Lucjan Staniak - tajemnicza historia polskiego Kuby Rozpruwacza
"Sprawię, że będziecie płakać" - zapowiedział w pierwszym liście do gazety. W kolejnych opisywał swoje zbrodnie, których ofiarami padło sześć młodych kobiet, choć morderca, ze względu na kolor używanego atramentu i charakterystyczny styl pisma nazywany "Czerwonym pająkiem", przyznał się do znacznie większej liczby zabójstw. Lucjan Staniak bywa często porównywany do słynnego Kuby Rozpruwacza, choć wiele wskazuje na to, że... wcale nie istniał.
20.10.2014 | aktual.: 07.11.2014 12:10
W lipcu 1964 roku, na kilka dni przed uroczystymi obchodami 20. rocznicy uchwalenia manifestu PKWN, ludowa Polska przygotowywała się do wielkiego świętowania. Humor Marianowi Starzyńskiemu, redaktorowi "Przeglądu Politycznego", popsuł anonimowy list, którego autor użył krwistoczerwonego atramentu i wyjątkowo cienkich literek, tworzących słowa przypominające pajęczą sieć. "Nie ma szczęścia bez łez, życia bez śmierci. Strzeżcie się! Sprawię, że będziecie płakać" - brzmiało przesłanie.
Dziennikarz nie potraktował tej groźby poważnie. Uroczystości z 22 lipca wypadały okazale, jednak dzień później w parku w Olsztynie odnaleziono zwłoki 17-letniej dziewczyny. Morderca najpierw ją zgwałcił, a później wypatroszył.
24 lipca do warszawskiej redakcji "Kulis" dotarł list napisany czerwonym atramentem. "Wybrałem soczysty kwiatuszek w Olsztynie, i zrobię to ponownie gdzie indziej, ponieważ nie ma święta bez pogrzebu" - zapowiadał autor.
"Znów to zrobiłem"
W ciągu kolejnych dwóch lat morderca nazywany "Czerwonym pająkiem" atakował jeszcze kilka razy. 16-latkę z Warszawy udusił drutem, o rok starszą mieszkankę Poznania zgwałcił i zabił śrubokrętem.
W wigilię 1966 r. trzej żołnierze podróżujący pociągiem z Krakowa do Warszawy znaleźli w jednym z przedziałów zmasakrowane zwłoki młodej dziewczyny. Mimo błyskawicznej akcji milicji i przeszukania wszystkich wagonów, sprawcy nie udało się schwytać. Funkcjonariusze natknęli się tylko na kartkę z czerwoną informacją: "Znów to zrobiłem".
Konduktor przypomniał sobie, że ofiara (okazała się nią 17-letnia krakowianka Janina Kozielska), wsiadła do pociągu z mężczyzną, którego przedstawiła jako swojego męża. Milicja odkryła, że dziewczyna miała młodszą siostrę, zamordowaną trzy lata wcześniej. Obie należały do Krakowskiego Klubu Miłośników Sztuki. Śledczy skoncentrowali się na związanych z nim osobach. Podejrzenie wzbudził wówczas Lucjan Staniak z Katowic, 26-letni tłumacz i malarz-amator. Milicjanci postanowili przeszukać jego klubową szafkę. Znaleźli m.in. kilka obrazów namalowanych krwistoczerwoną farbą. Najbardziej niepokojący okazał się malunek przedstawiający kobietę z rozciętym brzuchem i wyrastającym z niego pękiem kwiatów.
Morderca w psychiatryku
Śledczy uznali, że warto sprawdzić katowickie mieszkanie Staniaka. Milicja pojawiła się tam 31 stycznia 1967 r., jednak w lokalu nikogo nie zastali. Tego samego dnia mężczyzna wybrał się bowiem do Łodzi. W pociągu spotkał 18- letnią Bożenę Raczkiewicz, studentkę szkoły filmowej. Po przyjeździe śledził dziewczynę przez kilka godzin, aż w końcu dopadł ją w ciemnym zaułku, ogłuszył butelką, zgwałcił i rozpruł nożem. Na miejscu zbrodni pozostawił butelkę z wyraźnymi śladami palców.
