Jan Palach – podpalił się na znak protestu. Konał trzy dni
15.01.2017 | aktual.: 16.01.2017 09:31
Wolność i walka o nią były dla niego cenniejsze od życia. Dlatego, gdy wolność tę zdeptały buty żołdaków państw Układu Warszawskiego, zdecydował się na śmierć, choć miał tylko dwadzieścia lat. 16 stycznia 1969 roku, protestując przeciwko agresji ZSRR i państw satelickich na Czechosłowację, Jan Palach dokonał aktu samospalenia. Zmarł trzy dni później w szpitalu.
Pogrzeb Palacha był wielką manifestacją, w trakcie której Czesi i Słowacy nie tylko uczcili pamięć bohatera, ale też stanęli w obronie ostatnich szańców "Praskiej Wiosny", która miała przekształcić komunistyczną Czechosłowację w państwo gwarantujące wolność słowa i stowarzyszeń.
Reformy demokratyczne nad Wełtawą rozpoczęły się w styczniu 1968 roku, wraz z dojściem do władzy Aleksandra Dubczeka, który zastąpił na stanowisku dotychczasowego szefa partii komunistycznej Antonina Novotnego, stalinistę i zwolennika "twardego kursu".
Zmiany, do jakich zaczęło dochodzić w Czechosłowacji, niepokoiły przywódców "bratnich państw". Breżniew, Ulbricht i Gomułka byliby jeszcze w stanie zaakceptować reformy gospodarcze, ale absolutnie nie chcieli się zgodzić na reformy polityczne.
Towarzysze aresztowali towarzyszy
Za prowokację uznali zwłaszcza zniesienie cenzury, do czego doszło 26 czerwca 1968 roku. Ich samopoczucia nie poprawiało też przywrócenie wolności religijnych, powstawanie licznych i niezależnych od partii komunistycznej stowarzyszeń, a także próby reaktywacji stronnictw politycznych, które zlikwidowano po komunistycznym przewrocie w lutym 1948 roku.
Ponieważ połajanki wobec ekipy Dubczeka niczego nie dały, przywódcy ZSRR, za którymi jak za panią matką poszły pozostałe państwa Układu Warszawskiego (z chlubnym wyjątkiem Rumunii), zdecydowali się w końcu na zbrojną interwencję. Doszło do niej w nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 roku. W operacji pod nazwą "Dunaj" wzięło udział ponad 600 tysięcy żołnierzy radzieckich, polskich, węgierskich, bułgarskich i wschodnioniemieckich.
Zaraz po wkroczeniu do Pragi, interwenci aresztowali reformatorskie kierownictwo partii komunistycznej, w tym też Aleksandra Dubczeka. Przewieziono ich do Moskwy i poddano trzydniowemu "zmiękczaniu".
Dubczek zdradza, naród walczy
W efekcie owego "zmiękczania" Dubczek i towarzysze zgodzili się na cofnięcie prawie wszystkich reform "Praskiej Wiosny" - zwłaszcza tych dotyczących wolności politycznych. Zgodzono się też na przywrócenie cenzury, likwidację antysocjalistycznych organizacji i pozbawienie stanowisk osób niepewnych politycznie. W zamian ZSRR gwarantował Dubczekowi pozostanie na stanowisku szefa partii komunistycznej.
Akceptacja dyktatu sowieckiego przez kierownictwo czechosłowackie nie oznaczało jednak jego przyjęcia przez Czechów i Słowaków. Setki tysięcy ludzi protestowało przeciwko interwencji, domagając się kontynuowania demokratycznych reform.
Jednym z protestujących był Jan Palach, młody, niespełna 20-letni student historii i ekonomii politycznej na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Karola w Pradze. Palach uczestniczył w kilku demonstracjach ulicznych, a w listopadzie 1968 roku włączył się także do strajku okupacyjnego, który jednak zakończył się porażką.
Chciał wstrząsnąć społeczeństwem
Według jego znajomych, to właśnie wówczas zaczął myśleć o radykalnym czynie, który zmobilizowałby społeczeństwo czechosłowackie do ostrzejszego oporu. Miał planować między innymi zajęcie budynku Czechosłowackiego Radia i nadawanie wezwania do strajku generalnego.
Ponieważ plan ten nie spotkał się ze zrozumieniem kolegów, student zdecydował się na inną, znacznie bardziej szokującą formę protestu - samospalenie.
16 stycznia rano, po powrocie z pogrzebu stryja, sporządził w akademiku cztery niemal identyczne listy, które podpisał jako "Pochodnia nr 1". W listach napisał, że jest członkiem grupy, która zdecydowała się na samospalenie, by obudzić społeczeństwo z letargu. Przedstawił też dwa żądania - zniesienie cenzury oraz zakaz kolportażu biuletynu wojsk okupacyjnych. Palach wezwał ludzi, by w ramach poparcia tych postulatów rozpoczęli bezterminowy strajk. List kończył się zapowiedzią, że jeśli żądania nie będą spełnione do 21 stycznia, wówczas zapłoną "kolejne pochodnie".
Jan Palach opuścił akademik około godz. 11. Po drodze do centrum miasta wrzucił do skrzynki trzy z czterech listów (ostatni miał ze sobą w teczce). Potem kupił dwa plastikowe pojemniki, które napełnił benzyną.
Poparzone 85 proc. ciała
Z pełnymi pojemnikami i teczką w ręce skierował się pod rampę Muzeum Narodowego, gdzie o każdej porze dnia jest zawsze dużo ludzi. Było około 15.30. Przy barierce obok fontanny Palach wyjął z teczki butelkę z eterem. Otworzył ją i przyłożył do twarzy. Zaraz potem polał się benzyną i podpalił. Przeskoczył poręcz i pobiegł w kierunku pomnika św. Wacława.
