HistoriaNocne zestrzelenia nad Festung Breslau

Nocne zestrzelenia nad Festung Breslau

Nie pokładowe radary, ale „celne oko” pilotów i strzelca pokładowego przesądziło o kilku zwycięstwach powietrznych odniesionych nocami ostatniego roku wojny nad stolicą Dolnego Śląska. A właśnie pod koniec marca 1945 r. nad Wrocławiem Rosjanie po raz pierwszy zastosowali w charakterze nocnych myśliwców amerykańskie dwusilnikowe samoloty A-20G Boston z zamontowanymi na pokładzie radiolokatorami „Gnejs-2”.

Nocne zestrzelenia nad Festung Breslau
Źródło zdjęć: © arch. Radosław Szewczyk

31.08.2016 | aktual.: 01.09.2016 10:53

Zestrzelenie z ziemi?
Robert Primke w majowym numerze („Odkrywca” nr 5/2016) napisał o strąceniu niemieckiego transportowego Ju-52 przez radziecki dwupłatowy samolot Po-2 (tzw. „kukuruźnik”) w dniu 15 marca 1945 r. Rzeczywiście taki przypadek miał miejsce nad Wrocławiem, ale wcześniej, w nocy z 28 lutego na 1 marca 1945 r. W opisie podanym przez autora nie ma informacji, że owo zestrzelenie miało miejsce w powietrzu. Po przeanalizowaniu wniosku nagrodowego można wyciągnąć wniosek, że raczej doszło do również niecodziennego (nieconocnego) zdarzenia, gdy lecący samolot został unieszkodliwiony z karabinu maszynowego zamontowanego w stojącym na lotnisku innym samolocie. W przypadku Po-2 był to ruchomy SzKAS kal. 7,62 mm umieszczony na obrotowym stanowisku w tylnej kabinie obserwatora (nawigatora). Jeszcze uwaga co do lokalizacji lotniska, nad którym doszło do zestrzelenia.
Cytując fragment wniosku nagrodowego lejtnanta Wasilija Skriabina, autor napisał: „w punkcie Langinau (m. nieustalone – być może chodzi o Niwki koło Krasowic – przyp. Autora) (...)”. Tymczasem mowa tu o Langenau – czyli dzisiejszym Cieninie. W dokumencie błędnie zapisano niemiecką nazwę Langenau. W radzieckich papierach często można spotkać kilka rodzajów zapisów niemieckich nazw miejscowości, które często „ze słuchu” próbowano zapisać cyrylicą.
Lotnisko „podskoka”
W Langenau – Cieninie, przez lotników i szybowników nazywanym Rakowem, znajdowało się lotnisko, którego używano m.in. podczas agresji na Polskę we wrześniu 1939 r. Po zajęciu go przez Armię Czerwoną, od dnia 9 marca 1945 r. działająca nad Wrocławiem 208. Dywizja Nocnych Bombowców (DNB) wykorzystywała to lądowisko jako tzw. lotnisko „podskoka”. Wg radzieckich dokumentów pole wzlotów było w czasie walk o Festung Breslau położone 3 kilometry od ówczesnej linii frontu, a 8 kilometrów na północ od centrum Wrocławia. Często znajdowało się ono pod ostrzałem niemieckich karabinów maszynowych, moździerzy oraz artylerii, dlatego w dzień nie stacjonowały na nim żadne samoloty. Dopiero po zapadnięciu zmroku przylatywały na nie ze swoich baz rozlokowanych koło Oleśnicy i Namysłowa dwupłatowe Po-2 oraz przyjeżdżały samochody z amunicją i bombami oraz cysterny z paliwem. Od 9 marca prawie każdej nocy z Langenau działało co najmniej 5 załóg „kukuruźników”, każda z nich wykonywała po kilka lotów nękających w ciągu jednej nocy. Lotnisko „podskoka” służyło im jako miejsce, gdzie samoloty mogły uzupełnić amunicję i paliwo, a lotnicy chwilę odpocząć. Gdy kończyła się noc, maszyny odlatywały do swoich baz. Prawdopodobnie na przełomie marca i kwietnia 208. DNB przebazowała się z rejonu Oleśnica-Namysłów, na lądowiska w rejonie Kątów Wrocławskich. Lotnisko Langenau było jednak dalej przez nie wykorzystywane, co najmniej do 16 kwietnia, kiedy to rozpoczęła się operacja berlińska i dywizja została skierowana do działań bliżej linii frontu na zachodzie.
Pierwsze nocne zestrzelenie
O sukcesie odniesionym przez „kukuruźnika” nad „ciotką Ju” napisał w swoich wspomnieniach pt. „Żyźn w awiacji” dowódca radzieckiej 2. Armii Lotniczej generał (późniejszy marszałek) Stiepan Krasowski. Ten fragment na język polski przetłumaczył w lekko sfabularyzowanej formie śp. płk prof. Ryszard Majewski i zamieścił w książce „Wrocławska epopeja”. Brzmi on tak: „(...) Filipczuk ze swoim nawigatorem, lejtnantem Klimienko, wracał właśnie z bombardowania. Nagle pilot zauważył w ciemnościach nocy – z prawej strony trochę wyżej i trochę za sobą – Ju-52. Nieprzyjacielski samolot leciał jakby równolegle. Młodszy lejtnant Filipczuk skręcił swój samolot na prawo o 10-15 stopni i rozkazał nawigatorowi:
- Widzisz Niemca? Bij!...
Ten wycelował i puścił dwie serie pocisków po kabinie niemieckiego transportowca. Junkers gwałtownie poszedł w dół i zwalił się na ziemię, na północno-wschodnim krańcu miasta, w miejscu dyslokacji naszych wojsk”.

