Karol Kot – zwykły chłopak okazał się być wampirem z Krakowa
18.07.2016 | aktual.: 18.07.2016 12:22
Nie wyglądał na swój wiek. Mając niespełna dwadzieścia lat, nadal przypominał aniołka o nieco zbyt pucułowatej twarzy. Za subtelnym wyglądem skrywał się jednak zwyrodniały, sadystyczny przestępca, który na swoim sumieniu miał dwa morderstwa i przynajmniej dziesięć prób zabójstw, a także cztery podpalenia. Mordował, gdyż jak wyznał przed sądem, lubił „pić ludzką krew”.
Choć milicja działała w tej sprawie niezwykle opieszale, latem 1966 roku aresztowano w końcu seryjnego mordercę Karola Kota. Chłopak dopiero co zdążył zdać maturę. „Wampir z Krakowa”, który przez blisko dwa lata terroryzował rodzinne miasto, został skazany na karę śmierci. W ostatnim wywiadzie wyznał, że żałuję jedynie tego, iż tak wielu jego ofiarom udało się przeżyć…
Po raz pierwszy zaatakował w kościele
Gdy zaatakował po raz pierwszy, we wrześniu 1964 roku, był osiemnastoletnim uczniem Technikum Energetycznego. Wszedł do kościoła sercanek przy ulicy Garncarskiej 24 i dźgnął bagnetem modlącą się w świątyni kobietę. Rana na szczęście nie była zbyt groźna. Kobieta zdążyła jeszcze zrobić zakupy i dopiero w domu odkryła, że została ugodzona. Wezwane natychmiast pogotowie udzieliło jej niezbędnej pomocy medycznej.
Kot był już wówczas w swoim mieszkaniu. Przeglądał bogatą kolekcję noży i bagnetów. Armia i militaria były jego pasją od dzieciństwa. Marzenia o wojskowej karierze rekompensowały wywodzącemu się dobrego mieszczańskiego domu maminsynkowi szkolne i towarzyskie upokorzenia.
Chciał zostać komendantem obozu koncentracyjnego
Przez lata był klasowym ofermą, na którego koledzy zwalali wszystkie swoje winy. Rewanżował się, donosząc na nich nauczycielom, co nie poprawiało jego sytuacji.
Kot uczył się nienawidzić. Marzył już nie tylko o wojsku, ale także o karierze komendanta… obozu koncentracyjnego. Dla nielubianych kolegów i niezwracających uwagi na jego podrywy koleżanek w bezsenne noce wymyślał wyrafinowane tortury. Myślał o komorach gazowych i ćwiartowaniu ludzi. Po latach zeznał, że to wówczas wpadł na pomysł obcinania kobietom piersi, z których robiłby… wyściółki żołnierskich hełmów.
Karol Kot poza wojskiem, mundurem i obozem koncentracyjnym miał jeszcze jedną pasję – ubój zwierząt. W czasie wakacji na wsi odwiedzał codziennie rzeźnię. Pracujących tam ludzi wprawiało w osłupienie jego umiłowanie do pici krwi cielaków i wieprzy.
Katował nawet własną siostrę
Gdy trzeba było chodzić do szkoły, zadowalał się zabijaniem żab, ptaków i kretów. Uwielbiał też torturować koty.
Militarne pasje realizował w sekcji strzeleckiej klubu „Cracovia”. Słabe wyniki rekompensował znęcaniem się nad młodszą siostrą, którą bił ręką, paskiem, wieszakiem. Jednego dnia, gdy się zapamiętał, o mało nie wybił dziewczynce oka.
Matka i ojciec nie wiedzieli o niczym. Siostra ze strachu nigdy się nie skarżyła. Nawet jednak gdyby coś powiedziała, rodzice mogliby nie uwierzyć. Dla matki, działaczki Ligi Kobiet, i ojca – inżyniera w przedsiębiorstwie pracującym dla wojska, Karol był ideałem syna. Grzeczny i udzielający się społecznie – członek Związku Młodzieży Socjalistycznej i funkcjonariusz ORMO.
