HistoriaNaziści porwali 200 tysięcy polskich dzieci. Odebrali im tożsamość i zrujnowali życie

Naziści porwali 200 tysięcy polskich dzieci. Odebrali im tożsamość i zrujnowali życie

Niebieskie oczy. Blond włosy. Wiek maksymalnie 10 lat. Spełnienie tych trzech warunków wystarczyło, by z polskiego dziecka uczynić nowego Aryjczyka.

Naziści porwali 200 tysięcy polskich dzieci. Odebrali im tożsamość i zrujnowali życie
Źródło zdjęć: © Chłopiec z Hitlejugend czyści buty niemieckim oficerom / Getty Image

22.01.2017 | aktual.: 22.01.2017 13:32

4-letnią Basią z Łodzi zainteresowali się podczas rutynowej kontroli niemieccy lekarze. Babci powiedzieli, że potrzebne są dodatkowe badania. Już nigdy nie zobaczyła wnuczki. 18-miesięcznego Krzysia podczas nieobecności mamy porwało dwóch gestapowców. Opiekującego się nim dziadka i dwie siostry o bardziej semickich rysach brutalnie pobili.

6-letnią Zosię z poznańskiego sierocińca wraz z kilkoma koleżankami po szybkiej selekcji zabrała komisja ekspertów rasowych. Tak zaczynała się gehenna, która miała zabrać tożsamość tysiącom polskich dzieci. I zrujnować im życie.

Lebensborn – więcej niż tylko pomoc dla ciężarnych

Odnowienie krwi niemieckiej i hodowla nordyckiej rasy nadludzi – takie były zadania założonej w 1936 roku przez Heinricha Himmlera instytucji o nazwie Lebensborn (Źródło życia). Swój cel miała ona realizować między innymi poprzez wspieranie wartościowych rasowo kobiet podczas ciąży i porodu nieślubnych dzieci. Działała też na rzecz ograniczenia liczby aborcji.

Obraz
© Twórca Lebensborn Reichsführer SS Heinrich Himmler / domena publiczna

W praktyce Lebensborn często służył jako miejsce, gdzie łączono przyjemne z pożytecznym. Tak wspomina sąsiadka jednego z ośrodków w rozmowie z Anną Malinowską, autorką „Brunatnej kołysanki”:

Tam, za tym ośrodkiem, była polana. Wieczorami ustawiali tam stół. I ucztowali. Dorodni esesmani i dorodne kobiety: blondyny, niebieskookie, biuściaste, Polki, Żydówki, wszystko jedno. Byleby dobrze wyglądały. Potem, jak się ściemniało, dzielili się w pary i szli w las. No i kobiety były w ciąży. Rodziły, znowu zachodziły i tak z kilka razy. Dzieci zabierali do Niemiec. A kobieta jak się po kilku takich porodach zużyła, to do gazu.

Instytucja miała też jednak „wspomagać” procesy adopcyjne. W placówkach Lebensbornu, często w tragicznych warunkach, przechowywano polskie dzieci. Czekały tam na moment adopcji przez nową, niemiecką rodzinę.

Dobrą krew należy albo zniszczyć, albo… zdobyć

Naturalistyczna polityka rasowa była oczkiem w głowie Himmlera. Swoich esesmanów pouczał:

Wszelką dobrą krew, gdziekolwiek ją na wschodzie napotkacie, możecie albo zdobyć, albo zabić (…) Jest jasne, że w tej mieszaninie narodów pojawiać się będą zawsze pewne typy bardzo dobre pod względem rasowym. Naszym zadaniem jest zabrać ich dzieci do nas (…).

Nic dziwnego, że już w listopadzie 1939 roku Urząd Rasowo-Narodowy NSDAP przygotował pierwsze wytyczne dla kolonizacji ziem polskich. Były proste: likwidować kogo się da, a pozostałych wykorzystywać do niewolniczej pracy na rzecz III Rzeszy. Z czasem, po wygranej wojnie z bolszewikami, planowano przesiedlić Polaków wraz z innymi Słowianami daleko w głąb Azji. Dla wartościowych rasowo dzieci naziści robili jednak wyjątek. Zamiast mordować, chcieli je przejąć, pozbawić tożsamości i wychować na idealnych Niemców.