Obraz
© arch. Radosław Szewczyk

Krasowski opisał ów epizod prawdopodobnie na podstawie dokumentu przedstawiającego działania 2. Armii Lotniczej w marcu 1945 r. Znajduje się tam trochę dokładniejszy opis całego zdarzenia: „w nocy na 1 marca załoga Po-2 z 597 pułku lotniczego w składzie pilot mł. lejtnant Filipczik (a nie Filipczuk jak u prof. Majewskiego – przyp. RS) i nawigator lejtnant Klimienko zauważyli na lewo od siebie (u prof. Majewskiego jest w prawo – przyp. RS) i wyżej na 150 metrach Ju-52, który leciał towarzyszącym (równoległym) kursem. Filipczik skierował samolot 10-15 stopni w lewo i kiedy Ju-52 zrównał się z Po-2, Klimienko otworzył do niego ogień z karabinu maszynowego SzKAS. Samolot przeciwnika gwałtownie poszedł ku ziemi i upadł na północno-wschodnim skraju Breslau. Ten przypadek potwierdził dowódca 1198 pułku strzeleckiego podpułkownik Muraszko”.

„O 10 stopni w prawo”
1198 pułk strzelecki wchodził w skład 359. Dywizji Strzeleckiej biorącej udział w walkach o Wrocław. W dostępnych dokumentach z tej jednostki, pod tą datą jest zapisane, że kompania przeciwlotniczych karabinów maszynowych z tego pułku w nocy zestrzeliła Ju-52 z 32 rannymi na pokładzie. Jak często bywało w takich sytuacjach podczas wojny, samolot był ostrzelany zarówno z powietrza jak i z ziemi i każda z jednostek prowadzących ogień sobie przypisywała ewentualne zestrzelenie. Ale sprawę chyba jakoś udało się wyjaśnić, bo za swój wyczyn mł. lejtnant Aleksandr Petrowicz Filipczik otrzymał Order Czerwonego Sztandaru. 2 marca 1945 r. wniosek podpisał dowódca 597 pułku lotniczego major Pinigin, a 12 marca dowódca 208. DNB płk Leonid Juzejew. Pilot odznaczenie otrzymał 5 kwietnia. Z jego wniosku nagrodowego dowiadujemy się kolejnych szczegółów tego nietypowego zestrzelenia: _„W nocy na 1.3.45 r. bombardował pozycje artyleryjskie miasta Breslau. Wykonał pięć lotów bojowych. Podczas drugiego lotu bojowego, wracając z zadania bojowego, nie dolatując do linii frontu, nawigator zauważył na wysokości 150 metrów z tyłu lecący samolot na kursie równoległym. Upewniwszy się że to samolot przeciwnika (Ju-52), towarzysz Filipczik podjął decyzję – zmniejszył gaz dla zamaskowania się, skierował samolot o 10 stopni w prawo dla dogodnego ostrzału, tak że samolot przeciwnika pokazał się pod rakursem celu ¼. Nawigator puścił dwie duże serie z karabinu maszynowego SzKAS. Po ostrzale samolot przeciwnika zaczął tracić wysokość, zarył się w ziemi i zapalił się. Potwierdzili: starszy pilot st. lejtnant Duszka, (...) st. lejtnant Isaczenko i wojska naziemne”. _We wniosku nagrodowym nawigatora Klimienki, który jako pierwszy zauważył Ju-52 i który również otrzymał Order Czerwonego Sztandaru, jest opisany taki sam przebieg zestrzelenia.
Zaginął bez wieści
Według danych niemieckich tej nocy zaginął bez wieści jeden Junkers Ju-52 4V+NP (W.Nr. 7135) z _II./Transportfliegergeschwader 3. _Maszyna brała udział w transporcie drogą powietrzną niemieckich strzelców spadochronowych do twierdzy. W raporcie zapisano, że transportowiec mógł zostać zestrzelony przez artylerię przeciwlotniczą i przymusowo lądować za radzieckimi liniami. 3 marca 1945 r. do oblężonego miasta przedarł się pilot owego zestrzelonego Ju-52 leutnant Jessel i siedmiu strzelców spadochronowych z II./FJRgt. 25, których przewoził. Los pozostałych trzech członków załogi i dziewięciu spadochroniarzy, którzy byli na pokładzie pozostał nieznany.
