Na temat tej katastrofy władze radzieckie milczały przez lata
04.12.2015 | aktual.: 27.12.2016 15:08
To była jedna z największych katastrof nuklearnych w historii
Setki osób zginęły, a tysiące ewakuowano. Skażeniu uległy olbrzymie połacie bogatych przyrodniczo terenów. To tylko niektóre ze skutków katastrofy nuklearnej, która określana jest mianem katastrofy kysztymskiej. Choć konsekwencje były opłakane, władze ZSRR postanowiły długo nie ujawniać informacji na temat tragedii.
Ściśle tajny kompleks podziemnych zakładów pracujących nad materiałami radioaktywnymi i bronią nulearną Majak powstał krótko po wojnie nieopodal miasta Kysztym, w pobliżu granicy z Kazachstanem. Przy jego budowie pracowało 70 tysięcy więźniów. W pobliżu wzniesiono również przeznaczone dla pracowników zakładów i ich rodzin miasto Oziorsk, w którym w latach 50. mieszkało około 100 tysięcy ludzi. Miasto nie figurowało jednak na żadnych mapach.
Wypadek, do jakiego doszło w zakładach, uznawany jest dziś przez ekspertów za jedną z najpotężniejszych katastrof nuklearnych w historii - stawiana jest tuż obok Czarnobyla czy Fukushimy. Miała jednak miejsce znacznie wcześniej...
Potężny wybuch
Tego feralnego dnia, 29 września 1957 roku, w zakładach zawiódł system chłodzenia zbiornika, w którym przechowywano dziesiątki tysięcy ton odpadów jądrowych. W rezultacie doszło do potężnego wybuchu, podczas którego wyzwolona została energia równoważna detonacji 75 ton trotylu. Tym samym nastąpiło uwolnienie produktów rozszczepienia o aktywności 740 petabekereli. Część z tych substancji została zniesiona, a rozprzestrzeniając się, doprowadziła do skażenia obszaru o powierzchni 15-20 tysięcy kilometrów kwadratowych (dla porównania: województwo pomorskie ma ponad 18 tysięcy kilometrów kwadratowych).
Szczątkowa ewakuacja
W obszarze oddziaływania skutków katastrofy mieszkało ok. 270 tysięcy osób. Ewakuowano zaledwie 11 tysięcy z nich. Zdecydowano się ratować tylko etnicznych Rosjan, a pozostałych mieszkańców okolicznych wsi, głównie Tatarów, pozostawiono na pastwę losu. Mało tego, przesiedlenie tej garstki osób zajęło aż... dwa lata. Ci, którzy postali na miejscu, zmuszeni byli do usuwania skutków katastrofy. Robili to bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Nie zapewniono im również pomocy medycznej. Po wykonaniu zadania powrócili po prostu do swoich domów.
Komunistycznym władzom zależało na zachowaniu pełnej dyskrecji - nie chciały nadawać sprawie rozgłosu. Ta lekkomyślność miała oczywiście poważne konsekwencje. Już kilka dni po wypadku zmarło 300 z 5 tysięcy osób zamieszkujących okoliczne wioski.
Ukryć prawdę przed światem
Mieszkańcy pobliskiej wsi, widząc potężny wybuch, byli przekonani, że właśnie wybuchła wojna jądrowa. Obawy rolników nie były nieuzasadnione. Katastrofa miała miejsce, gdy stosunki pomiędzy Związkiem Radzieckim a Zachodem, mówiąc delikatnie, nie były najlepsze. Ryzyko konfliktu nuklearnego było więc całkiem realne.
