Nie umiemy cieszyć się sukcesami naszych partnerek!
Badania opublikowane ostatnio w "Journal of Personality and Social Psychology" udowadniają, że mało co tak podbija męskie ego, jak... porażka naszej partnerki. Naukowcy przekonują, że nie potrafimy cieszyć się szczęściem ukochanej.
- Istnieje przekonanie, że panie lubią pławić się w odbitym blasku chwały partnera i być postrzegane, jako "kobieta stojąca za sukcesem swego mężczyzny", nasze badania dowodzą jednak, że to nie działa w dwie strony - mówi Kate Ratliff z Uniwersytetu Stanowego Florydy. Co więcej, sukces dziewczyny, czy nawet żony, jest przez większość z nas odbierany nawet nie neutralnie, ale negatywnie - sprawia, że czujemy się przez to gorzej. Ponadto, jak przeczytać można na portalu livescience.com, faceci boleśnie odbierają triumfy swoich lubych - "niezależnie od tego na jakim polu są one osiągane oraz czy miało to miejsce w przypadku ich bezpośredniej konkurencji z partnerkami, czy nie". Skąd to samolubne podejście?
W myślach podcinamy im skrzydła
Nim odpowiemy na to pytanie warto wyjaśnić, w jaki sposób naukowcom udało się dojść do tych fascynujących wniosków. Otóż pomogła w tym seria eksperymentów. W jednym z nich uczestnicy otrzymali do wglądu pięć hipotetycznych sytuacji - były to historyjki, których bohaterowie stawali przed ciężkim dylematem. Dodatkowo, do każdej ze scenek respondenci otrzymali dwie porady sformułowane przez psychologów, odnośnie tego, co bohater danej historyjki winien zrobić, by wyjść na prostą. Zadaniem ochotników było wybranie lepszej porady, za co otrzymywali punkty. Punkty jednakowoż były nieważne, istotą eksperymentu było bowiem zbadanie jak dana jednostka zareaguje na wynik punktowy swojej drugiej połówki. Albowiem test przeznaczony był dla par...
Wiadomo, że zapytani wprost, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, stwierdzą, iż - w wypadku porażki partnera - jest im smutno, zaś sukcesu, wesoło. Dlatego sprawę należało zbadać głębiej, za pomocą tzw. testu utajonych skojarzeń. I tak, mężczyźni, którzy dowiedzieli się, że ich dziewczyny uplasowały się wśród 12 proc. najgorszych respondentów, słowo "ja" kojarzyli z takimi określeniami, jak "wybitny", "genialny". Z kolei ci, których partnerki uplasowały się w czubie (12 proc. najlepszych), "ja" łączyli najczęściej z opisami typu "beznadziejny", dając tym samym naukowcom sygnał, co tak naprawdę myślą o wyniku drugiej strony. Co ciekawe, podobnej niechęci do sukcesu partnera u kobiet nie zauważono. Wracamy więc do pytania, czemu jesteśmy tacy samolubami i dlaczego podświadomie życzymy im źle?
Atawizm i sztuka akceptacji postępu
Cóż, uczeni przekonują, że najprawdopodobniej sporą rolę odgrywa tu nasza waleczna natura - zwyczajnie mężczyźni, jako atawistyczni łowcy i wojownicy, wszędzie widzą konkurencję, nawet w domowym zaciszu. Zupełnie, jakbyśmy byli zaprogramowani na pogoń za swoją i tylko swoją wygraną. Kobiety przeciwnie, one od wieków nam przecież kibicowały, ponieważ nasz sukces automatycznie oznaczał sukces (przetrwanie) całej rodziny. Innymi słowy, panie lubią się pławić w "odbitym blasku chwały partnera", panowie natomiast muszą świecić autonomicznie, ponieważ cudzy blask ich oślepia. Choć nie bez znaczenia jest tu również kolejny czynnik zapalny - zmiana w mentalności kobiet i mężczyzn, jaka dokonała się na przełomie ostatnich kilku dekad. Mowa o równouprawnieniu...
Współcześni mężczyźni czują oddech kobiet na plecach praktycznie w każdej sferze życia. Nic więc dziwnego, że obecnie tym bardziej nie chcemy pokazać słabości, a co za tym idzie przykładamy jeszcze baczniejszą uwagę, by nie stracić gruntu pod nogami. - Myślenie o sobie, jak o facecie, który nie odnosi sukcesów [lub odnosi mniejsze niż swoja żona - przyp. red.] może wyzwolić w mężczyznach obawę, że jego partnerka go opuści - mówi Kate Ratliff. Tym samym, można zaryzykować stwierdzenie, że mężczyźni są więźniami swojego perfekcjonizmu i nierealnych ambicji. Co ciekawe, takie podejście często powoduje, że nasze obawy przybierają mechanizm samospełniającej się przepowiedni. Kiedy nam nie idzie, zaczynamy się bać, że jesteśmy niepełnowartościowi i, że "wyzwolona ona" poszuka sobie kogoś lepszego. Wówczas stresujemy się jeszcze bardziej, co jedynie utrudnia pogoń za sukcesem. Zapadamy się w sobie, stajemy się niemożliwi do wytrzymania i w efekcie... ona faktycznie odchodzi. Jaki jest wobec tego morał tych badań?
Panowie, nauczmy cieszyć się sukcesami - nie tylko swoimi!