Obraz
© Dom zdrojowy Luisenbad w Bad Polzin (Połczyn-Zdrój) został zmieniony w ośrodek Lebensbornu Pommern. Ilustracja oraz podpis z książki „Brunatna kołysanka” / Agora 2017

Dzieci nie będą nic pamiętać

Fachowcom od germanizacji zależało na tym, żeby dzieci po praniu mózgu pamiętały jak najmniej, a najlepiej nie pamiętały nic ze swojej prawdziwej tożsamości. Dlatego interesowano się tylko takimi, które nie miały więcej niż osiem, w ostateczności dziesięć lat. Warunkiem koniecznym było też oczywiście zerwanie jakichkolwiek więzów z dotychczasową rodziną.

Urzędnicy Lebensbornu ze szczególną starannością zacierali ślady, zrywając z niemiecką obsesją, że dokumenty muszą być w porządku. Każde dziecko otrzymywało nowe imię i nazwisko, które w źródłosłowie musiało być jednoznacznie germańskie.

Rzadko wykazywano się tutaj szczególną inwencją, co podkreśla w „Brunatnej kołysance” Anna Malinowska. Witaszek zamieniano na Witschke, a Ogrodowczyk stawał się Gaertnerem (ogrodnikiem). Gdy nazwisko było beznadziejnie słowiańskie w brzmieniu, jak Cieślak – zastępował je pospolity Schueller. Czasem, zwłaszcza w przypadku dość dużych dzieci, dbano o to, by pierwsze głoski nowego nazwiska brzmiały identycznie jak polskie. Wszystko po to, żeby młody umysł z czasem zlał je w jedno.

Polskie dzieci w mundurkach Hitlerjugend

Nowych obywateli Tysiącletniej Rzeszy pozyskiwano nie tylko przez porwania. Naturalizowano na przykład dzieci rodziców pochodzenia niemieckiego lub mieszanego. Młodych Aryjczyków szukano też wśród dzieci przebywających w zakładach opiekuńczych i rodzinach zastępczych, dzieci rodziców pomordowanych, deportowanych lub wysiedlonych, a nawet wśród dzieci polskich robotnic przymusowych w Niemczech.

Obraz
© Barbara Paciorkiewicz była jednym z dziesiątek tysięcy polskich dzieci porwanych przez nazistów / Fot. archiwum domowe Barbary Paciorkiewicz

Przechwycone osobniki obiecujące rasowo umieszczano w ośrodkach Lebensborn do czasu ich adopcji przez niemiecką rodzinę. Warunki były tam bardzo ciężkie. Na lepsze warunki i wyżywienie mogli liczyć tylko młodzi Niemcy. Polakom już za samo mówienie w ojczystym języku groziły surowe kary fizyczne. Poddawano ich bezwzględnej germanizacji.

Kiedy dziesięcioletni Johann Buchner, wcześniej Janusz Bukorzycki, trafił do domu dziecka w Austrii, od razu został przebrany w mundurek Hitlerjugend. Mimo tego polskie dzieci starały się trzymać razem. Te starsze uświadamiały maluchom, że są i muszą pozostać Polakami.

Chcę mieć tatę esesmana!

Wysiłki nazistów, by z młodych Polaków zrobić dobrych Niemców, czasem bywały zwieńczone sukcesem. Alfred Hartmann (Alojzy Twardecki) trafił do niemieckiego sierocińca jako pięciolatek i wzrastał przy pieśniach Wehrmachtu oraz Deutschland, Deutschland über alles. Podobnie jak większość dzieci, w każdą niedzielę wypatrywał cioć i wujków z nadzieją, że ktoś go zabierze. I marzył o tym, by zostać adoptowanym przez władczego mężczyznę w nienagannym mundurze i wypastowanych oficerkach.