Niestety, trwająca zimna wojna oznaczała, że Związek Radziecki nałożył embargo na prawdę. O tragedii nie dowiedział się Zachód. Prawdy długo nie poznali również ci, którzy byli najbardziej narażeni na promieniowanie. Ba! Ludzie, którzy znaleźli się w zasięgu promieniowania, a nie byli pracownikami zakładów, nie wiedzieli nawet, czym zajmuje się Majak. Wiele niejasności pojawiało się nawet wokół nazwy samych zakładów. Występowały np. jako Czelabińsk-40, a znajdujące się nieopodal miasto określano mianem Czelabińsk-65. Miasto, znane dziś jako Oziorsk, swoją oficjalną nazwę otrzymało dopiero w 1994 roku. Mniej więcej w tym samym czasie, po ponad 30 latach od wybuchu, Rosjanie oficjalnie przyznali, że katastrofa miała miejsce.
Do wypadku musiało dojść
Zachód o katastrofie kysztymskiej (nazwa pochodzi od miasta Kysztym, które spośród większych miejscowości znajdowało się najbliżej miejsca katastrofy) dowiedział się oczywiście znacznie wcześniej. W 1976 roku o wypadku poinformował sowiecki naukowiec i dysydent, dr Żores Miedwiediew, który jeszcze przed ucieczką ze Związku Radzieckiego był pracownikiem Instytutu Radiologii Akademii Nauk Medycznych w Obnińsku. Potem wiedza na temat wypadku stawała się coraz szersza.
Eksperci, którzy wypowiadają się dziś na temat tamtych wydarzeń, nie mają wątpliwości, że do katastrofy wcześniej czy później musiało dojść. Jeszcze przed tragedią w zakładach miały miejsce inne incydenty (w 1953 roku doszło do jednego z wielu wypadków z udziałem pracowników), a Majak nie spełniał podstawowych standardów.
Skandaliczne zaniedbania
Szereg błędów popełniono już w czasie powstawania zakładów. Kompleks był budowany pospiesznie jeszcze przed końcem II wojny światowej. Prace zakończono w 1948 r. W czasie jego tworzenia sprawami bezpieczeństwa nie zaprzątano sobie głowy. Kluczowe były ambicje Związku Radzieckiego, który w wyścigu zbrojeń chciał dotrzymać kroku Stanom Zjednoczonym. Z licznych zagrożeń, związanych m.in. z wpływem promieniowania na organizm człowieka, nie zdawano sobie sprawy. Wiele kwestii zaś po prostu bagatelizowano. Do pracy przyjmowano słabo wyszkolonych pracowników, którymi byli często więźniowie z pobliskich zakładów karnych. Nie zawracano sobie też głowy środowiskiem naturalnym - odpady promieniotwórcze trafiały po prostu do rzeki.
Tylko 7 proc. zdrowych dzieci
Dramatyczne skutki katastrofy kysztymskiej mieszkańcy tego regionu odczuwają do dziś. Poziom występowania chorób nowotworowych we wsiach, które zostały w największym stopniu dotknięte przez tragedię, jest pięciokrotnie wyższy w porównaniu z miejscami, które nie są skażone. Wzrosła też liczba ludzi, u których stwierdzono nieprawidłowości genetyczne.
Szacuje się, że w wiosce Muslimowo, której mieszkańcy do dziś cierpią nie tylko z powodu samej katastrofy z 1957 roku, ale też z powodu skażenia wywołanego przez zanieczyszczenia radioaktywne, które z zakładów Majak trafiały do rzeki Tiecza, tylko 7 procent dzieci rodzi się zdrowych. Według wyliczeń, w latach 1949-1956 do rzeki trafiło 76 milionów metrów sześciennych radioaktywnych odpadów.
"Szczury doświadczalne" mimo woli?
Wielu mieszkańców uważa, że władze, decydując się na pozostawienie ludzi na skażonym obszarze, realizowały swoisty eksperyment. Nie dając oczywiście nikomu wyboru, czy chce wziąć w nim udział, czy nie. Ich podejrzenia nie są bezpodstawne. W obszarze tym rzeczywiście prowadzone były badania, które miały pomóc w pogłębieniu naukowej wiedzy na temat skutków, jakie wojna jądrowa mogłaby mieć dla ludzi.
Strefa wokół miejsca katastrofy uznawana jest dziś za jedno z najbardziej skażonych miejsc na świecie.