Jerzy Płonka - niewidomy alpinista chce zdobyć "koronę Europy"
Dlaczego mimo swojej niepełnosprawności wybrał tak trudne hobby?
Niewidomy Jerzy Płonka zdobył już 35 najwyższych europejskich szczytów, jego celem jest zdobycie wszystkich 46, czyli tzw. "korony Europy".
Ma 25 lat i mieszka w Krakowie. Od 5 lat wraz ze znajomymi prowadzi stowarzyszenie "Nie widzę przeszkód", które zajmuje się promowaniem sportu i turystyki w środowisku niepełnosprawnych wraz z ich pełnosprawnymi rówieśnikami. W 2009 roku, jako pierwszy niewidomy Polak Jerzy Płonka stanął na szczycie najwyższej góry Europy - Mont Blanc. W listopadzie 2013 podjął wyzwanie, aby zostać, jak sam mówi, "pierwszym facetem na świecie, który nie widzi, a który zdobędzie górską koronę Europy". Z Jerzym Płonką rozmawia Jakub Borowicz.
Zanim zacząłeś się wspinać, czynnie uprawiałeś inne sporty. Wybrałeś chyba najtrudniej, jak mogłeś. Skąd plan chodzenia po górach?
- Chciałem zrobić coś, czego nikt dotąd nie dokonał. W przeszłości uprawiałem takie dyscypliny, jak wioślarstwo, kolarstwo, biegi na dystansie maratońskim (wziąłem udział w 13 maratonach m.in w Nowym Jorku, Atenach, Wiedniu), wspinaczkę skałkową, narciarstwo, żeglarstwo.
- W wieku 2 lat wykryto u mnie chorobę: degenerację siatkówki. Zdaniem lekarzy nic nie można z tym zrobić. Po skończeniu podstawówki wada zaczęła bardzo szybko postępować i wtedy przestałem grać z kolegami w piłkę. Moje życie uległo zmianie. Na pewno zachowuję się inaczej niż pozostali niewidomi. Nie chodzę na przykład z laską. Wynika to jednak z tego, że kiedyś normalnie widziałem. Obrazy zostały mi w pamięci. Staram się żyć normalnie, ponieważ nic się tak naprawdę nie zmieniło, oprócz tego że widzę 5 proc. tego, co zdrowy człowiek. Z drugiej strony cieszę się, ponieważ nie dostrzegam w życiu brzydkich obrazów, tak jak inni ludzie.
Zdobyć szczyt!
Zdobyć szczyt!
Więcej osób pcha cię do przodu i kibicuje czy odradza ci wędrówki po górach?
- Dzięki temu, że mam bardzo dużo aktywnych znajomych, mogę robić to, co robię. Zdarzają się głosy odradzające, ale myślę, że to wynika z troski o mnie. Jak każdy wie, turystyka wysokogórska jest sportem ekstremalnym. Myślę, że to, iż nie widzę, dodatkowo przerasta ich sposób pojmowania.
Jakie jest twoje marzenie, które pragniesz zrealizować?
- Chciałbym zostać pilotem śmigłowca [śmiech]. Już tak zupełnie poważnie, to bardzo chce dokończyć Koronę Europy. To jest mój cel i na tym się obecnie skupiam.
Jest w ogóle coś, czego się boisz?
- Oczywiście, że tak. Jak każdy normalny człowiek. To zależy od sytuacji, tego nie da się przewidzieć. W górach najbardziej boję się szczelin w lodowcu i przepaści.
Czujesz większy ból fizyczny czy psychiczny, będąc już na dole, po wyprawie?
- Zawsze po trudnym szczycie czuję zmęczenie fizyczne i psychiczne, ale zarazem wielką radość. Fizycznie czuję się bardziej zmęczony niż normalny człowiek, muszę być bardziej skoncentrowany i spięty, cały czas przygotowany na wszystko i, jak to się mówi, "na ugiętych nogach".
- Na trasie wszystko zależy od moich przewodników. Plecak jednak zawsze sam niosę, w tym nikt nie chce mi pomóc [śmiech].
Zdobyć szczyt!
Mało kto wie, że ukończyłeś kurs lawinowy. Opowiesz coś o tym?
- W marcu tego roku przeszedłem w Tatrach kurs, który odbywał się w przy schronisku w Murowańcu. Podczas niego zostałem nauczony, w jaki sposób posługiwać się detektorem lawinowym i co zrobić w sytuacji kryzysowej. Ale tak naprawdę mam nadzieję, że ta wiedza nigdy mi się nie przyda w praktyce.
Jesteś prezesem stowarzyszenia "Nie widzę przeszkód". Czym się w nim zajmujesz?
- Jestem odpowiedzialny za szeroko pojętą organizację, logistykę, planowanie, przygotowanie i dobór ekipy podczas różnego typu wyjazdów. Oczywiście nie sam. Bez grona moich znajomych byłoby ciężko, tym bardziej, że inicjatyw realizowanych w naszej organizacji jest wiele. Moim głównym zajęciem jest pozyskiwanie nowych środków na działalność statutową stowarzyszenia, jednak bardzo ciężko jest z ich zdobywaniem.
Potem pojawiło się Euro-Summits Adventure...
- Tak, teraz w głównej mierze mój czas poświęcam temu projektowi, tym bardziej że do końca zostało już tak niewiele.
- Zdecydowanie! Dzięki ratownikom GOPR-u i TOPR-u, którzy poświęcili mi swój czas i podzielili się swoją wiedzą, mogę komfortowo i bezpiecznie robić to, co robię. Są moim wsparciem, a dodatkowo świetnymi towarzyszami podróży. Ich pomoc jest nieoceniona.
Zdobyć szczyt!
Pamiętasz swój pierwszy szczyt? Nie od razu było to Mount Blanc.
- Będąc nastolatkiem, chodziłem po Beskidach, Bieszczadach i Gorcach. Uprawiałem też wspinaczkę skałkową. Myślę, że wielu zaskoczę, ale przed wyjściem na Mont Blanc nigdy nie byłem w wysokich górach, nawet takich jak Tatry. Jak wypływać, to od razu na głęboką wodę! [śmiech]
Jaka była twoja najcięższa wspinaczka?
- Kebnekaise (2117 m n.p.m.) - szczyt w Szwecji, ukryty w środku masywu. Była wtedy bardzo niska temperatura i załamanie pogody. Zrobiło się na prawdę niebezpiecznie. Ostatecznie musieliśmy skorzystać z pomocy tamtejszych górskich służb ratowniczych. Byłem bardzo blisko, ale nie osiągnąłem szczytu. Muszę tam jeszcze powrócić.
Góry to dla wielu fantastyczne widoki. Ty nie możesz czerpać przyjemności z ich zobaczenia. Jak postrzegasz góry?
- Ja podczas wypraw czerpię przyjemność z doborowego towarzystwa oraz ciężkiego wysiłku. Poczucie przestrzeni i wolności jest tym, co kocham w górach.
- Być może. Maratonów mam już w nogach sporo, teraz czas na inne wyzwania.