Kim byli <i> czarni łowcy</i> Dirlewangera? Prawdziwe bestie!
12.04.2013 | aktual.: 07.04.2017 13:20
Bydlaki, mordercy, rzeźnicy - tak nazywano podwładnych Oskara Dirlewangera, przystojnego doktora nauk politycznych
Bydlaki, mordercy, rzeźnicy - tak nazywano podwładnych Oskara Dirlewangera, przystojnego doktora nauk politycznych. Stworzona przez niego karna jednostka SS stała się jedną z najbardziej brutalnych i okrutnych formacji w dziejach wojskowości. Przerażenie budziła nawet wśród nazistowskich przywódców, co nie przeszkodziło im skierować "czarnych myśliwych" do pacyfikacji Powstania Warszawskiego.
Na nielicznych zachowanych zdjęciach Oskar Dirlewanger wygląda bardziej jak staroświecki księgowy niż bezwzględny sadysta, który bez skrupułów mordował młode pielęgniarki z powstańczych szpitali.
Był wykształconym człowiekiem - uzyskał doktorat z politologii na uniwersytecie we Frankfurcie. Jednak najbardziej pasjonowała go wojaczka. Walczył w I wojnie światowej. Mimo licznych ran za każdym razem wracał na pierwszą linię frontu.
Po powrocie do cywila zafascynował się narodowym socjalizmem i wstąpił do NSDAP. Aktywnie działał w hitlerowskich bojówkach SA, kilkakrotnie trafiając do aresztu za zakłócanie porządku publicznego. W 1934 r. Dirlewangera skazano na dwa lata więzienia za gwałt na 13-letniej członkini Związku Niemieckich Dziewcząt. Wydalono go wówczas z NSDAP i SA. Po wyjściu z obozu, w ramach rehabilitacji, zgłosił się na ochotnika do udziału w misji Legionu Condor, niemieckiej jednostki uczestniczącej w hiszpańskiej wojnie domowej. Jednak sadystycznym skłonnościom Dirlewanger mógł pofolgować dopiero po wybuchu II wojny światowej.
Rafał Natorski/PFi, facet.wp.pl
Przerażające godło
W 1940 r. Dirlewanger wstąpił do SS. Przekonał dowódców do stworzenia specjalnego oddziału karnego i stanął na czele batalionu, złożonego z kryminalistów osadzonych w obozach koncentracyjnych. Początkowo jego podwładnymi byli przede wszystkim kłusownicy i drobni przestępcy, jednak później, w miarę jak rosły straty oddziału, wcielano do niego kogo popadnie - także morderców i gwałcicieli. Stawiano ich przed wyborem: wstąpienie do jednostki albo śmierć w obozie.
Formacja była nietypowo umundurowana. W porównaniu do innych niemieckich oddziałów, ubranych w jednolite uniformy, "dirlewangerowcy" przypominali bardziej partyzantów. Ich niechlujne stroje pozbawione były dystynkcji - mieli jedynie czarne wypustki i dwie błyskawice na kołnierzach. Na patkach wyszywano natomiast godło formacji, które szybko zaczęło budzić większą grozę niż SS-mańskie trupie czaszki, czyli dwa skrzyżowane karabiny i granat.
Dowodzenie zdegenerowanymi podwładnymi było nie lada wyzwaniem, ale Dirlewanger poradził sobie z tym zadaniem w swoim stylu - stosując kary cielesne i egzekucje. Podczas natarcia jechał w czołgu i strzelał w plecy tym, którzy jego zdaniem poruszali się zbyt opieszale.
Róbcie, co chcecie
Po wybuchu wojny ze Związkiem Radzieckim "czarni łowcy" zostali wysłani na tereny dzisiejszej Białorusi. Świadomi całkowitej bezkarności mogli sobie pozwolić na wszystko. - Członkowie brygady świetnie się bawili, pijąc, gwałcąc i mordując. Dowództwo zawarło z nimi umowę: wykonujecie rozkazy i możecie robić, co chcecie - opowiada w "Rzeczpospolitej" Christian Ingrao, dyrektor paryskiego Instytutu Historii Współczesnej, autor monografii "Czarni łowcy - Brygada Dirlewangera".
Zwyrodnialcy nie mieli żadnych hamulców. Dwieście białoruskich wiosek zniknęło z powierzchni ziemi. Na porządku dziennym były gwałty, masowe egzekucje, palenie żywcem kobiet i dzieci w stodołach. Całe rodziny wyganiano na pola minowe, żeby w ten sposób "oczyścić" teren.
W sierpniu 1943 batalion przekształcono w pułk - SS Sonderregiment "Dirlewanger". Jednocześnie oddelegowano do niego około półtora tysiąca więźniów z karnego obozu w Matzkau pod Gdańskiem. Byli to głownie dawni policjanci i esesmani - często z wyrokami śmierci. Rok później jednostka przekształciła się w osławioną brygadę - SS Sturmbrigade "Dirlewanger".
