"Nie gram tylko na fortepianie, bo tam karty się ślizgają"
"Nie gram tylko na fortepianie, bo tam karty się ślizgają" - mawiał podobno Marek Minchberg, najsłynniejszy hazardzista PRL. Stworzył sieć tajnych kasyn w czasach, gdy przeciętnemu obywatelowi władza pozwalała się ekscytować co najwyżej losowaniem totolotka. Kres kariery "Grubego Marka" nadszedł wraz z wolną Polską, gdy każdemu pozwolono legalnie przepuszczać pieniądze.
"Graliśmy uczciwie: ja oszukiwałem, ty oszukiwałeś - wygrał lepszy" - mawiał tytułowy bohater kultowego filmu "Wielki Szu". Obraz Sylwestra Chęcińskiego ukazywał Polskę z "epoki późnego Gierka". Poker, podobnie jak inne gry hazardowe, był wówczas nielegalny, więc pojedynki toczyły się w prywatnych mieszkaniach czy hotelowych pokojach.
"Wielki Szu" świetnie ilustrował świat PRL-owskiego blichtru: hazardu, wielkich pieniędzy, dorobkiewiczów, cwaniaczków i przestępców. W takich realiach Marek Minchberg czuł się jak ryba w wodzie. Być może to jego cytował filmowy szuler, tłumacząc w jednej ze scen: "Szczęście? Szczęście trzeba umieć sobie zorganizować".
Ostatnia porażka
Trzeba jednak przyznać, że szczęście sprzyjało mu od dziecka. Jako młody chłopak wygrał w kościelnej loterii motocykl. Gdy jego matka zaczęła wysyłać rozwiązania krzyżówek w imieniu syna, zdecydowanie częściej wygrywała nagrody.
W dorosłym życiu fart również nie go nie omijał i Minchberg, w środowisku nazywany "Grubym Markiem" (przez całe życie miał skłonność do nadwagi), szybko stał się królem hazardowego półświatka.
Dla kart, ruletki i obstawiania wyścigów konnych porzucił plan uruchomienia działalności rzemieślniczej, mającej zapewnić pieniądze na utrzymanie rodziny, którą Minchberg założył bardzo wcześnie - ożenił się w wieku 18 lat. Minęło sporo czasu, zanim jego żona Maria dowiedziała się, że mąż zdobywa przebojem światek warszawskich karciarzy.
Nauka była kosztowna. Młode małżeństwo dorobiło się pierwszych sporych pieniędzy na przywożonych z Rumunii oryginalnych szybach do Fiata. Zgromadzili około 100 tys. zł (średnia pensja wynosiła wówczas niecałe 2 tys.), które chcieli przeznaczyć na zakup samochodu, mającego służyć jako taksówka. Jednak Minchberg stracił całą sumę podczas jednego z pokerowych pojedynków. Według Marii była to jego ostatnia porażka.
Partyjka z "Nikosiem"
"Gruby Marek" uwielbiał hazard i - co równie ważne - zwykle wiedział kiedy skończyć rozgrywkę. Dzięki temu dorobił się pokaźnego majątku. W latach 70. założył sieć kasyn w wynajmowanych prywatnych mieszkaniach.
Milicja wiedziała o istnieniu tych przybytków, ale interwencje stróżów prawa ograniczały się zwykle do okresowych nalotów, podczas których co najwyżej rekwirowano sprzęt do ruletki czy karty. Funkcjonariusze zazwyczaj sami czerpali spore dochody z kasyn i wcale nie zależało im na ich likwidacji. U "Grubego Marka" bywali późniejsi bossowe polskiej mafii, m.in. słynny "Pershing", który w latach 70. oficjalnie pracował jako kierowca ciężarówki w jednej z państwowych firm transportowych. "Jak udało mu się coś zarobić na lewo, przychodził do męża i pytał, czy może wieczorem zagrać" - opowiada Maria w "Polityce".
Wielkim fanem kart był również Nikodem Skotarczyk. Słynny "Nikoś" przez lata ukrywał się w Niemczech przed polskim wymiarem sprawiedliwości, ale potrafił zadzwonić do Minchberga i zaprosić go na partyjkę pokera do Hamburga. "Gruby Marek" nie odmawiał takim zaproszeniom. Jechał do Niemiec i na kilka dni zamykał się w pokoju z "Nikosiem". Podobno nigdy nie przegrał, a jego rywal zawsze honorowo spłacał długi.
Walka o koncesję
Zarobione na hazardzie pieniądze Minchberg lokował w legalne przedsięwzięcia - warsztaty produkujące tworzywa sztuczne czy sita do maszyn rolniczych. Gdy po 1989 roku państwo zalegalizowało gry hazardowe, "Gruby Marek" postanowił spełnić wielkie marzenie i otworzyć kasyno z prawdziwego zdarzenia. Zainwestował kilkaset tysięcy dolarów w zaadaptowanie największej sali hotelu Warszawa. Stoły do ruletki i kart zamówił specjalnie w Londynie, zamontował też efektowny podwieszany sufit.
Minchberg wydawał jednak pieniądze "w ciemno", ponieważ nie miał jeszcze wówczas oficjalnego pozwolenia na prowadzenie kasyna. W zdobyciu koncesji miało pomóc założenie fundacji "Bezpieczna służba", działającej przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i pomagającej rodzinom policjantów, poszkodowanych podczas wykonywania zadań służbowych.
Fundację zarejestrowano w 1991 r., a Minchberg deklarował, że jej konto będzie co miesiąc zasilało 10 proc. zysków z kasyna. Jednak koncesji nie otrzymał, a przez fundację trafił przed oblicze prokuratorów.
Fundacja-przykrywka
Pomysł z fundacją podrzucił Minchbergowi dawny znajomy - Zdzisław Herszman, obywatel szwedzki, który w czasach PRL-u był znanym cyrkowcem i ulubieńcem władz, szczególnie Mieczysława Moczara, ministra spraw wewnętrznych. Dzięki niemu dostał paszport, wyjechał na występy zagraniczne i zamieszkał w Szwecji.
Okazało się, że Herszman był powiązany z wieloma szemranymi interesami. Za jego sprawą w zarządzie fundacji "Bezpieczna służba" pierwsze skrzypce grały Bożena Tykwińska i Krystyna Barańska - siostra i żona wiedeńskiego gangstera "Baraniny".
Fundacja, która miała pomagać rodzinom policjantów została pomyślana jako pralnia pieniędzy. "Miała być "przykrywką" dla prowadzenia interesów polegających m.in. na przemycie spirytusu" - przyznał Marek Minchberg w warszawskiej prokuraturze. Działalność "Bezpiecznej służby" była także przedmiotem prac sejmowej komisji ds. PKN Orlen.
"Gruby Marek" mógł zapomnieć o otwarciu legalnego kasyna. Do końca życia nie pogodził się z największą porażką życia. Zmarł w marcu 2013 roku.
Rafał Natorski /PFi, facet.wp.pl
Korzystałem z artykułu Piotra Pytlakowskiego "Marek Minchberg - peerelowski król hazardu", który ukazał się w "Polityce" (nr 2924)