Jan Żychoń - as polskiego wywiadu
"Przez życie umie iść przebojem, stąd też ma bardzo wielu niechętnych i zawistnych" - pisał w jednym z raportów przełożony majora Jana Henryka Żychonia, który przez współczesnych historyków jest uznawany za najwybitniejszego oficera polskiego wywiadu w okresie międzywojennym. Doceniono go jednak dopiero po śmierci, ponieważ za życia musiał zmagać się z rozmaitymi zarzutami, m.in. oskarżeniami o współpracę z Abwehrą.
23.10.2015 | aktual.: 23.10.2015 15:25
Rodzice chłopca, który przyszedł na świat 1 stycznia 1902 roku w Skawinie, nadali mu imiona na cześć bohatera narodowego, generała Jana Henryka Dąbrowskiego. Wychowywany w patriotycznej atmosferze Żychoń od dziecka marzył, by z bronią w ręku walczyć o wolność ojczyzny. Miał 12 lat, gdy zgłosił się do Legionów Polskich i uzyskał zgodę na pełnienie służby pomocniczej. Dwa lata później trafił do kompanii szkolnej. Trudne warunki bytowe i niedożywienie odbiły się jednak na zdrowiu młodzieńca, który po kilku miesiącach został zwolniony z wojska. Jednak szybko wrócił do III Brygady Legionów, w 1917 r. razem z innymi żołnierzami tej jednostki trafił do obozu internowania w Witkowicach.
W listopadzie 1918 r. o 16-letnim Żychoniu zrobiło się głośno, gdy razem z grupą kolegów opanował austriacki pociąg pancerny. Pojazd, któremu nadano nazwę "Piłsudczyk" patrolował później linię między Krakowem i Rzeszowem. W 1919 r. Żychoń był już podchorążym i zastępcą dowódcy plutonu łączności 12. Pułku Piechoty. Uczestniczył w walkach z Ukraińcami, m.in. o Lwów, a w 1921 r. był dowódcą tzw. kampanii destrukcyjnej podczas trzeciego powstania śląskiego. Dwa lata wcześniej rozpoczął służbę wywiadowczą w Oddziale II Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Tej działalności Żychoń poświęcił 25 lat życia.
Działanie niekonspiracyjne?
W 1922 r. awansował na porucznika. Pierwsze duże sukcesy zaczął notować po objęciu w 1924 r. stanowiska kierownika Posterunku Oficerskiego w Katowicach, prowadzącego działalność kontrwywiadowczą na terenie Śląska. Nadzorowani przez niego agenci dostarczali mnóstwo wartościowych informacji, m.in. pochodzących prosto ze sztabu Reichswehry. Jednak ujawniły się też wtedy cechy charakteru Żychonia, które później miały przysparzać mu wrogów. Mężczyzna był bowiem bardzo szorstki w obyciu, wybuchowy, zarozumiały i szczery aż do bólu. Zarzucano mu także skłonność do nadużywania alkoholu oraz prowokowania awantur. "(...) działa całkowicie niekonspiracyjnie, bywa po lokalach, bawi się, pije i awanturuje. Bije niemieckich policjantów. Ma poza tym kochankę, niejaką Lotte, z którą spotyka się w swoim konspiracyjnym mieszkaniu obstawionym przez niemieckich policjantów i agentów. Mało tego, wiedząc, że istnieje podsłuch telefoniczny, dzwoni do swoich agentów i rozmawia swobodnie" - donosił przełożonym jeden ze
współpracowników.
Podczas pracy w Katowicach Żychoń został oskarżony o nieuczciwe gospodarowanie funduszem dyspozycyjnym. Sprawa znalazła epilog w sądzie, gdzie oskarżający go oficer wycofał jednak insynuacje. W 1927 r. zawitał do Wolnego Miasta Gdańska, obejmując stanowisko kierownika Referatu Lądowego Komisariatu Generalnego RP. Pod tą nazwą kryła się placówka mająca prowadzić przede wszystkim działalność wywiadowczą w miejscu, gdzie trwała zażarta wojna agentów Polski, Niemiec, Francji, Anglii i Rosji. Żychoń czuł się w Gdańsku jak ryba w wodzie, a wkrótce zaczął odnosić spektakularne sukcesy.
