Nowa niebezpieczna moda
Głupich nie sieją... a "wyzwań" wciąż przybywa. Ile osób uwierzyło, że jest w stanie włożyć do ust żarówkę i z powodzeniem ją wyjąć? A lizanie metalowych przedmiotów na mrozie kończące się wyjątkowo bolesnymi ranami na języku?
W dobie internetu coraz więcej osób wrzuca wideorelacje z tych "niezwykłych" wyczynów do sieci. Jakiś czas temu głośno było o cynamonowym szaleństwie - wyzwanie polegało na zjedzeniu łyżki cynamonu i wytrzymaniu około minuty bez popicia. Atak kaszlu, podrażnione płuca, wysuszona śluzówka, krztuszenie się - to tylko niektóre z konsekwencji podjęcia takiego "wyzwania". Cynamonowi idioci mają jednak godnych następców - coraz bardziej popularne staje się spryskiwanie skóry schłodzonym sprayem.
Filmiki przedstawiające ten niebezpieczny proceder zalewają portale typu YouTube i popularne społecznościówki. W ruch poszły dezodoranty, pianki i aerozole... Wszystko, co jest pod ciśnieniem i co można znaleźć w przeciętnej łazience. Szkodliwym eksperymentom szczególnie chętnie poddają się ludzie młodzi i nastolatki - w sieci można znaleźć filmiki przedstawiające "pierwszy raz" ze zmrożonym sprayem, ale także wideo notorycznych amatorów tego rodzaju "sportu". Ta ostatnia grupa budzi szczególne zaniepokojenie lekarzy i ekspertów zajmujących się pielęgnacją skóry. Dlaczego?
Oparzenia, do których dochodzi podczas niebezpiecznych eksperymentów młodzieży ze sprayem, należą do grupy tzw. oparzeń kriogenicznych powstających w wyniku kontaktu skóry z silnie schłodzonym gazem lub cieczą. Na pierwszy rzut oka wyglądają jak klasyczne poparzenia od ciepła - w zależności od stopnia skóra staje się zaczerwieniona, pojawiają się bąble, bądź dochodzi do martwicy tkanek.
Jest jednak jedna zasadnicza różnica: w przypadku oparzeń kriogenicznych początkowo nie odczuwa się bólu. Właśnie ta cecha skłania amatorów zmrożonego sprayu do pobijania kolejnych "rekordów" - kto dłużej wytrzyma, kto spryska sobie większą powierzchnię ciała, kto będzie miał na koncie najwięcej oparzeń.
"Krótki eksperyment jest bolesny i kaleczy, ale długotrwała ekspozycja niesie ze sobą ryzyko trwałego oszpecenia i zniekształcenia" - alarmują eksperci. Nastolatków nie odstrasza jednak wizja nieciekawych blizn po oparzeniach, mało tego - z dumą prezentują w internecie czerwone placki, bąble czy nawet wyjątkowo paskudne rany. W USA kilku "zawodników" tego szkodliwego procederu trafiło do szpitala z oparzeniami I stopnia.
KP/PFi, facet.wp.pl