Obraz
© W Austrii Janusz Bukorzycki został ubrany w mundurek Hitlerjugend / Fot. WerWil; lic. CC BY-SA 2.5

Kiedy w końcu zjawił się po niego pan w cywilnym garniturze, oficer rezerwy, Alfred w pierwszym odruchu był niepocieszony. Potem stwierdził jednak, że lepszy taki tata niż żaden. A gdy nowy rodzic zapytał go, czy pamięta rodziców, odparł natychmiast: Mój tata został zabity przez polskich bandytów!

Nowa, lepsza rodzina?

Nie zawsze historie wywożenia polskich dzieci do Niemiec kończyły się źle. Wiele niemieckich rodzin przyjmowało je z prawdziwą radością. Czasem u nowych rodziców młodzi czuli się lepiej, niż gdyby zostali u własnych krewnych… Tak było w przypadku Alodii Witaszek, córki Franciszka i Haliny Witaszków, członków polskiego ruchu oporu.

Po aresztowaniu rodziców (tata został zamordowany przez gestapo, mama trafiła do Auschwitz), dziewczynka wraz z jedną z sióstr trafiła do niemieckiego sierocińca. Pozostałą trójkę dzieci udało się ukryć. Alodia została wkrótce adoptowana przez niemiecką rodzinę, gdzie traktowano ją jak księżniczkę. Tymczasem jej rodzeństwo trafiło do krewnych w Polsce, którzy od początku odnosili się do dzieci wrogo, a w końcu zdecydowali się ich pozbyć.

Ja trafiłam do Niemców i byłam kochana, rozpieszczana. Moja siostra została w Polsce u rodziny… Czy to nie ironia losu? – pytała Alodia Annę Malinowską. Warto dodać, że przybrana rodzina dziewczynki nie wiedziała, że dziecko zostało wywiezione z Polski. Nigdy nie adoptowałbym dziecka porwanego żyjącym rodzicom – zapewniała później Alodię jej Mutti.

Polskie dzieci ofiarami zimnej wojny

Po wojnie tysiące polskich rodziców rozpaczliwie próbowało się dowiedzieć czegokolwiek o losie swoich pociech. Matka łatwiej przeboleje wiadomość o śmierci dziecka, aniżeli pogodzi się z myślą, że żyje ono gdzieś wśród obcych, nieświadome swego pochodzenia – pisał mecenas Roman Hrabar, Pełnomocnik Rządu Polskiego (lubelskiego) ds. Rewindykacji Dzieci Polskich, który całe życie poświęcił odzyskiwaniu porwanych dzieci.

To, czy odzyskanie zaginionego syna lub córki będzie możliwe, zależało od powojennych niemieckich władz i aliantów zachodnich. Ich postawa była bardzo chwiejna. Zdarzało się, że wysyłano do Polski całe transporty dzieci odebranych niemieckim rodzinom zastępczym. Nikt nie martwił się szczególnie tym, że w Polsce trafią do sierocińców…
Wraz z nasilaniem się zimnej wojny stopniowo zamykano jednak granice. Władze odmawiały nawet zwrotu dzieci o udokumentowanym pochodzeniu, o które ze wszystkich sił walczyli polscy rodzice.

Żmudne poszukiwania

Nawet bez administracyjnych utrudnień proces łączenia rozdzielonych w trakcie wojny rodzin był trudny. Odnalezienie rodziców porwanych dzieci, jeśli w ogóle żyli, było w większości przypadków praktycznie niemożliwe. Mówi, że nazywa się Stronk, ma 6 lat. Ojciec był wysoki. Mieszkał przy ulicy, po której jeździł tramwaj – często tylko takie wskazówki w aktach napotykał Hrabar.

