Jerzy Płonka - niewidomy alpinista chce zdobyć "koronę Europy"
18.10.2015 | aktual.: 27.12.2016 15:04
Dlaczego mimo swojej niepełnosprawności wybrał tak trudne hobby?
Niewidomy Jerzy Płonka zdobył już 35 najwyższych europejskich szczytów, jego celem jest zdobycie wszystkich 46, czyli tzw. "korony Europy".
Ma 25 lat i mieszka w Krakowie. Od 5 lat wraz ze znajomymi prowadzi stowarzyszenie "Nie widzę przeszkód", które zajmuje się promowaniem sportu i turystyki w środowisku niepełnosprawnych wraz z ich pełnosprawnymi rówieśnikami. W 2009 roku, jako pierwszy niewidomy Polak Jerzy Płonka stanął na szczycie najwyższej góry Europy - Mont Blanc. W listopadzie 2013 podjął wyzwanie, aby zostać, jak sam mówi, "pierwszym facetem na świecie, który nie widzi, a który zdobędzie górską koronę Europy". Z Jerzym Płonką rozmawia Jakub Borowicz.
Zanim zacząłeś się wspinać, czynnie uprawiałeś inne sporty. Wybrałeś chyba najtrudniej, jak mogłeś. Skąd plan chodzenia po górach?
- Chciałem zrobić coś, czego nikt dotąd nie dokonał. W przeszłości uprawiałem takie dyscypliny, jak wioślarstwo, kolarstwo, biegi na dystansie maratońskim (wziąłem udział w 13 maratonach m.in w Nowym Jorku, Atenach, Wiedniu), wspinaczkę skałkową, narciarstwo, żeglarstwo.
- W wieku 2 lat wykryto u mnie chorobę: degenerację siatkówki. Zdaniem lekarzy nic nie można z tym zrobić. Po skończeniu podstawówki wada zaczęła bardzo szybko postępować i wtedy przestałem grać z kolegami w piłkę. Moje życie uległo zmianie. Na pewno zachowuję się inaczej niż pozostali niewidomi. Nie chodzę na przykład z laską. Wynika to jednak z tego, że kiedyś normalnie widziałem. Obrazy zostały mi w pamięci. Staram się żyć normalnie, ponieważ nic się tak naprawdę nie zmieniło, oprócz tego że widzę 5 proc. tego, co zdrowy człowiek. Z drugiej strony cieszę się, ponieważ nie dostrzegam w życiu brzydkich obrazów, tak jak inni ludzie.
Zdobyć szczyt!
Zdobyć szczyt!
Więcej osób pcha cię do przodu i kibicuje czy odradza ci wędrówki po górach?
- Dzięki temu, że mam bardzo dużo aktywnych znajomych, mogę robić to, co robię. Zdarzają się głosy odradzające, ale myślę, że to wynika z troski o mnie. Jak każdy wie, turystyka wysokogórska jest sportem ekstremalnym. Myślę, że to, iż nie widzę, dodatkowo przerasta ich sposób pojmowania.
Jakie jest twoje marzenie, które pragniesz zrealizować?
- Chciałbym zostać pilotem śmigłowca [śmiech]. Już tak zupełnie poważnie, to bardzo chce dokończyć Koronę Europy. To jest mój cel i na tym się obecnie skupiam.
Jest w ogóle coś, czego się boisz?
- Oczywiście, że tak. Jak każdy normalny człowiek. To zależy od sytuacji, tego nie da się przewidzieć. W górach najbardziej boję się szczelin w lodowcu i przepaści.
Czujesz większy ból fizyczny czy psychiczny, będąc już na dole, po wyprawie?
- Zawsze po trudnym szczycie czuję zmęczenie fizyczne i psychiczne, ale zarazem wielką radość. Fizycznie czuję się bardziej zmęczony niż normalny człowiek, muszę być bardziej skoncentrowany i spięty, cały czas przygotowany na wszystko i, jak to się mówi, "na ugiętych nogach".
- Na trasie wszystko zależy od moich przewodników. Plecak jednak zawsze sam niosę, w tym nikt nie chce mi pomóc [śmiech].
Zdobyć szczyt!
Mało kto wie, że ukończyłeś kurs lawinowy. Opowiesz coś o tym?
- W marcu tego roku przeszedłem w Tatrach kurs, który odbywał się w przy schronisku w Murowańcu. Podczas niego zostałem nauczony, w jaki sposób posługiwać się detektorem lawinowym i co zrobić w sytuacji kryzysowej. Ale tak naprawdę mam nadzieję, że ta wiedza nigdy mi się nie przyda w praktyce.
Jesteś prezesem stowarzyszenia "Nie widzę przeszkód". Czym się w nim zajmujesz?
- Jestem odpowiedzialny za szeroko pojętą organizację, logistykę, planowanie, przygotowanie i dobór ekipy podczas różnego typu wyjazdów. Oczywiście nie sam. Bez grona moich znajomych byłoby ciężko, tym bardziej, że inicjatyw realizowanych w naszej organizacji jest wiele. Moim głównym zajęciem jest pozyskiwanie nowych środków na działalność statutową stowarzyszenia, jednak bardzo ciężko jest z ich zdobywaniem.
Potem pojawiło się Euro-Summits Adventure...
- Tak, teraz w głównej mierze mój czas poświęcam temu projektowi, tym bardziej że do końca zostało już tak niewiele.
- Zdecydowanie! Dzięki ratownikom GOPR-u i TOPR-u, którzy poświęcili mi swój czas i podzielili się swoją wiedzą, mogę komfortowo i bezpiecznie robić to, co robię. Są moim wsparciem, a dodatkowo świetnymi towarzyszami podróży. Ich pomoc jest nieoceniona.
Zdobyć szczyt!
Pamiętasz swój pierwszy szczyt? Nie od razu było to Mount Blanc.
- Będąc nastolatkiem, chodziłem po Beskidach, Bieszczadach i Gorcach. Uprawiałem też wspinaczkę skałkową. Myślę, że wielu zaskoczę, ale przed wyjściem na Mont Blanc nigdy nie byłem w wysokich górach, nawet takich jak Tatry. Jak wypływać, to od razu na głęboką wodę! [śmiech]
Jaka była twoja najcięższa wspinaczka?
- Kebnekaise (2117 m n.p.m.) - szczyt w Szwecji, ukryty w środku masywu. Była wtedy bardzo niska temperatura i załamanie pogody. Zrobiło się na prawdę niebezpiecznie. Ostatecznie musieliśmy skorzystać z pomocy tamtejszych górskich służb ratowniczych. Byłem bardzo blisko, ale nie osiągnąłem szczytu. Muszę tam jeszcze powrócić.
Góry to dla wielu fantastyczne widoki. Ty nie możesz czerpać przyjemności z ich zobaczenia. Jak postrzegasz góry?
- Ja podczas wypraw czerpię przyjemność z doborowego towarzystwa oraz ciężkiego wysiłku. Poczucie przestrzeni i wolności jest tym, co kocham w górach.
- Być może. Maratonów mam już w nogach sporo, teraz czas na inne wyzwania.