Jeszcze niedawno cały „postępowy świat” zachwycał się, coraz większym otwieraniem się Chin na cywilizację zachodnią, czego przejawem miało być otwarcie pierwszego w tym kraju „Love Landu” – erotycznego parku rozrywki.
Przygotowania szły pełną parą. Z prawdziwie chińskim rozmachem budowano pomieszczenia, zwożono pierwsze dekoracje i reklamowano przedsięwzięcie mające ruszyć już na jesień bieżącego roku, a mogące przyćmić wszystkie dotychczasowe podobne inicjatywy.
W całym tym ferworze i ogólnym podnieceniu zapomniano chyba tylko o jednej, ale jakże istotnej rzeczy.
Zapomniano o tym, że podstawą funkcjonowania państwa chińskiego jest wszak to, że wszelkie inicjatywy, które podejmowane są w Państwie Środka, szczególnie wtedy kiedy dotyczą one kwestii obyczajowej, powinny zyskać pełną akceptację władz.
W przypadku, „Love Landu” sprawa od początku była jasna. Chińskie władze nigdy otwarcie nie wypowiadały się za jego uruchomieniem.
Postanowiono zatem zrobić władzę w konia i postawić ją przed faktem dokonanym, w myśl zasady nagminnie praktykowanej w „postępowym świecie”: milczenie oznacza zgodę.
I na tym kończy się zbieżność między Chinami, a np. taką Europą.
U nas, poubolewanoby trochę nad rozlanym mlekiem, postraszono dyrektywami, przyjęto odpowiednie kwoty do kieszeni, wysłuchano przeprosin i z udziałem jakiegoś nadętego komisarza z wielkim szumem otwarto wspólnym europejskim wysiłkiem zbudowany park rozrywki.
W Chinach jednak, władza nie zapomina o należnym jej szacunku i nie lubi, jak ktoś próbuje z nią grać w przysłowiowe „bambuko”.
Nie zapytano się o zgodę, więc jej nie uzyskano. Nie uzyskano jej, więc okazało się, że wszelkie prace zostały rozpoczęte bez pozwolenia. Zostały rozpoczęte bez pozwolenia, tzn. są nielegalne. Są nielegalne, trzeba je zatem zniszczyć. Proste?
Bez zbędnego certolenia, chińskie władze nakazały demontaż erotycznego parku, za nic mając utyskiwania nieuczciwych przedsiębiorców.
Gigantyczne gipsowe fallusy zostały wyniesione, podobnie jak umywalki, które swoim kształtem nasuwały skojarzenia z kobietami czyniącymi fellatio (Kto wie, może zostaną zamontowane w mieszkaniach partyjnych dygnitarzy).
„Obrońcy wolności” utyskują dzisiaj, że w Chinach po raz kolejny wystąpiono przeciwko wolności seksualnej i że naród chiński pozostanie przez to w okopach seksualnego Ciemnogrodu.
Nic z tych rzeczy. Bo nie o to toczył się bój.
Nie gloryfikując postępowania chińskich władz, którym zapewne nie było na rękę otwarcie takiego parku, prawdopodobnie jednak przymknęłyby one na to oko, między innymi dlatego, aby w ten sposób po raz kolejny pokazać światu swój liberalizm.
Nie mogły jednak nie zareagować na próbę podważenia ich autorytetu jakim była samowolka przedsiębiorców. Zasłaniając się wulgarnym i niestosownym charakterem całego przedsięwzięcia, rozpędzono propagatorów wolnej erotyki na cztery wiatry.
Biorąc pod uwagę chińskie realia, pozostawienie ich na wolności (jawnych sabotażystów!) i ograniczenie się jedynie do zburzenia parku nie jest zbyt wygórowaną karą. Zawsze mogą oni, pojechać do Korei, gdzie w mieście Jeju istnieje podobne miejsce.
Szkoda tylko, że przez całe zamieszanie, rzeczywiście ucierpiała na tym seksualna edukacja Chińczyków.
Zamiast rozwodzić się o niskiej szkodliwości dla moralności odlewów penisów, należało rozmawiać o kwestiach istotniejszych, jak np. makabrycznej polityce aborcyjnej i kompletnym nieuświadomieniu w sprawach antykoncepcji.
Jednym słowem, zabrano się do tego od d* strony.