Janina Lewandowska - jedyna kobieta zamordowana w Katyniu
Skrępowane z tyłu ręce, narzucona na szyję pętla, a czasami również szmata, nieuchronny i beznamiętny strzał w potylicę z bliskiej odległości w piwnicy lub nad dołem pełnym trupów stygnących kolegów.
10.04.2012 | aktual.: 07.09.2018 12:21
Taki zbrodniczy scenariusz powtarzał się w kwietniu 1940 roku prawie 22 tysięcy razy, bo tyle właśnie było ofiar Zbrodni Katyńskiej, ludobójstwa na elicie polskiego narodu dokonanego przez NKWD na zlecenie Stalina i jego współpracowników.
W jednym jedynym przypadku spośród tych tysięcy sytuacja wyglądała nieco inaczej - strzelano do kobiety. Była nią Janina Lewandowska, podporucznik Wojska Polskiego, jedyna kobieta wśród ofiar katyńskiego mordu.
Śpiewająca córka generała
Janina Lewandowska urodziła się 22 kwietnia 1908 roku w Charkowie w rodzinie o głębokich tradycjach patriotycznych - jej ojciec, generał Józef Dowbor-Muśnicki, brał aktywny udział w powstaniu wielkopolskim w 1919 roku. Początkowo jednak nic nie wskazywało, że córka pójdzie w ślady ojca i pewnego dnia założy żołnierski mundur, a także podzieli losy tysięcy polskich bohaterów - czyli poniesie śmierć z sowieckiej ręki. Młoda Janina bardziej niż musztrą interesował się bowiem... śpiewem i raczej nie była to żołnierska piosenka. Uczyła się w poznańskim Państwowym Konserwatorium Muzycznym i planowała karierę śpiewaczki, co niezbyt podobało się jej ojcu. Trzeba jednak sprawiedliwie przyznać, że muzyka nie była jej powołaniem - dysponowała raczej przeciętnym potencjałem wokalnym. Nie przeszkadzało jej to jednak śpiewać od czasu do czasu w kabaretach.
Znak z nieba
Prawdziwa pasja nie kazała jednak na siebie długo czekać - dzięki bratu, który był oficerem pułku lotniczego i zabrał ją na podpoznańskie lotnisko Ławica na pokazy lotnicze, zakochała się w samolotach. I to było jej prawdziwe powołanie. Mimo że była kobietą, bez większych trudności udało jej się przebić w męskim gronie, jakim było w tamtych czasach środowisko pilotów - wstąpiła do Aeroklubu Poznańskiego, ukończyła Wyższą Szkołę Pilotażu, a także przeszła specjalne przeszkolenie na aparatach drukujących powszechnie używanych w polskiej armii.
Kobieta w przestworzach
Nie była jednak typową panią-teoretyk, która zza biurka czuwa nad łącznością, a na poligonie bywa raz do roku. Jako pilot czuła "zew przestworzy" (latała również na szybowcach), a w lotniczych kombinezonach pozowała równie rozpromieniona jak w podkreślających zgrabną figurę dziewczęcych sukienkach i kostiumach kąpielowych. Jej powierzchowność - urokliwy uśmiech i blond włosy - kryła jednak osobę o stalowych nerwach, zamiłowaniu do skoków adrenaliny i zdolną do poświęceń. Była pierwszą kobietą w Europie, która oddała skok spadochronowy z wysokości 5 000 metrów. Dzięki lotnictwu zyskała również miłość - na pokazach szybowcowych koło Nowego Sącza poznała swojego przyszłego męża, instruktora szybowcowego Mieczysława Lewandowskiego, z którym pobrała się na krótko przed wybuchem II wojny światowej - 10 czerwca 1939 roku.
Bez pożegnania
Wojna miała rozdzielić ich na zawsze - 3 września Janina znalazła się na wojennym szlaku, który okazał się mieć tragiczny koniec w zbiorowej mogile w Katyniu. Wraz z kolegami z aeroklubu opuszcza Poznań, by udać się najpierw do Warszawy, a później do punktu mobilizacyjnego we Lwowie. Jej mąż nie zdążył się z nią pożegnać - w poznańskim mieszkaniu zjawił się dosłownie kilka minut po jej wyjściu, a kiedy wpadł na dworzec, pociąg właśnie odjeżdżał. Jego samego los rzucił do Francji i Wielkiej Brytanii, gdzie do końca wojny walczył w dywizjonach lotniczych.
Kobieta w sowieckiej niewoli
Janina Lewandowska trafiła do niewoli sowieckiej 22 września 1939 roku wraz z większością żołnierzy z Bazy Lotniczej nr 3. Została przewieziona do obozu dla jeńców polskich w Ostaszkowie, a następnie w Kozielsku. O jej losach z tego okresu wiemy z relacji tych, którym szczęśliwym zrządzeniem losu udało się wydostać z sowieckiej niewoli. Wiadomo, że miała oddzielne pomieszczenie, brała aktywny udział w religijnym i konspiracyjnym życiu obozu (m.in. piekła hostie i opłatki, co w tamtych warunkach nie było sprawą prostą). Oto jedna z relacji: "W Kozielsku spotkałem Janinę Lewandowską. Tak się złożyło, że przychodziła dość często do domu nr 27, gdzie i ja kwaterowałem, by widzieć się z dwoma swymi znajomymi (...). Przychodziła do naszego bloku, gdyż po pierwsze znała powyższych dwóch ludzi, a z drugiej strony czuła się tutaj bezpieczna, gdyż mieszkańcy stanowili grono znajomych. Ubrana była w mundur polskich wojsk lotniczych. Była kobietą wysokiego wzrostu z krótko przyciętymi włosami".
Z dziurą w potylicy
20 kwietnia 32-letnią Janinę Lewandowską wywieziono z obozu na miejsce kaźni. Zamordowano ją w sposób identyczny jak 22 tysiące towarzyszy broni, a jej ciało spoczęło w bezimiennym dole śmierci. Tak samo jak oni, miała pozostać zapomniana na zawsze, a nawet bardziej - kiedy bowiem okolice smoleńskie zajęli Niemcy i rozpoczęły się masowe ekshumacje, naziści zaskoczeni znaleziskiem w postaci kobiecych zwłok nie wciągnęli jej nazwiska na listę pomordowanych. Jej bliscy nie wiedzieli, co stało się z ich "Jasieńką".
Prawda po latach
Na odkrycie pełnej prawdy o jedynej kobiecie-żołnierzu zamordowanej w Katyniu musieliśmy czekać aż do roku... 1997! Wtedy to profesor Uniwersytetu Wrocławskiego Bolesław Popielski tuż przed swoją śmiercią wyjawił skrywaną latami tajemnicę - przez kilkadziesiąt lat ukrywał przed NKWD i UB siedem czaszek ofiar Zbrodni Katyńskiej przekazanych mu po niemieckich ekshumacjach. Dzięki współczesnym metodom identyfikacji udało się określić, która czaszka należy do Janiny Lewandowskiej - tym samym pozostaje ona nie tylko jedyną kobietą zamordowaną w Katyniu, ale również jedyną osobą, której czaszka została zidentyfikowana. Szczątki bohaterki zostały pochowane w rodzinnym grobie Muśnickich.
KP/PFi, BL