Jeśli opisane przez Roberta Primke zestrzelenie z 15 marca 1945 r. miało miejsce w powietrzu, to Rosjanie odnotowaliby w marcu dwa takie zwycięstwa. Tymczasem w zestawieniu strąconych w walkach powietrznych samolotów w marcu przez maszyny 2. Armii Lotniczej przy 208. DNB widnieje tylko jeden zestrzelony Ju-527. Również w zestawieniu rezultatów działań powietrznych przeciwko obiektom na ziemi, w rubryce: „samoloty zniszczone na ziemi i w powietrzu” widnieje zapis, że 208. DNB zniszczyła 8 samolotów na ziemi i jeden w powietrzu.

Obraz
© arch. Radosław Szewczyk

Radary w samolotach
Związek Radziecki podczas II wojny światowej w dziedzinie radiolokacji montowanej w samolotach pozostawał w tyle za Niemcami, Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi. Pierwsze radzieckie radary były urządzeniami prymitywnymi, a zarazem tak dużymi i ciężkimi, że nie były w stanie wystartować z nimi nawet kilkusilnikowy bombowiec. W końcu radiolokator, który można było wynieść w powietrze, skonstruował Wiktor Tichomirow. Radar ten nazwano „Gnejs-2” i po niezbyt udanych próbach zamontowania go w radzieckich samolotach, zainstalowano go w końcu w dostarczonych w ramach „lend-lease” amerykańskich bombowcach A-20G Boston wiosną 1944 r. Pierwszą jednostką, która otrzymała takie maszyny, była 56. Dywizja Lotnictwa Bombowego, którą wraz z dwoma wchodzącymi w jej skład pułkami – 45 i 173 przemianowano na myśliwską. Dotychczasowe załogi bombowe uzupełniono pilotami transportowymi i cywilnymi. Oba pododdziały rozpoczęły loty operacyjne w maju i w sierpniu 1944 r. Jednakże ich skuteczność okazała się bardzo słaba. Do końca roku samoloty z 56. Dywizji Lotnictwa Myśliwskiego (DLM) nie zestrzeliły ani jednej wrogiej maszyny mimo wykonania 650 lotów bojowych. W ich trakcie doszło tylko do czterech przechwyceń. Za to stracono 11 Bostonów (sześć w 173 i pięć w 45 pułku). Winą za niepowodzenia obarczono dowództwo i natychmiast je zmieniono. Przy okazji na dodatkowe szkolenie wysłano też personel jednostki. Niedoskonały okazał się także naziemny system naprowadzania na cel. Często zdarzało się, że oficerowie ze stacji naziemnych nie umieli obsługiwać sprzętu, czytać map czy sprawnie podawać współrzędne celu. Zdarzały się przypadki, że operator naziemnej stacji radiolokacyjnej skierował Bostony w kierunku przeciwnym do tego, z którego nadleciały niemieckie samoloty. Na brak sukcesów wpływ miał również fakt, że za sterami siedzieli piloci bez nawyków myśliwskich. Dotychczas latali maszynami bombowymi, transportowymi lub cywilnymi. Od stycznia 1945 r. oba pułki pełniły służbę w rejonie Lwowa. Szkoliły się tam i sporadycznie wykonywały loty patrolowe. Sytuacja uległa zmianie w marcu 1945 r. Do okrążonego od połowy lutego Wrocławia Niemcy zorganizowali „most powietrzny”. Zaopatrzenie miasta odbywało się poprzez nocne lądowania samolotów transportowych Ju-52, z których wyładowywano amunicję, a w drodze powrotnej zabierały one na swój pokład rannych. Bombowce He-111 zrzucały na spadochronach zasobniki z amunicją. We Wrocławiu lądowały również szybowce transportowe. Samoloty nadlatywały nad miasto ze wszystkich kierunków. Radziecka artyleria przeciwlotnicza nie była w stanie upilnować wszystkich podejść do miasta. W tym czasie dowództwo 56. DLM przejął pułkownik gwardii B. W. Bickij i na jego wniosek na początku marca 173 pułk został przebazowany na lotnisko Rudniki pod Częstochową. Stamtąd wykonywał on loty patrolowe nad Wrocław.

Lotnicze radary nad twierdzą
Mimo niewątpliwej przewagi Rosjan, nie udało im się przerwać „mostu powietrznego”. W sumie nad Wrocławiem nocni myśliwcy, według zachowanych dokumentów, mieli zestrzelić tylko 4 lub 5 „obiektów latających”, bowiem dwa lub trzy z nich były szybowcami transportowymi. W dzienniku bojowym 56. DLM odnotowano następujące sukcesy:
„W nocy na 30 marca (…) między godz. 00:30-02.55 na wysokości 900 metrów załoga st. lejtnanta Jaszkowa, nawigator st. lejtnant Lisniak, operator st. sierżant Skakunow patrolowała w rejonie Breslau. W tym czasie trwał nalot przeciwnika, jednocześnie pojedyncze bombowce i małe grupy He-111 (…), holowały szybowce transportowe z amunicją dla Wrocławia na wysokości między 600 a 1000 metrów. Samolot Jaszkowa został naprowadzony przez stanowisko naziemne w środek grupy. Pomiędzy samolotami przeciwnika st. lejtnant Jaszkow przebywał 12 minut, wówczas nawigator st. lejtnant Lisniak zobaczył i ostrzelał 3 aparaty (latające – przyp. RS) przeciwnika, przy czym w dwóch przypadkach serie trafiły w aparaty z dystansu 200-600 metrów. Załoga przypuszczała, że były to szybowce transportowe. Według obserwacji nawigatora i pozostałych członków załogi, dwa szybowce zwaliły się na skrzydło i zaczęły spadać. Na południowo-zachodnich podejściach do Breslau (30-40 km) na kierunku spadania szybowców załogi zauważyły dwie eksplozje na ziemi”.
We wnioskach nagrodowych Lisniaka i Jaszkowa zapisano, że do owych zestrzeleń doszło w nocy z 28 na 29 marca 1945 r. Tymczasem wg niemieckich danych, ani w nocy z 28 na 29 marca, ani również w nocy z 29 na 30 marca Luftwaffe nie wysyłało do Wrocławia żadnych szybowców transportowych. Uczynili to dopiero w nocy z 30 na 31 marca, ale dwa szybowce doholowane do Wrocławia, dotarły do celu dostarczając 2,1 tony amunicji. Co ciekawe w tym czasie nie odnotowano żadnych strat wśród samolotów. Nie wiadomo więc czy doszło rzeczywiście do tych zestrzeleń, czy też w dzienniku bojowym pomylono daty (a w ślad za tym we wnioskach nagrodowych).
Pierwszy, pewniejszy sukces odnotował w nocy z 10 na 11 kwietnia Boston ze 173 pułku lotniczego:_ „(...) załoga st. lejtnant Kaznow, nawigator kapitan Popowa, operator starszyna Krotkow o godz. 2.13 na wysokości 1000 m, nad linią frontu w snopach reflektorów przeciwlotniczych wzrokowo zauważyła samolot przeciwnika He-111. Z dystansu 1000-600 m, z tyłu, od strony ogona (Kaznow- przyp. RS) zaatakował i ostrzelał go seriami z działek i karabinów maszynowych, po ataku samolot przeciwnika zaczął się zniżać, zostawiając za sobą smugę dymu. Zestrzelenie potwierdzone przez punkt dowodzenia. (…)”_.
Wg niemieckich materiałów tej nocy nad Wrocławiem zaginęły dwa bombowce He-111, po jednym z KG 4 i z Gruppe Herzog, nie wiadomo z której jednostki zestrzelona przez radzieckiego Bostona maszyna pochodziła. W każdym razie jeden z tych bombowców stał się pierwszym strąconym przez maszynę z radarem samolotem przeciwnika.

