Milioner założył Bank Nasienia Geniuszy. Chciał stworzyć ludzi idealnych
Robert Graham marzył o tym, by ocalić świat. Wymyślił, że stanie się to, kiedy stworzy ludzi idealnych. W tym celu założył Bank Nasienia Geniuszy. Kobietom obiecywał, że wszystkie próbki pochodzą od noblistów. Przez 11 lat urodziło się ponad 200 dzieci. Czy okazały się równie zdolne, co ich biologiczni ojcowie?
11.08.2016 | aktual.: 11.08.2016 17:02
Ta historia równie dobrze mogłaby być tworem scenarzysty z Hollywood. Ekscentryczny milioner postanawia stworzyć bank nasienia, którego dawcami będą tylko wybitni mężczyźni z ponadprzeciętnym IQ, olimpijczycy i laureaci Nobla. Misja prosta nie jest. Dać początek nowej generacji ludzi, którzy będą mądrzejsi, zdrowsi i bardziej produktywni niż reszta społeczeństwa. To jednak nie jest scenariusz filmu si-fi, a historia z życia wzięta.
Pod koniec lat 70. Graham dorobił się ogromnej fortuny na swoim prostym, ale idealnie wpasowującym się w niezagospodarowaną jeszcze niszę, biznesem. Opatentował nietłukące się plastikowe okulary. Miał mnóstwo pieniędzy i nie do końca wiedział, co z nimi zrobić. A że uważał się za altruistę, postanowił uczynić coś dla ludzkości.
- Człowiek musi zdobyć kontrolę nad ewolucją. Najbardziej intensywnie rozmnażają się biedni, chorzy, chorzy psychicznie. Jak tak dalej pójdzie, człowiek znajdzie się na intelektualnym poziomie swego najbliższego krewniaka – szympansa. Musimy temu zapobiec za wszelką cenę – głosił otwarcie w rozmowach z dziennikarzami.
Bank w bunkrze
W 1980 roku Graham zapoczątkował działalność swojego wyjątkowego banku spermy. Na swoim ranczu niedaleko San Diego w USA, w podziemnym bunkrze, stworzył jeden z najbardziej kontrowersyjnych projektów ostatnich kilkudziesięciu lat.
Milioner chciał kontrolować urodzenia „przeciętnych”, a sprowadzać na świat wybitne jednostki. On sam miał ośmioro dzieci, więc uważał, że tylko tacy jak on powinni się rozmnażać.
Bardzo szybko zaczął swoje poszukiwania idealnych dawców. Chodził od drzwi do drzwi i namawiał mężczyzn do wzięcia udziału w projekcie. Na początku reklamował, że jego bank gromadzi tylko nasienie noblistów. Zachęcone taką reklamą kobiety telefonowały do jego „kliniki” coraz częściej.
Grahamowi dało mu się przekonać tak naprawdę tylko jednego noblistę, Williama Shockleya. Zgodził się być dawcą, choć daleko mu było do ideału. Nic po nagrodzie i rzekomej inteligencji, kiedy słynny fizyk miał skrajnie rasistowskie poglądy. Co prawda było jeszcze dwóch chętnych naukowców, ale kiedy tylko media podchwyciły temat i zaczęły sugerować, że to czysta eugenika, od razu się wycofali. Shockley został, ale swoje nasienie miał szansę oddać tylko raz.
Pomysłodawca banku i jego współpracownicy musieli więc szukać innych chętnych. Tych znajdowali najczęściej na studenckich kampusach. Wszystkim wmawiano, że są wybitnymi jednostkami. Godzili się, bo po wysłuchaniu litanii na swój temat, od razu pragnęli należeć do tak elitarnej grupy.
O tym, jak wyglądały te poszukiwania w praktyce, opowiedziała ostatnio w CNN Julianna McKillop, która pracowała dla Grahama w latach 1980-1985. – Brałam cadillaca szefa i wyruszałam w trasę. Jeśli jakiś mężczyzna się zgodził, wręczałam mu kubeczek i zapewniałam trochę prywatności. Wszystkie te kubeczki pakowałam do bagażnika. Wyobrażacie to sobie? Nie łatwo przekonać dawcę, szczególnie jeśli wrzeszczy: „co ty robisz w moim biurze!”. A ja na to: „ma pan bardzo ważny materiał genetyczny i są osoby, które chciałyby go użyć, chciałyby mieć dziecko” – wspomina.
Jak powstają geniusze?
Dawcami byli więc i sportowcy, i biznesmeni, ale też artyści. Kobietom podobała się wizja, że ich dzieci będą wyjątkowe. Amerykanki tłumie zgłaszały się na zabiegi. Mówiło się, że panie muszą należeć do Mensy, ale w praktyce nic takiego nie brano po uwagę. Przyjmowano każdą kobietę, która była zdrowa i heteroseksualna. Odmawiano podobno tylko tym, które były uzależnione, poważnie otyłe i miały cukrzycę.
Dla kobiet, które pragnęły zostać matkami, to było jak spełnienie marzeń. W pozostałych bankach nasienia nie miały pewności, na co trafią. Dobrze wiedziały, że do takich placówek chodzą najczęściej uzależnieni. Plusem była też cena, za jaką Graham przyjmował je na konsultacje. Jak ustalił „New York Times”, koszt takiego przedsięwzięcia wynosił 50 dolarów, a co miesiąc przyszła matka płaciła 10 dolarów za przechowywanie nasienia.
