Major Antoni Tomiczek - ostatni taki polski żołnierz
Miał być żołnierzem piechoty - ostatecznie został pilotem. Trafił do sowieckiej niewoli, ale nie podzielił tragicznego losu 20 tysięcy współtowarzyszy broni zamordowanych przez NKWD w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Jako pilot dostarczał zaopatrzenie dla powstańczej Warszawy. Major Antoni Tomiczek - ostatni z żyjących w Polsce pilotów II wojny światowej - obchodzi dziś 98 urodziny.
Od "piechura" do pilota
Antoni Tomiczek urodził się w 1915 roku w Pstrążnej niedaleko Rybnika. Już jako piętnastolatek zadecydował, że swoje życie zwiąże ze służbą wojskową. Najpierw sześć lat uczył się w szkole piechoty w Koninie. Jego pasją oraz - jak się okazuje - przeznaczeniem było jednak lotnictwo. Od 1936 roku kształcił się na pilota w Krakowie. Najpierw opanował sztukę latania na szybowcach, następnie służył w eskadrze treningowej, by przeszkolić się na mechanika lotniczego. W czerwcu 1937 roku trafił do Lotniczej Szkoły Strzelania Powietrznego i Bombardowania w Grudziądzu, gdzie ukończył wyższy kurs pilotażu.
Niechlubne chlubnego początki
Już jako profesjonalista Tomiczek został przydzielony do 122. eskadry myśliwskiej w Krakowie. Pierwsze poważne zadanie, z jakim przyszło zmierzyć się niespełna 23-letniemu pilotowi, wiązało się z wydarzeniem, które do dziś wywołuje kontrowersyjne oceny historyków - mowa o przyłączeniu do Rzeczpospolitej Zaolzia w 1938 roku czyli tzw. rozbiorze Czechosłowacji. "To niechlubna rzecz. Ale trudno - byłem żołnierzem i musiałem wykonywać rozkazy tak jak inni" - mówił Tomiczek na spotkaniu z radnymi Sejmiku Województwa Śląskiego, którzy w 2012 roku temu uhonorowali go złotą odznaką za zasługi dla województwa.
Pechowe lądowanie
Udział w przyłączaniu Zaolzia był preludium do znacznie bardziej dramatycznych wydarzeń. Gdy 1 września Niemcy zbombardowali lotnisko w Krośnie (Tomiczek pracował tam jako instruktor), powierzono mu zadanie ewakuacji klucza trzech samolotów do Dęblina. Chaos informacyjny i logistyczny ostatecznie zaowocował tym, że młody pilot postanowił ewakuować się do Rumunii (według posiadanych przez niego informacji właśnie tam odleciały poszukiwane przez niego polskie samoloty). Niedane mu było jednak dotrzeć do celu. Podróż pełna niespodziewanych zwrotów akcji (awaria silnika, przymusowe lądowanie na polu) ostatecznie zakończyła się w Tarnopolu. Gdy 17 września 1939 roku Tomiczek dowiedział się o inwazji Sowietów, postanowił po raz trzeci spróbować uruchomić samolot, który zawiódł go już dwa razy. I tym razem lot zakończył się pechowym lądowaniem na kartoflisku.
W sowieckiej niewoli
Do sowieckiej niewoli trafił 3 dni później. Wraz z innymi wziętymi do niewoli polskimi żołnierzami był przez kilka tygodni wożony po terytorium ZSRS w charakterze "zdobyczy wojennej" i pokazywany niczym małpa na jarmarku. Potem zdecydowano się zrobić z niego bardziej "praktyczny" użytek, zmuszając do pracy przy budowie szosy Lwów-Kijów oraz w kamieniołomach.
Ze Starobielska do...