Gromada świń
Okrucieństwo "czarnych łowców" budziło grozę nie tylko wśród mieszkańców okupowanych krajów. Przerażeni byli nawet niektórzy nazistowscy notable, którzy po wojnie sami odpowiadali za zbrodnie wojenne. "Mein FĂźhrer, to prawdziwe bydlaki" - pisał w liście do Hitlera obergruppenfĂźhrer SS Hermann Fegelein, mąż siostry Evy Braun. "Była to raczej gromada świń aniżeli żołnierze" - wspominał po wojnie Ernst Rode, szef sztabu Ericha von dem Bacha-Zalewskiego, dowódcy niemieckich sił skierowanych do walki z powstańcami w Warszawie.
W stolicy Polski "dirlewangerowcy" osiągnęli apogeum okrucieństwa. Pojawili się tutaj 5 sierpnia 1944 r., na osobisty rozkaz Heinricha Himmlera, który bardzo cenił jednostkę. "Atmosfera w tym pułku jest często średniowieczna z uwagi na stosowanie kar cielesnych i innych podobnych środków wychowawczych. Jeżeli ktoś zapytany o to, czy wygramy wojnę skrzywi twarz, zniknie z wykazu stanu... ponieważ inni go zastrzelą na miejscu" - opowiadał Himmler na naradzie gauleiterów w Poznaniu.
Szef SS wiedział, że opór warszawiaków może przełamać tylko terror totalny. "Czarni łowcy" byli stworzeni do realizacji tego planu.
Pacyfikacja Warszawy
Brygada pacyfikowała Wolę, Starówkę, Powiśle, Górny Czerniaków i Śródmieście. Pozostawiała po sobie śmierć i przerażenie. - Widziałem jednego z nich [dirlewangerowców - przyp. red.], jak gwałcił Polkę na stole. Pod koniec wyjął nóż, rozpłatał jej brzuch i klatkę piersiową aż do gardła - opowiada Mathias Schenck, niemiecki żołnierz walczący w Warszawie. Dowódcę brygady nazywano "rzeźnikiem". - Ale po cichu, bo u Dirlewangera droga na sznur była krótka. Miał zwyczaj wieszania co czwartek Polaków albo swoich, za byle co. Często sam odkopywał wieszanym stołki - relacjonuje Schenck.
W ochronce dla prawosławnych dzieci na Woli, "czarni łowcy" zatłukli kolbami około pięciuset maluchów. "W trakcie pacyfikacji polowego szpitala na Starym Mieście, gdzie Polacy opiekowali się również rannymi Niemcami, dirlewangerowcy wymordowali wszystkich polskich pacjentów. Ranni Niemcy błagali rodaków, by darowali życie Polakom, niestety - bez skutku" - pisze Jakub Czerniak w "Polsce Zbrojnej". Za tłumienie powstania Oskar Dirlewanger dostał awans na SS-OberfĂźhrera, a pod koniec września odznaczono go Krzyżem Rycerskim Orderu Żelaznego Krzyża.
W październiku gubernator Hans Frank wydał na cześć oprawcy obiad na Wawelu, gdzie wyraził mu "wdzięczność i uznanie za wzorowe operacje przeprowadzone przez jego grupę w toku walk w Warszawie".
Śmierć Dirlewangera
Po upadku Powstania Warszawskiego brygada Dirlewangera została skierowana na Słowację, gdzie tłumiła tamtejsze powstanie. Później wysłano ją na Węgry, do walki z nacierającą Armią Czerwoną. Jednak "kariera" formacji dobiegała końca. Starcia z Rosjanami przyniosły klęskę, a wielu podkomendnych Dirlewangera przeszło na stronę przeciwnika. Nie pomogło zastraszanie - po jednej z bitew dowódca "czarnych łowców" osobiście rozstrzelał kilkunastu podoficerów.
Wiosną 1945 r. ranny Dirlewanger opuścił jednostkę. 1 czerwca 1945 został aresztowany we francuskiej strefie okupacyjnej. Kilka dni później w celi odnaleziono jego zmasakrowane zwłoki. "Został rozpoznany przez polskich jeńców i w niejasnych okolicznościach pobity tak dotkliwie, że zmarł na skutek pęknięcia czaszki" - twierdzi prof. Norman Davies w głośnej książce "Powstanie '44".
"Dirlewangerowcy" nigdy nie odpowiedzieli za swoje zbrodnie. Niektórzy z nich zrobili nawet karierę w NRD. Blisko 20 byłych żołnierzy okrutnej formacji współtworzyło tamtejsze ministerstwo bezpieczeństwa publicznego.
Rafał Natorski/ PFi, facet.wp.pl