Obraz
© Zdjęcie paszportowe Romana Hrabara, to on po wojnie poszukiwał porwanych przez nazistów polskich dzieci. Fot. IPN – reprodukcja Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Polski prawnik twierdził przy tym kategorycznie, że do ojczyzny muszą wrócić wszystkie porwane polskie dzieci. Nawiązał współpracę z polskim gazetami, w których zamieszczał anonse podobne do tego:

Krystyna Mrozik urodziła się 29.11.1935 roku w Murckach. Dziecko podaje, że matce było na imię Paulina, ojcu Karol. Ojciec był prawdopodobnie górnikiem. Ona sama znajduje się teraz u Niemca Lattnera w Schönau. Lattner twierdzi, że Krystyna Mrozikówna nie posiada rodziców. Dziecko mówi dziś tylko po niemiecku. Do Polski wracać nie chce. Karolu i Paulino Mrozkowie, jeżeli żyjecie, odezwijcie się!

…i trudne powroty

Kiedy mimo wszystko rodziców udawało się znaleźć, dochodziło czasem do dantejskich scen. Dzieci były odrywane od niemieckich opiekunów, których uważały za swoich rodziców. Przewożono je do kraju, o którym nic nie wiedziały i umieszczano pod opieką osób, które były dla nich obce. Tak jak wcześniej w Rzeszy były karane za używanie języka polskiego, teraz wyśmiewano ich niemiecki akcent – jeśli w ogóle mówiły po polsku.

Spotkanie z biologiczną mamą i rodzeństwem często przebiegało według podobnego schematu. W pierwszych godzinach panowało wielkie wzruszenie, ale z czasem narastało poczucie obcości, a nawet wrogości. Poza więzami krwi rodzin „z odzysku” nic już nie łączyło… Tak podsumowuje ich historie Anna Malinowska:

_Oderwanie od kochających osób wypaliło w sercach tych dzieci dziury. W trakcie tych rozmów padało pytanie: czy trzeba nas było powtórnie odbierać – tym razem niemieckim rodzinom? Zwłaszcza wtedy , gdy dziecko dostawało w nich miłość i opiekę, a w Polsce czekało na nie jedynie piekło sierocińców? Albo tułaczka po dalekich – nie zawsze życzliwych – krewnych? Czy zawsze polska rodzina była lepsza od niemieckiej? _

Obraz
© Pamiątkowa tablica. „W domu tym w latach 1943–1945 przebywały odebrane przez hitlerowców polskim rodzinom dzieci przeznaczone do zniemczenia”. Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta

Co czterdzieste dziecko!

Z szacunków Hrabara wynika, że naziści porwali i wywieźli do Niemiec ponad 200 tysięcy polskich dzieci z około 8 milionów, które urodziły się między 1930 a 1939 rokiem. Mówiąc obrazowo: z każdej szkolnej klasy jedno dziecko zostało porwane do III Rzeszy i przymusowo zniemczone!

Po wojnie do Polski powróciło zaledwie 30 tysięcy z nich – na zawsze okaleczonych psychicznie. Pozostałe żyły lub wciąż żyją w nieświadomości co do swojej prawdziwej tożsamości.

Artykuł powstał we współpracy z serwisem Ciekawostki Historyczne. Przeczytaj także: Internet kłamie. Naziści istnieli naprawdę!

Obraz
© Ciekawostki Historyczne

Bibliografia:
Roman Hrabar, Hitlerowski rabunek dzieci polskich. Uprowadzanie i germanizowanie dzieci polskich w latach 1939-1945, Wydawnictwo Śląsk 1960.
Richard C. Lucas, Zapomniany holokaust. Polacy pod okupacją niemiecką 1939-1944, Rebis 2012.
Czesław Łuczak, Polityka ludnościowa i ekonomiczna hitlerowskich Niemiec w okupowanej Polsce, Wydawnictwo Poznańskie 1979.
Anna Malinowska, Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci, Agora 2017.
Alojzy Twardecki, Szkoła janczarów. Listy do niemieckiego przyjaciela, Wydawnictwo Pojezierze 1979.

O AUTORZE:
Jakub Kuza - z wykształcenia prawnik i filozof, zawodowo od lat związany z branżą książkową. Przez kilka lat kierował działem promocji Europejskiego Centrum Solidarności. Prywatnie fanatyk historii, piłki nożnej, giełdy i romańskiej architektury.

Źródło artykułu:ciekawostkihistoryczne.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (206)