None
Broń atomowa to najbardziej śmiercionośny rodzaj uzbrojenia, jaki do tej pory udało się wymyślić ludzkości.
Wyścig zbrojeń z okresu Zimnej Wojny sprawił jednak, że niektóre pomysły na wykorzystanie ładunków atomowych w nowych broniach były nie tyle przerażające, co po prostu... kuriozalne. Co gorsza, kilka z tych projektów, zostało nie tylko zrealizowanych, ale także wyprodukowane bomby zostały detonowane. W jednym przypadku za poligon posłużyła sporych rozmiarów wyspa.
Z kolei o innym projekcie krąży legenda, że mógł trafić w ręce islamskich terrorystów. Miejmy nadzieję, że nigdy nie będzie nam dane sprawdzić, czy stało się tak faktycznie. Poznajcie pięć dziwacznych pomysłów na wykorzystanie broni atomowej!
KP/PFi
M388 Davy Crockett
Okazuje się, że ładunki nuklearne wcale nie muszą być przenoszone za pomocą samolotów czy rakiet - wystarczy wyrzutnia i stojak, który wygląda niemal jak radziecka taczanka. Teoretycznie Crocketty miały być ustawione na granicy Niemiec Zachodnich lub wożone przez żołnierzy na jeepach, by w razie agresji wojsk Układu Warszawskiego odpalić w ich kierunku ładunki atomowe i skazić teren, pozwalając NATO na mobilizację sił.
W praktyce okazało się, że Crocketty miały tak niską celność i siłę rażenia (przy stosunkowo wysokich efektach skażenia terenu), że nie zdołałby zniszczyć nacierającego przeciwnika. Chyba, że mówimy o długofalowych skutkach choroby popromiennej. Ostatecznie Amerykanie wycofali się z pomysłu.
M65 Atomic Annie
"Atomowa Ania" to pomysł niebagatelny - było to pierwsze działo dysponujące nuklearną amunicją. Początkowo Amerykanie mieli problemy ze skonstruowaniem odpowiednio małych ładunków atomowych, ale już w roku 1949 prace zakończyły się sukcesem (pocisk o kalibrze 280 milimetrów).
I choć nazwa działa to "Ania", a pociski stosunkowo niewielkie, koncepcja upadła z powodu rozmiarów Atomic Annie, a raczej jej wagi. Całe działo miało w przybliżeniu wymiary 3x5 metrów i horrendalną masę w postaci około 74 ton! To ostatnie sprawiało, że "Ania" była mało mobilna i trudna do transportowania, co znacznie obniżało jej wartość bojową. Pojeździła sobie po amerykańskim poligonie i to wszystko.
MK-54 SADM
"Walizkowa bomba atomowa" to nie wymysł scenarzystów filmów o Jamesie Bondzie, ale realny projekt, nad którym pracowano w USA i ZSRR w latach 60. Stała się sekretną bronią KGB. Amerykańska wersja zakładała "pakowanie" bomby do specjalnych plecaków, które następnie byłyby umieszczane przez spadochroniarzy lub innych żołnierzy w strategicznych miejscach i po określonym czasie wybuchały.
Skok spadochronowy z bombą atomową na plecach - to musiały być emocje, nawet jeśli odbywało się to tylko podczas ćwiczeń. Projekt, który miał wszelkie perspektywy na sianie prawdziwego spustoszenia, zarzucono, choć jeszcze w 2004 roku Rosjanie przyznali, że posiadali bomby tego typu. Aż strach pomyśleć, do czego mogłoby dojść, gdyby walizkowe bomby atomowe znalazły się na wyposażeniu terrorystów!
Blue Peacock
To brytyjski projekt, który podobnie jak Crockett miał być zastosowany w Niemczech na wypadek agresji wojsk Układu Warszawskiego. "Niebieskie pawie", czyli coś w rodzaju zdalnie detonowanych atomowych min, w założeniach miały być zakopane w ziemi, gdzie czekałyby na właściwy moment.
Istniały dwie możliwości odpalenia takiego ładunku: z efektem natychmiastowym lub 8- dniowym opóźnieniem. Ogromna siła rażenia (nawet 10 kiloton) miała skutecznie obezwładnić przeciwnika. Praktyka zweryfikowała te śmiałe plany - okazało się, że niskie temperatury panujące w glebie mogłyby skutecznie uszkadzać mechanizm sterujący detonacją, tym samym sprawiając, że mina stawałaby się bezużyteczna. Projekt upadł.
AN 602 czyli Car Bomba
Ten projekt nie tylko powstał, ale również został zrealizowany zgodnie ze swoimi założeniami. Car Bomba to największa w historii świata bomba atomowa, jaką zdetonowano.
Na szczęście obyło się bez ofiar - kuriozalny w tym radzieckim projekcie jest nie tyle rozmiar bomby, ale jej cel: propaganda i zastraszenie Zachodu. Bombę zrzucono z pokładu bombowca Tu-95 w 1961 roku na niezasiedlony archipelag Nowa Ziemia u północnych wybrzeży Związku Radzieckiego.
Jej moc wynosiła 50 megaton, a kula ognista miała promień o długości 4000 metrów. Wystarczyło znaleźć się w odległości 100 kilometrów od miejsca wybuchu, by doznać poparzeń III stopnia, a wyzwolona energia była według szacunków 10 razy większa od łącznej energii broni wytworzonej podczas całej II wojny światowej. Czego się nie robi dla propagandy...
KP/PFi