Najsłynniejszy bezdomny bodybuilder na świecie
Ma 50 lat i muskuły, których mogłoby mu pozazdrościć wielu spędzających godziny na siłowni dwudziestolatków, a pod względem rzeźby śmiało konkuruje z niejednym profesjonalnym kulturystą, o którego dba sztab specjalistów. On jednak nie ma nie tylko trenera, dietetyka ani wstępu na siłownię, ale również... domu. Patrząc na mężczyznę aż trudno uwierzyć, że do takiej formy doszedł, ćwicząc tam, gdzie mieszka - na ulicy.
O niezwykłym bezdomnym zrobiło się głośno za sprawą krótkiego filmu dokumentalnego Julien Goudichaud. Pięćdziesięcioletni Jasques Sayagh mieszka i trenuje na paryskiej ulicy. W ćwiczeniach wykorzystuje typowe elementy miejskiego krajobrazu: ogrodzenia, barierki, a nawet latarnie, które doskonale sprawują się przy podciąganiu. Ćwiczy rozebrany do pasa, śpi na ziemi. - Ludzie nie rozumieją, dlaczego śpię na ziemi, ale mi nigdy nie jest zimno - deklaruje bezdomny.
Widząc rozebranego do pasa mężczyznę, który ostro robi pompki lub inne ćwiczenia, przechodnie często nie kryją zdziwienia - w końcu nie jest codzienny widok. Są jeszcze bardziej zszokowani, gdy widzą, że mężczyzna ćwiczy tuż obok swojego "domu", na który składają się ubrania, akcesoria do ćwiczeń i odżywki oraz... pies, wierny towarzysz swojego pana. Młodzi mężczyźni są natomiast pod wrażeniem muskułów i doskonałej kondycji Sayagha - jeden z nich, poproszony o to, by zgadł wiek ćwiczącego, dał mu zaledwie 38 lat. Dla pięćdziesięcioletniego mężczyzny był to świetny komplement.
Prezentuje specyficzną postawę życiową i kieruje się swoistą filozofią: - Bodybuilderzy to awangarda, są w stanie poświęcić wszystko. To świat, który mi się podoba. Kocham ich - mówi Sayagh - Lepiej biegać i nie mieć ograniczeń niż być rozlazłym. Szczególnie, gdy ma się 50 lat. Troska o własną kondycję i wygląd nie wynika jedynie z dbałości o własne samopoczucie: - Mam wnuki, nie chcę, by uważały, że ich dziadek to ćwok. Zależy mi, by były ze mnie dumne - deklaruje Sayagh.
Mężczyzna nie ujawnia powodów swojej bezdomności, mówi jedynie, że nie chce mieszkać w "małym mieszkaniu". Dużo bardziej otwarcie mówi natomiast o swojej przeszłości - ta była za to dość burzliwa: mężczyzna nie stronił od alkoholu, narkotyków i bijatyk. Mimo prowadzenia niezbyt zdrowego trybu życia od wczesnej młodości uprawiał sport (trenował m. in. sztuki walki).
Uliczne treningi Sayagha nie są jedynie "sztuką dla sztuki" - mężczyzna ćwiczy również pod kątem startu w zawodach dla bodybuilderów. Przygotowując się do "Le Grand Prix Des Pyrenees", by pozbyć się wody z organizmu i jeszcze bardziej wyeksponować mięśnie, przez sześć dni jadł jedynie warzywa - i to mimo ostrzeżeń lekarza, który zwrócił uwagę, że taka dieta to zbyt wielkie obciążenie dla zniszczonej młodzieńczymi nałogami wątroby.
Jeśli następnym razem będziecie szukać wymówki, by tylko nie iść na trening, popatrzcie na niego: