Jaskinie śmierci
None
Akcja nurkowa w jaskini Zimnej przeszła do historii polskiej speleologii. Przecież to nie jest normalne, gdy nagle umiera na serce wysportowany, dwudziestoparoletni człowiek. Dopiero dzisiaj, po kilkudziesięciu latach, Jerzy Grodzicki po raz pierwszy opowiada o tym, jaka mogła być prawdziwa przyczyna tragedii w Syfonie Ogazy. Zero widoczności – sto procent paniki Po dziesięciu godzinach eksploracji Lebecki był zmęczony, głodny i przemarznięty. Nurkował w tzw. „mokrym” kombinezonie z pianki neoprenowej. Gdyby udało mu się przepłynąć przez syfon, znalazłby się niebawem w łatwych, wyjściowych partiach jaskini.
Tylko kilka metrów zalanego wodą korytarza. Może myśl, że jest już tak blisko wyjścia na powierzchnię, spowodowała dekoncentrację, a w rezultacie – śmierć? Bo właśnie w chwilę po tym, gdy Lebecki zanurzył się pod wodą, zdarzyło mu się coś, czego nie mógł przewidzieć. Moment przerażającej, śmiertelnej paniki. – Używałem wówczas – wspomina Grodzicki – skafandra o innej konstrukcji, która już wówczas była mocno przestarzała. Ten skafander, tzw. „suchy”, składał się z bluzy, spodni i kaptura z maską, łączonego z resztą ubioru metalowym kołnierzem. W „suchym” kombinezonie mieściło się sporo powietrza, więc trzeba go było solidnie obciążać pasem z ołowianymi obciążnikami o wadze kilkunastu kg.. Szedłem po stropie na czworakach, brzuchem do góry. Widoczność – zerowa. Jakby się nurkowało w mleku. Nagle, po przebyciu w ten sposób kilku metrów, uderzyłem głową w ścianę. W ścianę, której w tym miejscu „nie miało prawa być”!