Z kolei w nocy z 14 na 15 kwietnia 1945 r.: „(…) Załoga mł. lejtnant Mamit(a), nawigator mł. lejtnant Mażarow, operator starszyna Waniekow o g. 04.25 na wysokości 1800 m w snopach reflektorów przeciwlotniczych wzrokowo namierzyła samolot przeciwnika He-111. Z dystansu 600-800 m, z tyłu, z dołu, z lewej strony (Mamit – przyp. RS) zaatakował i ostrzelał go – serie przeszła na prawo od samolotu przeciwnika. Pilot mł. lejtnant Mamit przeprowadził drugi atak, z dystansu 400-500 m z tyłu, z dołu z lewej otworzył ogień z działek i karabinów maszynowych i zestrzelił go. Samolot przeciwnika eksplodował w powietrzu, o g. 04.28 płonący spadł 3-4 kilometry na wschód od Breslau”.
Wg niemieckich meldunków tej nocy zaginął jeden He-111 5J+KS z KG 4, który jak zapisano w dokumentach Luftwaffe, prawdopodobnie został zestrzelony przez artylerię przeciwlotniczą. Być może to właśnie ten Heinkel poszedł na konto 173 pułku lotniczego.
O ile liczba zestrzelonych samolotów zgadza się, to rozbieżności pojawiają się przy ilości strąconych szybowców. W dokumentach wspomina się o dwóch lub trzech szybowcach. W dotychczasowych opracowaniach podaje się, że oprócz wątpliwych (jak to wykazałem – przyp. RS) zestrzeleń załogi Lisniaka, jeszcze lejtnant Szestierikow miał strącić szybowiec. Zachował się nawet jego wniosek nagrodowy, który zdaje się to potwierdzać, jednak nie ma tam żadnej daty, kiedy miałoby dojść do owego zwycięstwa powietrznego. Z kolei w dzienniku bojowym 56. DLM nazwisko Szestierikowa pojawia się tylko w takim fragmencie: „W nocy na 25 kwietnia (...) Załoga Szestjerikowa na wysokości 500 m, na kursie spotkaniowym-przecinającym się, radarem G-2 namierzył samolot przeciwnika, kontakt utracono przy nawrocie (samolotu – przyp. RS).”
W ciągu półtora miesiąca działań lotniczych w rejonie Wrocławia, oba pułki przeprowadziły 246 wylotów bojowych i w 68 spośród nich udało się im namierzyć cel. Zwycięstwa odnotował tylko 173 pułk. Jednak działalność radzieckich nocnych myśliwców zakończyła się fiaskiem, niemiecki „most powietrzny” trwał do początków maja, a Niemcy tylko w jednym meldunku wspominają o ataku radzieckich nocnych myśliwców. Mimo tych słabych sukcesów, 16 załóg otrzymało wysokie odznaczenia, a cała 56. DLM otrzymała miano „Wrocławskiej”.
Radosław Szewczyk
Historyk, podróżnik i dziennikarz zajmujący się historią wojskowości. Współautor książek: Prinz Eugen The Story of 7. SS-Freiwilligen-Gebirgs Division 1942-1945 (2014); 9. Panzerdivision 1940-1943 (2011) i 11 .Panzerdivision w akcji; 1941 (2007).

Obraz
© Odkrywca
Źródło artykułu:Odkrywca.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)