Józef Krize, bezpośredni świadek zdarzenia, tak opisał ten moment: "Płomienie były już tak duże, że widziałem tylko niewyraźnie wyraz jego twarzy. Zanim mogłem cokolwiek zrobić, płonący młodzieniec przebiegł odległość od ściany pod muzeum do poręczy niedaleko mojego samochodu, przeskoczył ją od strony chodnika, zeskoczył na ulicę i pobiegł za kolejką uliczną, która w tym czasie przejeżdżała w kierunku od dolnej części Placu Wacława do muzeum".
Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów, Palach upadł na chodnik. Przypadkowi świadkowie zdarzenia zgasili płomienie swoimi płaszczami. Na żądanie Palacha zapoznali się także z pozostawionym w teczce listem. Wkrótce potem karetka zawiozła go do szpitala. Bohaterskiego studenta nic już jednak nie mogło uratować. Miał poparzone 85 proc. ciała.
Mimo obrażeń, był przytomny
Agonia Palacha w szpitalu uniwersyteckim trwała trzy dni. Mimo śmiertelnych obrażeń, przez cały ten czas był przytomny. Gdy odwożono go do szpitalnej sali, wyjaśniał pielęgniarkom, że nie jest samobójcą, ale że podpalił się w ramach protestu.
Czyn Jana Palacha spotkał się z odzewem społeczeństwa. Jeszcze tego samego dnia w miejscu, gdzie dokonał on samospalenia, zgromadził się wielki tłum ludzi. Jeden ze świadków protestu młodego studenta napisał ołówkiem na kartce papieru: "Tu podpalił się 20-letni student". Kartkę tę wraz z rzeczami pozostawionymi przez Palacha (był wśród nich także czwarty list) zarekwirowała wkrótce potem praska milicja.
Dwie godziny po czynie Palacha Czechosłowacka Agencja Prasowa wydała krótki komunikat o samospaleniu studenta, w którym pojawiły się tylko inicjały sprawcy wydarzenia. W tym samym czasie klinika uniwersytecka, w której znajdował się Jan Palach, była oblężona przez dziennikarzy, którzy domagali się informacji o jego stanie. Ani dziennikarze, ani milicjanci nie mieli jednak wstępu do sali, w której go hospitalizowano. Wpuszczono do niej tylko najbliższą rodzinę - matkę i brata. Odwiedzili go 17 stycznia. Dwa dni później Jan Palach już nie żył.
Wielki człowiek w cynicznym stuleciu
20 stycznia ulicami Pragi przeszedł wielotysięczny marsz ku czci studenta. Wszyscy znali powody, dla których Jan Palach poświęcił swe tak młode życie. Podobne marsze odbyły się w wielu innych miastach Czechosłowacji.
24 stycznia, w przeddzień pogrzebu, trumna z ciałem Palacha została wystawiona w uniwersyteckim Karolinum. Z tragicznie zmarłym studentem przyszły pożegnać się tysiące ludzi.
Tysiące ludzi uczestniczyło także w uroczystościach pogrzebowych 25 stycznia. Wszystkim z nich głęboko w serca zapadły słowa wypowiedziane przez ewangelickiego duchownego, księdza Jakuba Trojana. Kapłan, charakteryzując zmarłego, powiedział: "W tym cynicznym stuleciu, w którym często przerażają nas inni, a my z kolei przerażamy ich, w którym wielokrotnie lękamy się, jak mali jesteśmy, on doprowadził nas do tego, żebyśmy zadawali pytanie, które uczynić z nas może wielkich ludzi: Co ja zrobiłem dla innych, jakie jest moje serce, za czym podążam, czemu służę, co jest dla mnie najważniejszą wartością w życiu?".
Jan Palach spoczął na Cmentarzu Olszańskim, największej praskiej nekropolii.
Świadectwo zwykłych, szarych ludzi
Samospalenie Palacha nie było odosobnionym aktem protestu przeciwko sowieckiej agresji. W dniu pogrzebu bohaterskiego studenta zmarł w szpitalu Josef Hlavaty, który dokonał samospalenia 20 stycznia. 22 stycznia podobnego czynu dokonał Miroslav Malinka, a Blanka Nachazelova otruła się gazem. 25 lutego samospalenia dokonał kolejny student, 18-letni Jan Zajic, a 4 kwietnia na rynku południowomorawskiego miasta Jihlava podpalił się 40-letni Evżen Plocek.
Wszystkie te akty protestu, łącznie z czynem Jana Palacha, nastąpiły po samospaleniu Polaka Ryszarda Siwca. Ten były żołnierz Armii Krajowej, protestując przeciwko inwazji na Czechosłowację, podpalił się 8 września 1968 roku w czasie ogólnokrajowych dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie.
W sporządzonym przed śmiercią testamencie Ryszard Siwiec tak tłumaczył swój czyn: "Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!".
Nie negocjuje się z bestią
Dziś i Palacha, i Siwca, a także Hlavatego, Malinkę, Nachazelovą, Zajica, Plocka i tysiące innych czci się jako bohaterów. W zapomnienie odchodzą natomiast ci wszyscy, którzy dla chleba lub władzy pragnęli dogadać się z bestią. Mało kto pamięta choćby o Dubceku - zdrajcy "Praskiej Wiosny", który zresztą władzy obiecanej mu przez Breżniewa nie utrzymał (ze stanowiska szefa czechosłowackiej partii komunistycznej usunięto go już 17 kwietnia 1969 roku), a partyjną karierę zakończył na stanowisku ambasadora w Ankarze. Próby reanimowania tej postaci po upadku komunizmu w Czechosłowacji ("aksamitna rewolucja" w 1989 roku) zakończyły się porażką. Porażką bardzo żałosną.