Milioner oferował tym kobietom coś więcej niż „spermę geniuszy”. Dawał im też wolny wybór przy decydowaniu, kto będzie ojcem ich dzieci. Tworzył specjalne katalogi dawców z dokładnymi opisami danego mężczyzny.
Chętnych biorczyń było mnóstwo, ale jak wspominają po latach pracownicy Grahama, coraz mniej dawców. Któregoś dnia 90-letni już Graham postanowił, że sam wyruszy na poszukiwania wolontariuszy. Był luty 1997 roku. Tuż po konferencji w Seattle, pośliznął się podczas kąpieli. Uderzył głową o wannę, stracił przytomność i utopił się.
Bank zamknięto dwa lata po jego śmierci, ale Graham na zawsze zapisał się w historii. Jego eksperyment wywołał burzę komentarzy wokół tego, czy rzeczywiście możemy manipulować genetyką. Etycy nie szczędzili negatywnych komentarzy pod adresem milionera, którego porównywali do nazistów. On sam jednak, kiedy jeszcze żył, podkreślał, że nie chce tworzyć nadludzi.
Co stało się z dziećmi, które urodziły się dzięki Grahamowi?
To nie nasienie było najważniejsze?
Dziś to już dorośli ludzie, którzy mają swoje własne rodziny. Z ich opowieści wynika jednak, że nie wszyscy skończyli tak, jak wyobrażał to sobie ekscentryczny pomysłodawca.
Wizytówką firmy był obecnie 34-letni Doron Blake. Afton, jego matka, sądziła, że bez partnera wychowa dziecko idealne. Chłopczyk już jako 2-latek potrafił obsługiwać komputer, 3 lata później recytował Szekspira. Potwierdzono, że jego IQ sięga 180. Jego matka piała z dumy nie mniej niż sam Graham. Doron był jak zwierzątko w cyrku, które wystawiano na pokaz ciekawskim.
- Ludzie nieustannie chcieli mnie testować. Myśleli, że jestem idealny. A przecież człowiek, nawet z bardzo wysokim ilorazem inteligencji, nie jest z tego powodu automatycznie dobry i szczęśliwy – mówił w mediach.
Chłopak uciekł od matki, kiedy tylko nadarzyła się ku temu idealna okazja. Z dala od niej zostawił wymyślne prace naukowe i zajął się filozofią. Studiował taoizm, buddyzm i inne religie. Był dziwakiem, który za wszelką cenę chciał uciec od swojej inteligencji.
Po latach okazało się, że „dobre geny” były tylko mitem. Dzieci dorastały w przekonaniu, że są wyjątkowe i tak też się zachowywały. Szło im lepiej w szkole, dostawały się bez problemu na studia. W pewnym sensie były więc wyjątkowe. Tylko nasienie nie miało na to wielkiego wpływu. Te kobiety otaczały swoje dzieci najlepszą opieką, wysyłały do dobrych szkół. Swoje własne dzieci, poczęte zwykłą metodą, traktowałyby pewnie w ten sam sposób.
To potwierdza choćby historia Toma i Altona, przyrodnich braci, którzy nie znali się wzajemnie. Ich biologicznym ojcem był Donor Coral, który w banku figurował jako „naukowiec pierwszej klasy, inteligencji powyżej 160, który uwielbia dzieci i grę w szachy”. Alton wychowywał się w bogatej rodzinie i wyrósł na wybitnego pianistę i tancerza. Niespecjalnie przejął się, kiedy po latach matka wyjawiła mu prawdę o jego pochodzeniu. Z kolei Tom, który dorastał w niezbyt zamożnej rodzinie, a w szkole nie był prymusem, był wręcz zmuszany przez matkę do zachowywania się „jak na jego geny przystało”. Gdy dowiedział się prawdy o sobie, wyruszył na poszukiwania ojca.
Okazało się, że wybitny pan Coral ma w rzeczywistości na imię Jeremy, nigdy nie poddał się testom na inteligencję, mieszkał w brudnej chałupie, w której wynajmował pokój od meksykańskiego handlarza narkotyków. Można powiedzieć, że żył z oddawania nasienia. Był ojcem kilkudziesięciu dzieci, 20 z Banku Nasienia Geniuszy.
Jakiś czas temu dziennikarz magazynu „Slate” przeprowadził swoje własne dochodzenie. Udało mu się dotrzeć do kilku dawców i zapytać się, czemu właściwie zgodzili się zaufać Grahamowi. Wszyscy zgodnie przyznali, że milioner schlebiał im jak nikt inny.
- Myślałem, że to trochę takie spełnienie marzeń. Mogłem spłodzić potomka, ale nie angażować się w rodzinne sprawy. Miałem poczucie, że robię coś dobrego dla innych – mówi jeden z mężczyzn.
- W swojej pracy zajmuję się złożonymi problemami. Łatwo wydedukować, że jeśli moje potomstwo coś po mnie odziedziczy, to one także będą w stanie rozwiązywać te kluczowe dla społeczeństwa problemy. Cieszyłem się, że mogę pomagać rodzicom. Podoba mi się idea produkowania bardziej inteligentnych ludzi. Jeśli możemy sprowadzić na świat chociaż jedną osobę, która będzie w stanie zmienić rzeczywistość, to jest to tego warte – dodaje inny dawca, który dziś jest profesorem jednej z amerykańskich uczelni.