Dobrze czuł się w roli „wampira”
Rola domowego kata przestała chłopakowi bardzo szybko wystarczać. Frustracje postanowił rozładowywać gdzie indziej.
Po pierwszym nieudanym ataku w kościele, zaatakował drugi raz. 23 września 1964 roku na klatce schodowej przy ul. Skawińskiej 2 pchnął nożem staruszkę. I tej kobiecie jednak, dzięki szybkiej pomocy medycznej, udało się przeżyć. Trzecia ofiara, 86-letnia Maria P., nie miała już tyle szczęścia. Ugodzona nożem kobieta zmarła.
To po tym mordzie Kot zyskał miano „wampira”. Usatysfakcjonowany rozgłosem mężczyzna zrobił sobie 1,5-roczną przerwę w morderczym procederze. Ponownie uderzył dopiero 13 lutego 1966 roku. Ofiarą zwyrodnialca padł tym razem 11-letni Leszek C., który wracał do domu z zawodów saneczkowych. Ciało dziecka, gdy je znaleziono, było podziurawione 11 pchnięciami nożem.
Lubił chwalić się dokonanymi morderstwami
Gdy następnego dnia zdjęcie zamordowanego chłopca ukazało się w lokalnej małopolskiej gazecie, Kot był wniebowzięty. „Pobiegłem do kolegi i pochwaliłem się, że to moje dzieło. Planowałem nawet tymi zdjęciami wytapetować swój pokój” – zeznał przed sądem.
Niestety, kolega mordercy nie potraktował poważnie jego słów, co umożliwiło zwyrodnialcowi dalsze działanie.
W kwietniu 1966 roku, Karol Kot ugodził nożem 7-letnią Małgosię, która wyszła z mieszkania, by odebrać listy ze skrzynki. Poranioną dziewczynkę udało się uratować.
Bezkarny morderca stracił jakikolwiek instynkt samozachowawczy. Zaatakował studentkę Akademii Sztuk Pięknych, koleżankę z sekcji strzeleckiej. Do ataku doszło w trakcie wycieczki za miasto, gdy dziewczyna odrzuciła propozycje współżycia. Rozwścieczony Kot rzucił się wówczas na nią z nożem i groził śmiercią. By wzbudzić w niej strach, przyznał, że to on jest sprawcą napadu na siedmiolatkę.
„Te morderstwa to moja prywatna sprawa”
Studentce udało się uciec. Dziewczyna zdecydowała się pójść na milicję.
Początkowo Kot nie przyznawał się do winy. Konfrontacja z niedoszłymi ofiarami była jednak dla niego zabójcza. Wszystkie kobiety rozpoznały go jako sprawcę napadów.
Po demaskacji, Kot odetchnął z ulgą. Już nie musiał udawać. Z lubością, wdając się w szczegóły, opowiedział o wszystkich dokonanych przez siebie przestępstwach. W tym także o próbach podpaleń i otruć.
W zeznaniach złożonych przed sądem stosował swoistą, patologiczną logikę. Tłumaczył, że nie jest złym człowiekiem, bo zły człowiek „korzysta z usług prostytutek i pije”, a on nigdy podobnych czynów się nie dopuścił. A że zabijał? I na to miał odpowiedź. „Dokonywane przeze mnie mordy to była moja prywatna sprawa (…) Nie jestem draniem czy zbrodniarzem, ale tylko mordercą”.
„Przeżycie warte szubienicy”
Przed egzekucją powiedział: „Doznawałem przyjemności, gdy nóż wchodził w mięso. Jest to uczucie nie do opisania. Przeżycie warte szubienicy”.
I tak też się stało. 16 maja 1968 roku Karol Kot zginął na szafocie w zakładzie karnym w Mysłowicach. Sekcja zwłok, jaką przeprowadzono po egzekucji, wykazała u Kota rozległy guz mózgu.
Na podstawie niektórych wątków historii „wampira z Krakowa” Marcin Koszałka nakręcił w 2015 roku film pt. „Czerwony pająk”.
**
**