1 lutego, po powrocie do Katowic, Staniak został aresztowany. Niemal od razu przyznał się do winy. Udowodniono mu sześć morderstw, choć on sam twierdził podobno, że ofiar było przynajmniej trzy razy tyle. Dlaczego zabijał? Psychopata tłumaczył, że jego rodzice oraz siostra zginęli w wypadku samochodowym, którego sprawczyni nie poniosła żadnej kary. Pierwsza ofiara miała być do niej bardzo podobna. Pozostałe kobiety zginęły, ponieważ Staniak rozsmakował się w mordowaniu.
Mężczyzna został skazany na karę śmierci, jednak po specjalistycznych badaniach uznano go za niepoczytalnego i osadzono w szpitalu psychiatrycznym.
Miejska legenda?
Tak moglibyśmy skończyć opowieść o jednym z najsłynniejszych seryjnych morderców w dziejach polskiej kryminalistyki. Jednak historia Lucjana Staniaka kryje w sobie znacznie więcej tajemnic, niż mogłoby się wydawać. - Nie ma żadnych dowodów na to, że "Czerwony pająk" istniał, że zabił 20 kobiet. To miejska legenda - tłumaczył dwa lata temu w "Dzienniku Zachodnim" Marcin Koszałka, autor dokumentalnego filmu "Zabójcy z lubieżności".
Okazuje się, że funkcjonująca od dawna w publicznym obiegu historia Lucjana Staniaka zawiera bardzo dużo nieścisłości. Na przykład "Przegląd Polityczny", do którego morderca miał wysłać pierwszy list, zaczął się ukazywać dopiero w... 1983 r. Zabójca mieszkał podobno w Katowicach, przy Alejach Wyzwolenia, a taka ulica nigdy nie istniała. Podobnie jak Krakowski Klub Miłośników Sztuki.
Mało prawdopodobny jest także finał sprawy "Czerwonego pająka" - w czasach PRL osobom skazanym za tak brutalne morderstwa rzadko zamieniano karę śmierci, nawet jeśli badania wykazywały chorobę psychiczną. O Lucjanie Staniaku nie wspomina Bogusław Sygit w słynnej książce "Kto zabija człowieka... Najgłośniejsze procesy o morderstwa w powojennej Polsce". Akt sprawy w archiwach sądowych nie odnaleźli też dziennikarze "Detektywa", natomiast Jarosław Stukan, autor książki "Polscy seryjni mordercy" bezskutecznie szukał informacji o psychopacie w zakładach psychiatrycznych na Śląsku i w Małopolsce.
Czerwony pająk w galerii
Być może nigdy nie dowiemy się, czy Lucjan Staniak istniał naprawdę. Pytania pozostają. Jeśli był bowiem tylko wytworem wyobraźni, to dlaczego w 2004 roku, w reportażu zamieszczonym w "Trybunie Śląskiej", Zygmunt Piotrowski, emerytowany krakowski milicjant, twierdził, że pamięta sprawę potwora? "Zabijanie sprawiało mu radość, dawało poczucie ulgi. Mordował tylko ładne, niewinne dziewczęta" - opisywał.
Informacje o "Czerwonym pająku" wciąż ukazują się w poważnych opracowaniach naukowych. Opis jego przypadku pojawił się np. w artykule "Poczet polskich seryjnych morderców", zamieszczonym w pracy "Problemy współczesnej tanatologii".
Staniak inspiruje też artystów. Belg Danny Devos zaprezentował kilka lat temu w jednej z krakowskich galerii instalację zatytułowaną "Czerwony pająk z Katowic". Do czerwonego silnika przywiązano sznurki obciążone nożami kuchennymi, które wisiały na tle kompozycji graficznej ze zdjęciem młodej dziewczyny, jej nazwiskiem i wiekiem oraz treścią listów mordercy. Włączenie silnika wprawiało noże w gwałtowny ruch.
"Każdy ślad okazał się fałszywy" - opisywał poszukiwanie prawdy o Staniaku Marcin Koszałka. Na premierę czeka jego film fabularny "Czerwony pająk", który -wbrew tytułowi - ma opowiadać historię zupełnie innego mordercy sprzed lat, czyli Karola Kota.
Rafał Natorski/ PFi,facet.wp.pl