Marek Sienicki – pierwszy poległy policjant w III RP
Ślubują strzec bezpieczeństwa państwa i jego obywateli. Nawet z narażeniem życia. Niestety, dla wielu funkcjonariuszy rota przysięgi miała i wciąż ma dosłowną wymowę. Oto historia pierwszego policjanta zamordowanego na służbie po 1989 roku.
25.02.2020 13:31
6 kwietnia 1990 roku została przyjęta ustawa o policji. Był to milowy krok w budowaniu demokracji. Przemianowując Milicję Obywatelską na Policję, odłączono ją od aparatu bezpieczeństwa i przyjęto zasadę apolityczności, która miała być nadrzędną zasadą funkcjonowania służb porządkowych.
Zmiana ustroju i idące za nią przemiany gospodarcze zaowocowały niespotykanym do tej pory rozwojem przestępczości zorganizowanej. Zaczęły się też ataki na nową formację. Już w lipcu 1990 roku w Nadarzynie pruszkowscy gangsterzy otworzyli ogień do policjantów. Milicji Obywatelskiej nikt nie odważył się zaatakować tak otwarcie. Ofiary wśród policjantów były tylko kwestią czasu.
Ślepy los
Był piątek 1 maja 1992 roku. O godzinie 22 trzech policjantów wyrusza na rutynowy patrol w Bytomiu. Nazywają się Marek, Zbigniew i Ryszard. Marek Sienicki jedzie w zastępstwie. Zamienił się z kolegą, bo po prostu nie lubił odmawiać. Cały wieczór miał spędzić na komendzie, przyjmując zgłoszenia i odbierając telefony. A potem miał wrócić do domu, do Tarnowskich Gór i spędzić czas z najbliższymi.
Na patrolu też miało być spokojnie. Pierwszy dzień długiego majowego weekendu 24 lata temu tak jak i dziś oznacza pustki w mieście. Ludzie wyjeżdżają do rodziny, na wieś, na działkę. Najgorsze, co mogło się wydarzyć, to pijacka rozróba w melinie albo rodzinna awantura… pewnie też pod wpływem alkoholu. Najgroźniejszy przestępca, jakiego można było się spodziewać tamtego wieczoru, to drobny złodziejaszek lub domowy brutal.
Chwilę po północy funkcjonariusze zajeżdżają pod komendę, gdzie wysiada Ryszard, który przypomniał sobie o pilnej robocie. Za kilka godzin dowie się, jak wielkie było jego szczęście.
Tego nikt nie mógł przewidzieć
Nieco po trzeciej oczom patrolujących miasto funkcjonariuszy ukazało się dwóch mężczyzn, z których jeden niósł sportową torbę. Przeszli przez jezdnię zgodnie z przepisami. Nie byli pijani. Widząc radiowóz, nie przyspieszyli ani nie wykonywali nerwowych ruchów.
Zachowywali się spokojnie, może aż za spokojnie. Nie wyglądali na wracających do domu imprezowiczów. Szli powoli, jakby spacerowali. Co dziwne, jeden z nich postanowił w ciepłą majową noc paradować w czapce i rękawiczkach.
Gdy radiowóz minął tę dziwną parę, policjanci odprowadzili ich wzrokiem, patrząc we wsteczne lusterko. Nie spodziewali się po nich żadnych ekscesów. Mężczyźni z torbą nie wykazywali ani strachu, ani agresji. Wierzba i Sienicki byli doświadczonymi glinami, potrafili wyczuć fałsz.
Nagle mężczyźni zniknęli za stojącą przy drodze nyską. Policjanci zareagowali czujnością. Czyżby mężczyźni coś knuli, czyżby mieli zamiar ukraść samochód? Niczego gorszego nie można było się spodziewać tego spokojnego wieczoru. To miało być rutynowe wylegitymowanie.
Marek, jako dysponent, wyszedł z samochodu, ja cofnąłem radiowóz, żeby odciąć podejrzanym ewentualną drogę ucieczki. W tym samym momencie Marek był już pod ostrzałem – tak zdarzenie wspomina Zbigniew Wierzba w książce Joanny i Rafała Pasztelańskich pt. „Policjanci. Za cenę Życia” (Znak Horyzont2016).
Podejrzani spacerowicze wyszli zza samochodu – każdy z pistoletem maszynowym PPS wz. 43, kal. 7,62 strzelając z broni seriami jak na froncie. Policjanci bez kamizelek kuloodpornych, uzbrojeni w zwykłe pistolety P-64 z sześcioma nabojami w magazynku, nie mieli szans. PeeMy wypluwają pociski z prędkością 550 strzałów na minutę i mają magazynki mieszczące 35 nabojów.
Marek padł. Następnie jeden z napastników ostrzelał radiowóz, raniąc Zbigniewa. Oprawca myślał, że zabił go na miejscu, więc podszedł do leżącego Marka i dobił go. Z zimna krwią. Jeszcze raz mordercy upewnili się, czy Zbigniew nie poruszył się, i zaczęli odchodzić.
