnego człowieka”.
Ta sytuacja dobrze oddaje charakter fizyka – niezależnie od wszystkiego innego, na sercu leżało mu przede wszystkim dobro Nauki. Dla tego celu był w stanie iść na kompromisy z władzą, dając jej to, czego od niego oczekiwała.
Siergiej był prezesem Akademii Nauk ZSRR i kierownikiem Instytutu Fizyki imienia Lebiediewa . Choć przed każdą rozmową na Kremlu truchlał z niepewności o szczęśliwy powrót do domu, na cześć generalissimusa wygłaszał peany. „Koryfeusz nauki”, „naukowy geniusz Stalina”, „nauka stalinowskiej epoki” – takie określenia dało się słyszeć z ust fizyka.
Chociaż jego osiągnięcia robiły wrażenie na naukowcach z całego świata, Siergiej Wawiłow za swoje dokonania Nagrody Nobla nigdy nie otrzymał. Ale kierowany przez niego instytut stał się prawdziwą kuźnią noblistów – pod skrzydłami badacza swoje kariery rozwinęło aż siedmiu zdobywców tego prestiżowego wyróżnienia: Pawieł Czerenkow, Ilja Frank, Igor Tramm, Nikołaj Basow, Aleksandr Prochorow i Witilij Ginzburg – oraz laureat Pokojowej Nagrody Nobla – Andriej Sacharow.
Czy takie sukcesy dawały Wawiłowowi specjalną pozycję w Kraju Rad? Nie do końca. Mimo że sam potrafił zręcznie manewrować w śliskim, obłudnym świecie radzieckiej nauki, niewiele mógł zrobić dla ukochanego brata, wybitnego biologa Nikołaja Wawiłowa, który tej zdolności nie posiadł.
Nikołaj przez długi czas należał do elity rosyjskich naukowców. Przez siedem lat kierował Instytutem Genetyki ZSRR, należał do Akademii Nauk ZSRR. Cele miał szczytne – pracował po to, by uchronić świat od głodu.
Jeździł po całym świecie, rozmawiał z najbardziej światłymi naukowcami, przeczytał setki książek w różnych językach. Jak za promowanie radzieckiego naukowego dorobku odpłaciła mu Matuszka Rossija? Czterystoma przesłuchaniami o łącznym czasie trwania tysiąca siedmiuset godzin, kilkudniowym konaniem na mrozie i śmiercią w warunkach obozowych.
Na nic się zdały kontakty Siergieja i jego działania na rzecz uratowania brata, oskarżonego o zdradę państwa po donosie konkurującego z nim pseudonaukowca Trofima Łysenki. Wawiłow doświadczył wielu upokorzeń, które miały mu uświadomić jedno – dla władz radzieckich naukowiec był tylko narzędziem, którym czerwoni carowie dysponowali wedle własnego uznania.
Marta Gruszecka i Katarzyna Barczyk
*Artykuł powstał we współpracy z serwisem Ciekawostki Historyczne. Przeczytaj także: Stalin wcale nie umarł ze starości. Zamordował go najbliższy mu człowiek… *
Bibliografia:
Czapski Józef, Na nieludzkiej ziemi, wydawnictwo Znak, Kraków 2011.
Pacepa Ion Mihai, Russian Spies of the Future, [dostęp: 20.09.2016].
Panas-Goworska Marta, Goworski Andrzej, Naukowcy spod czerwonej gwiazdy, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2016.
Sztokholmska Fundacja im. Alfreda Nobla – oficjalna strona Nagrody Nobla [dostęp: 20.09.2016].