Kochanka w roli szpiega
Do historii przeszły brawurowe metody pozyskiwania szpiegów przez Żychonia. Jednym z nich stał się Günther Rudloff, wysoko postawiony oficer Abwehry, prowadzący bardzo imprezowe życie. W jednej z popijaw uczestniczył Żychoń, który dosypał Niemcowi do drinka środek odurzający. Uśpiony Rudloff w drewnianej skrzynki został przewieziony do Bydgoszczy i obudził się obok siedzącego na łóżku mężczyzny w polskim mundurze (był to Żychoń). Fotograf zrobił im zdjęcie, którego upublicznieniem zaszantażowano Niemca. Od tego czasu nasz wywiad zaczął otrzymywać cenne informacje z serca Abwehry.
W 1930 r. Żychoń, mianowany już na stopień kapitana, zajął się organizacją nowej placówki wywiadu - Ekspozytury nr 3 w Bydgoszczy, powstałej z połączenia jednostek w Poznaniu i Gdańsku. Szybko zaczął odnosić sukcesy, werbując m.in. sekretarza Maxa Linsmayera, dowódcy gdańskiej brygady SA, a także Reinholda Kohtza, zastępcę szefa gdańskiej Abwehry. Dla Żychonia pracowała Paulina Tyszewska, która była kochanką Kohtza. Polski wywiad pozyskał ją, gdy kobieta popadła w kłopoty z prawem i została oskarżona o prowadzenie nielegalnego handlu. Przerażona perspektywą bardzo wysokiej grzywny zgodziła się zdradzać sekrety Abwehry. Na początku 1941 r. Tyszewska została zgilotynowana w berlińskim więzieniu, ponieważ gestapo odkryło akta bydgoskiej ekspozytury. Innym cennym agentem Żychonia był Wiktor Katlewski, księgowy w Urzędzie Uzbrojenia Marynarki Wojennej w Berlinie. Przekazał polskiemu wywiadowi m.in. dokładne informacje dotyczące urządzeń morskich zlokalizowanych na całej długości niemieckiego wybrzeża.
Pociągi pod specjalnym nadzorem W 1934 r. placówka Żychonia rozpoczęła swoją najsłynniejszą akcję, która otrzymała kryptonim "Wózek". Na podstawie umów zawartych między Polską a Niemcami przez tzw. korytarz pomorski kursowały pociągi tranzytowe z Pomorza Zachodniego do Prus Wschodnich. Na pierwszej stacji po polskiej stronie, w Chojnicach, Polacy przejmowali opiekę nad składami, ale wagony towarowe lub pocztowe plombowano w obecności niemieckich kolejarzy. Jednak Żychoń znalazł sposób, by sprawdzać zawartość ładunków. Wtajemniczony maszynista w umówionym miejscu zwalniał bieg pociągu, by mogli wsiąść do niego wywiadowcy. Otwierali wagony i przeglądali transport. Specjalna ekipa sporządzała fotokopie i dokumentację przewożonej broni. Po ponownym zaplombowaniu i przybiciu fałszywych pieczęci, przesyłki kierowano do pierwotnego miejsca przeznaczenia.