To była szansa dla Zbigniewa. Wyciągną służbowy pistolet i wystrzelił w stronę bandytów cały magazynek. Byli za daleko – spudłował. Oprawcy uciekli, oddając ostatnią serię w stronę policjanta.
Za co? Za nic!
Marek Sienicki – wzorowy mąż, syn i policjant – umarł z otwartymi oczami. Próbował odeprzeć atak, ale zdążył tylko odpiąć kaburę pistoletu. Dlaczego Marek zginął? Zabójców złapano kilka miesięcy później. 27-letni Ireneusz G. i 29-letni Andrzej M. nie byli członkami rosyjskiej mafii ani jakiejkolwiek innej poważnej grupy przestępczej. Zwykli recydywiści i koledzy z więzienia.
Ireneusz G. i Andrzej M. ukradli broń z Zakładów Przemysłu Odzieżowego „Omex” w Głuchołazach i postanowili zabić policjanta. Za nic, żeby udowodnić sobie, że można. Żeby zabłysnąć w przestępczym świecie. Potem mieli założyć gang i napadać stacje benzynowe, kantory i banki w Niemczech.
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze
W pierwszych latach transformacji policja miała przed sobą szczególnie trudne zadanie. Wzrost przestępczości wymusił skok liczby funkcjonariuszy z 80 tysięcy w 1990 roku do 105 tysięcy w 1993 roku. Brakowało natomiast sprzętu…
We wczesnych latach 90. uzbrojenie było przestarzałe i niekompletne. Polonez był luksusem – większość funkcjonariuszy wciąż wyruszała w teren poczciwym „dużym fiatem” 125p. Jeszcze gorzej było z uzbrojeniem ochronnym. Jeśli na komendzie można było znaleźć chociaż jedną kamizelkę kuloodporną, to i tak było nieźle.
Policjanci prosili, apelowali do władz, ale były pilniejsze potrzeby. Czy Marek Sienicki mógł przeżyć, gdyby o policjantów lepiej zadbano w tych pierwszych latach po transformacji? Najwidoczniej ktoś musiał zginąć, żeby otworzyć władzy oczy.
Najwyższa ofiara
Ja, obywatel Rzeczpospolitej Polskiej, świadom podejmowania obowiązków policjanta, ślubuję: służyć wiernie Narodowi, chronić ustanowiony Konstytucją Rzeczpospolitej Polskiej porządek prawny, strzec bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli, nawet z narażeniem życia.
Przytoczone powyżej słowa to fragment roty policyjnego ślubowania. Jak napisali Joanna i Rafał Pasztelańscy w książce pt. „Policjanci. Za cenę Życia”: dla wielu funkcjonariuszy te słowa okazały się mieć dosłowną i tragiczną wymowę.
Policyjna Księga Pamięci obejmuje sto trzynaście nazwisk poległych policjantów, ale zgromadzone w niej dane są niepełne. Nie obejmuje najtrudniejszych lat po transformacji ustrojowej: od 1990 roku aż do 1995 roku włącznie. Również dane z ostatnich dwóch lat dopiero są uzupełniane.
Po transformacji z roku na rok zwiększała się liczba policjantów ginących na służbie. Często umierają funkcjonariusze młodzi stażem i wiekiem – ci, którzy wykonują codzienną ciężka pracę, chroniąc uczciwych obywateli przed przestępcami.
Pamiętajmy o tym, gdy słyszymy o „psach”, „psiarskich”, „krawężnikach”, „mendach”, „smutnych panach” i „smerfach”. Ci ludzie nie zasługują na pogardę. Zasługują na najwyższy szacunek.
Rodzinami poległych policjantów opiekuje się Fundacja Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach. Z roku na rok rodzin objętych pomocą fundacji przybywa. W ubiegłym roku przybyły cztery rodziny. Obecnie fundacja zrzesza 233 rodziny.
Artykuł powstał we współpracy z serwisem Cikawostki Historyczne. Przeczytaj także Pięć najbardziej brawurowych akcji polskiej policji
Bibliografia:
Głowacz Daniel, Bartosiak Zbigniew, Od Policji Państwowej do Policji, „Kwartalnik Policyjny, 2/2014
Księga Pamięci http://www.info.policja.pl/inf/historia/ksiega-pamieci [dostęp: 06.09.2016]
Pasztelańscy Joanna i Rafał, Policjanci. Za cenę życia, Znak Horyzont2016
Statystyki na oficjalnej stronie policji: http://statystyka.policja.pl [dostęp: 06.09.2016]
Świderska Agnieszka, współpraca Kowalski Nobert, Rewolucja w mundurze. 25 lat temu milicję zastąpiła policja, „Głos Wielkopolski”, 6 kwietnia 2015