Kolejnym dramatycznym zwrotem akcji był atak Hitlera na ZSRS. Sowieci postanowili wywieźć polskich jeńców w głąb swojego terytorium. W ten sposób Tomiczek trafił do wyjątkowo ponurego i złowieszczego dla polskich żołnierzy miejsca - mowa o obozie w Starobielsku. Nowym "lokatorom" obozu szczęśliwie udało się jednak uniknąć losu swoich poprzedników pomordowanych przez NKWD strzałem w potylicę. Na mocy układu rządu londyńskiego z władzami sowieckimi polscy żołnierze dostali szansę powrotu do służby czynnej w wojsku polskim. "Powrót" oznaczał w tym wypadku kilka miesięcy poniewierki. Ostatecznie po niemal pół roku tułaczki (m. in. przez Archangielsk i Murmańsk) 1 lutego 1942 roku Tomiczek wraz z towarzyszami dopłynął do Scapa Flow w Szkocji.
Pomoc dla płonącej Warszawy
W kolejnych miesiącach młody pilot miał okazję nadrobić braki w wykształceniu lotniczym i zdobyć umiejętności pilotażu brytyjskich modeli samolotów. Przede wszystkim latał jako pilot wożący uczniów na ćwiczenia w powietrzu, ale gdy wiosną 1944 roku otrzymał uprawnienia na ciężki czterosilnikowy bombowiec Halifax, mógł spodziewać się, że czekają go poważniejsze zadania. Trafił do 1586. Eskadry do Zadań Specjalnych we Włoszech, a jego specjalnością stały się zrzuty zaopatrzenia dla żołnierzy walczących z Hitlerem na terenie całej Europy. Już wkrótce samolot pilotowany przez Tomiczka pojawił się nad Warszawą - nocą z 22 na 23 sierpnia 1944 roku Tomiczek wykonał swoją pierwszą misję polegającą na dostawie zaopatrzenia dla powstańców warszawskich. Pojedynczy lot trwał nawet 11 godzin i trzeba było liczyć się z ostrzałem ze strony Niemców oraz Sowietów: "Przeznaczenie, to słowo klucz, wyjaśniało wszystko. Przeżyjesz albo nie, wpływ na to masz niewielki" - wspomina w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim" pilot.
Zrzutów nad Polską dokonywał jeszcze czterokrotnie, innymi destynacjami były m. in. Włochy, Jugosławia, Czechosłowacja, Grecja, Francja, Niemcy, Dania i Norwegia. Tomiczek transportował nie tylko zaopatrzenie, ale również wojsko.
Za głosem serca
Karierę lotniczą zdecydował się zakończyć dość wcześnie, bo w listopadzie 1946 roku. W 1947 był już z powrotem w Polsce. Co sprawiło, że zdecydował się wrócić w rodzinne strony? Okazuje się, że niebagatelną rolę odegrały... sprawy sercowe. Antoni Tomiczek odznaczał się mężną i honorową postawą nie tylko jako żołnierz, ale przede wszystkim jako mężczyzna. W Pstrążnej, swojej rodzinnej miejscowości, pozostawił ukochaną kobietę, której obiecał, że powróci, jak tylko skończy się wojna. "Jeszcze przed wojną w Pstrążnej, jako młody synek, (chłopak - PAP) zolytował (zalecał się - PAP). Obiecał swojej wybrance, że jak tylko wojna się skończy, wróci. I tutaj cecha śląskiego charakteru sprawiła - mimo że miał inne propozycje (...) - że wrócił do Pstrążnej, do swojej ukochanej" - opowiadał o tym epizodzie z życia pilota starosta rybnicki Damian Mrowiec.
Z przestworzy do... ZUS-u
Aż do 1979 roku Tomiczek pracował w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w Rybniku. Nie zapomniał o pasji lotniczej - był członkiem Aeroklubu w Gliwicach, gdzie latał jako pilot sportowy. Za czyny bojowe w czasie II wojny światowej został wielokrotnie odznaczony m.in. Krzyżem Walecznych (dwa razy), Krzyżem Kawalerskim, Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Jest patronem gimnazjum w Lyskach. Do dziś mieszka w Pstrążnej.