Niemcy nigdy nie zorientowali się, że pociągi były kontrolowane. Dzięki akcji "Wózek" polskie służby zdobyły mnóstwo cennych informacji. Bydgoska ekspozytura była najważniejszą i najefektywniejszą komórką wywiadowczą zajmującą się Niemcami. Jednak jej szef budził kontrowersje i niechęć wielu kolegów, zwłaszcza z rozpracowującego Związek Sowiecki Referatu "Wschód", którego działalność Żychoń lubił krytykować. Wiosną 1939 r. kierownik Referatu "Wschód", kpt. Jerzy Niezbrzycki, powiadomił przełożonych o swoich "bliżej nieokreślonych podejrzeniach wobec osiągnięć mjr Żychonia", sugerując jego współpracę z Abwehrą. W następnych latach te oskarżenia często powtarzano, a Żychonia miała obciążać dokumentacja jego ekspozytury, która trafiła w ręce Niemców po zajęciu Warszawy. Tak naprawdę bydgoska placówka została wzorcowo oczyszczona przez jej kierownika - zostawił w niej okupantom tylko swoją wizytówkę z dopiskiem "Goetz von Berlichingen!", przypominając bohatera dramatu Goethego, chłopskiego buntownika, który
miesiącami wodził za nos wojska cesarskie. Dokumentacja ekspozytury została przewieziona do Warszawy i to nie Żychoń miał zająć się jej zniszczeniem, czego ostatecznie nie zrobiono, doprowadzając do dekonspiracji siatki agentów polskiego wywiadu.
Ostatnia bitwa majora We wrześniu 1939 r. Żychoń przedostał się do Francji, a po kilku miesiącach został przekazany do dyspozycji tamtejszego wywiadu morskiego, któremu przekazywał cenne informacje pozyskiwane od pozostawionych w Niemczech agentów, zwłaszcza Wiktora Katlewskiego. Po upadku Francji trafił do Anglii i objął kierownictwo Referatu "Zachód" Wydziału Wywiadowczego w Oddziale II Sztabu Naczelnego Wodza. Jeden z jego przełożonych, ppłk Stanisław Gano, opisywał Żychonia: "Patriotyzm i lojalność bez zastrzeżeń. Urodzony talent organizacyjny i wyczucie ludzi; umiejętność uzyskania maksimum wydajności pracy u podkomendnych, przy wielkiej o nich dbałości. Przez życie umie iść przebojem, stąd też ma bardzo wielu niechętnych i zawistnych".
W Londynie Żychoń musiał znów zmierzyć się z oskarżeniami o rzekomą współpracę z Abwehrą i zaniedbania, które przyczyniły się do przejęcia przez Niemców archiwów wywiadu. Wysuwali je przede wszystkim: kpt Jerzy Niezbrzycki i kpt. Tadeusz Nowiński. Sąd wojskowy Polskich Sił Zbrojnych nie zakwestionował przedstawionych zarzutów, ograniczając się do funkcji rozjemcy. W lutym 1944 r. rozgoryczony Żychoń zrezygnował ze stanowiska i wystosował prośbę do Naczelnego Wodza o skierowanie go na front. Został zastępcą dowódcy 13. Batalionu Strzelców "Rysiów" w 5. Wileńskiej Brygadzie Piechoty i wziął udział w bitwie pod Monte Cassino. 17 maja 1944 r., po śmierci dowódcy, mjr Żychoń poprowadził żołnierzy do kolejnego natarcia na jeden z kluczowych odcinków obrony niemieckiej, na wzgórzu Sant Angelo.
Pchor. Stanisław Żurakowski relacjonował później: "Pada jeden, drugi pocisk, major Stańczyk przyklęka, bo nigdy nie padał, ja klękam (...) a major Żychoń opiera się na ramieniu, żeby uklęknąć i jęknął. Poderwałem się i przez moje ręce zwalił się na ziemię. Ułożyłem go na wznak, podniosłem mu głowę, a on mówi: "Za Polskę i dla Polski" i to byłby zdaje się koniec". Dzień później Żychoń zmarł na skutek odniesionych ran. Po wojnie jego ciało zostało przeniesione na Polski Cmentarz Wojenny na Monte Cassino.
Rafał Natorski
Korzystałem z pracy Joanny Bochaczek-Trąbskiej "Major Jan Henryk Żychoń. Oficer wywiadu 1902-1944"