LudzieMiałem się nie urodzić

Miałem się nie urodzić

Tata przed śmiercią powiedział Grzegorzowi, że się go brzydzi. To nie był jedyny taki komentarz, jaki usłyszał na swój temat. Od dziecka ma w życiu pod górkę. – Wielokrotnie słyszałem, że mam przesrane. A mimo wszystko nie zamieniłbym swojego życia na żadne inne – opowiada.

Miałem się nie urodzić
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Magdalena Drozdek

07.10.2016 13:05

Któregoś dnia Grzegorz Polakiewicz przeczytał w sieci taki komentarz: i może zamiast się kłócić o aborcję to chyba czas najwyższy zastanowić się, co zrobić, aby tyle kalek się nie rodziło.

- Ja jestem kaleką. Jestem człowiekiem, który w mniemaniu wielu osób nie miał się urodzić. Obciążony chorobą genetyczną, brakiem lewej nogi, i kilkunastoma chorobami. Mam za sobą niespełna trzydzieści lat niełatwego życia. Ale nie o to tu chodzi – opowiada Grzegorz.

Na drugą stronę

Patryk miał 6 lat. Był pierwszym dzieckiem, którego Grzegorz „przeprowadzał na drugą stronę”. Śmierć na oddziałach onkologicznych to trudny temat. Szczególnie gdy odchodzą dzieci. Grzegorz uczył się wtedy w liceum, zgłosił się w szpitalu jako wolontariusz. Jak przyznaje, nikt nie miał takiej siły i wiary, jak ten sześciolatek. - Wiedział, że umiera, ale cały czas pocieszał swoją mamę, no i mnie nawet – opowiada.

Potem Grzegorz trafił jako wolontariusz do hospicjum.

- Pamiętam szczególnie jedno pożegnanie. Pani Marii dzieci odebrały wszystko, co miała. Zostawiły ją w ośrodku. Opowiedziała mi o swoim życiu, o wojnie. Mówiła, że mimo wszystko nie zamieniłaby się z nikim na swoje życie – dodaje.
Grzegorz od 15. roku życia ciężko pracował, bo bliskich nie było stać na to, by mu pomóc. Urodził się z szeregiem chorób autoimmunologicznych, jego organizm zawsze był osłabiony. Z roku na rok lekarze stawiali kolejne diagnozy. – 30 lat temu medycyna nie umiała tego wszystkiego od razu wykryć. Po latach mój organizm był tak wyniszczony, że lekarze nie mogli już nic poradzić, nie nadążali mnie leczyć – mówi.

Od małego pokonywał kolejne bariery. Najpierw odwrócił się od niego tata. Powiedział mu, że się nim brzydzi. Grzegorz był przekonany, że przecież są inni ludzie, czasem w gorszej sytuacji, którym można pomóc. Poznał kardynała Franciszka Macharskiego i Leona Knabita, którzy pokazali mu, jaką drogę powinien obrać w życiu. Grzegorz większość czasu spędzał więc z potrzebującymi. W hospicjach, na oddziałach onkologii, w domach dziecka, w więzieniach, na dworcach, nawet i w pubach.

- Spotykałem się z bezdomnymi, chorymi, ubogimi. Spotykałem się z papieżami, głowami państw, kardynałami, tak zwanymi przez ten zepsuty świat celebrytami, z prostytutkami. Spotykałem z politykami, ludźmi biznesu i sukcesu. Z dziećmi, młodzieżą, dorosłymi, staruszkami. Z wierzącymi i niewierzącymi. Na moich rękach umierały dzieci i dorośli. Kochałem i nienawidziłem – mówi.

Obraz
© Archiwum prywatne

Kumple z Saskiego Ogrodu

Grzegorz opowiada mi o tym, jak pomaga dziś bezdomnym na ulicach Warszawy. Wszyscy dziwią się, gdy nagle podchodzi do nich z kubkiem gorącej kawy jakiś nieznajomy, w dodatku bez nogi, podpiera się o kulach. On sam dobrze wie, jak wygląda takie życie na ulicy.

Kilka lat temu sprzedano dom, w którym wynajmował mieszkanie. Warszawa na początku roku nie jest najlepszym miejscem na szukanie nowego lokum. – Musiałem schować swoje ambicje głęboko do kieszeni i pogodzić się z faktem, że będę musiał zamieszkać na ulicy – opowiada.

Poszedł do Saskiego Ogrodu. Tam inni bezdomni przyjęli go jak brata. Grzegorz od razu został praktycznie przeszkolony z „życia na ulicy”. Koledzy, z którymi zamieszkał, opowiadali mu, gdzie jest niebezpiecznie i lepiej się tam nie pojawiać, gdzie można dostać coś ciepłego do jedzenia, no i gdzie znaleźć sobie miejsce do spania.

Do dawnego życia Grzegorz wrócił po miesiącu. Udało mu się wynająć mieszkanie, ale ci, których poznał na ulicy, nie mieli już tyle szczęścia, więc zostawić ich tak nie mógł. Do dziś ich odwiedza. Tak jak pozostałe domy opieki, w których pomaga tym, o których społeczeństwo próbuje zapomnieć.

Bo chce się żyć

Grzegorz prowadzi dziś na Facebooku bloga, na którym opisuje swoje duchowe przeżycia. Przyjaciele mówią o nim „wędrowny ewangelizator”. Kiedy 4 lata temu amputowano mu lewą nogę, musiał przejść na rentę, ale jednocześnie całkowicie mógł poświęcić się pomocy innym i pisaniu.

- Wielokrotnie słyszałem, że mam przesrane. A mimo wszystko nie zamieniłbym tego życia na żadne inne, bo jestem szczęśliwy – mówi.

Kiedy usłyszał wypowiedź jednej z aktorek, która stwierdziła, że osoby niepełnosprawne nie powinny żyć, postanowił opublikować na swoim profilu taki wpis:

- Jak każdy miałem marzenia i nadal je mam. Doświadczyłem w życiu wiele cierpienia: fizycznego i duchowego. Doświadczyłem bezdomności. Doświadczyłem odrzucenia. Doświadczyłem zdrady. Usłyszałem od mojego taty jako mały chłopiec, że się mną brzydzi. Zasypiałem na stole operacyjnym ze świadomością, że już nie otworzę oczu. Nie mieliśmy wiele, ale mama robiła wszystko, by pozwolić mi wzbić się jak ptak. Pozwoliła mi się narodzić, a to już największy dar. Ona wybrała życie. I jak dziś czytam i słyszę o tym, że walczy się o aborcję, by nie rodziły się kalekie dzieci, to zadaję sobie pytanie: dlaczego nie miałbym się narodzić? Czy przez moją osobę ktoś stracił? Czy moja miłość i serce, które staram się ofiarować każdemu, naprawdę nie zasługują na to, by istnieć? Dlaczego są ludzie, którzy nie chcą pozwolić żyć takim, jak ja? Czy tak ciężko iść nam razem przez życie?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (286)