HistoriaLlewellyn Chilson - był prawdziwym cyborgiem wojny

Llewellyn Chilson - był prawdziwym cyborgiem wojny

Własnoręcznie zabił blisko sześćdziesięciu Niemców. Wsławił się akcjami, których nie powstydziliby się bohaterowie hollywoodzkich filmów. Został jednym z najbardziej odznaczonych żołnierzy armii amerykańskiej. Poznajcie losy prawdziwego bohatera.

Llewellyn Chilson - był prawdziwym cyborgiem wojny
Źródło zdjęć: © PD

20.04.2015 | aktual.: 21.04.2015 09:18

Llewellyn Chilson urodził się w 1920 roku. Jako szesnastolatek zrezygnował ze szkoły i został kierowcą ciężarówki. Dziennie przemierzał ponad 400 kilometrów, zarabiając 40 dolarów tygodniowo. Na tamte czasy była to całkiem dobra pensja. Niestety w 1942 roku musiał zrezygnować z tej intratnej posady - dostał powołanie do wojska i po krótkim kursie został wysłany na front.

Jak podaje "Investor's Business Daily", który niedawno przybliżył sylwetkę tego zapomnianego herosa II wojny światowej, w 1943 Chilson został wysłany do Algierii, gdzie uczestniczył w przygotowaniach do operacji "Husky" (inwazja na Sycylię).

W roku kolejnym, już w Anzio (Włochy), Llewellyn najpierw został poważnie ranny w twarz, po czym w kilka godzin później trafił w ręce Niemców, lądując ostatecznie w obozie pracy. Jednak ducha Amerykanina nie dało się łatwo złamać - już w niecały miesiąc po zatrzymaniu, Chilson dowodził brawurową ucieczką ponad 40 więźniów. Nadchodził czas zemsty...

Jednoosobowa armia

Historyk i publicysta Fred Borch twierdzi, że Chilson "w praktyce stanowił jednoosobową armię". Za przykład Borch podaje akcje podobne do tej przeprowadzonej w 1944 roku we Francji, kiedy to ekipa Chilsona, który wówczas był awansowany do stopnia sierżanta, została ostrzelana przez oddział Niemców.

Llewellyn rzucił się w wir walki: przeczołgał się w pobliże okopów nieprzyjaciela, cisnął we wrogów granatem ręcznym, a uciekających w popłochu żołnierzy "poganiał" karabinem maszynowym. Imponujące są także wyczyny Chilsona z marca 1945 roku nad Renem. Dowodzony przez niego oddział wpadł w niemiecką zasadzkę. Hitlerowcy zaatakowali pod osłoną nocy - było ciemno, Amerykanie zostali ostrzelani przez wroga skrywającego się w leśnej gęstwinie. Żołnierze wpadli w panikę, mając wrażenie, że walczą z duchami, których nie można zobaczyć - trudno było nawet zlokalizować źródło ognia. Jednak nawet wtedy dowódca się nie poddał i wyprowadził swoich ludzi z pułapki.

Już we wczesnej młodości Llewellyn uwielbiał bójki. Ponoć wręcz szukał zaczepki, by móc się wykazać. Prawdopodobnie to właśnie ta łobuzerska przeszłość zahartowała go i sprawiła, że potrafił zachować spokój nawet w pozornie beznadziejnych sytuacjach. Podobnie było, nocą w marcu 1945 roku, w ciemnym lesie w pobliżu Renu. Sierżant Chilson rozkazał żołnierzom, żeby podczepili do konia bryczkę, na której usadowił kilku ludzi z karabinami. Kazał im pędzić przed siebie, i strzelać krótkimi seriami wyłącznie w miejsca, w których widać ogień buchający z luf nieprzyjaciela. W ten sposób, gdy Niemcy próbowali trafić Amerykanów, zdradzali swoją lokalizację, za co "powóz bojowy" karał ich ostrzałem. Chilson wykorzystał również kolejny raz swój manewr polegający na podczołgiwaniu się na pozycję wroga i "karmieniu go granatami ręcznymi". Niemcy zostali rozbici.

Lepszy niż Arnie

"Investor's Business Daily" przytacza również opowieść Borcha o wydarzeniach z kwietnia 1945, które miały miejsce w pobliżu Meilenholen. A te, gdyby umieścić je w filmie z Arnoldem Schwarzeneggerem, zostałyby uznane przez widzów i krytyków za tak nieprawdopodobne, że aż komiczne. Mowa o sytuacji, w której Chilson wjeżdża jeepem na miejski rynek, a następnie wstaje i otwiera ogień, zalewając falami pocisków czających się wokół Niemców. Llewellyn, jak podkreśla Borch, znajdował się wtedy w centralnej pozycji - był jak jeleń na środku łąki otoczony przez wilki. Zastrzelił wówczas 40 Niemców.

Innym razem ciskał granatami, jadąc na motorze. Kiedy natomiast pewnego razu został ranny w prawą rękę, przełożył pistolet do lewej, a gdy skończyła mu się amunicja, skatował niemieckiego żołnierza kolbą karabinu. Przyznajemy, że wszystko to brzmi tak niedorzecznie i abstrakcyjnie, że aż ciężko w to uwierzyć. Lecz niezliczone relacje i odznaczenia dowodzą, że to fakty.

A co robił Chilson po wojnie? Przez kilkanaście lat służył dalej w wojsku, po czym odszedł, by imać się różnych zajęć - był m.in. taksówkarzem. Zmarł dość młodo, bo w wieku 61 lat.

Źródło artykułu:WP Facet
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (61)