HistoriaObóz w Berezie Kartuskiej, czyli sanacyjna wersja łagru

Obóz w Berezie Kartuskiej, czyli sanacyjna wersja łagru

To bez wątpienia jedna z najbardziej wstydliwych kart w dziejach II Rzeczpospolitej. Według wielu historyków "miejsce odosobnienia" w Berezie Kartuskiej było łagodną wersją ówczesnych sowieckich łagrów albo niemieckich obozów koncentracyjnych. Miało łamać charaktery osadzonych więźniów, głównie komunistów, narodowców i nacjonalistów ukraińskich, choć z czasem sanacyjne władze coraz chętniej wysyłały tam każdego, kto sprzeciwiał się ich polityce, na przykład znanego publicystę Stanisława Cata- Mackiewicza.

15 czerwca 1934 roku woźny warszawskiego Klubu Towarzyskiego przy ul. Foksal - ulubionego miejsca spotkań politycznej elity II Rzeczpospolitej - otworzył drzwi przed stałym bywalcem lokalu, ministrem spraw wewnętrznych Bronisławem Pierackim, jednym z najbardziej znanych ówczesnych polityków, należącym do do grona tzw. pułkowników - bliskich współpracowników Józefa Piłsudskiego.

Obóz w Berezie Kartuskiej, czyli sanacyjna wersja łagru
Źródło zdjęć: © wikimedia commons

21.12.2015 | aktual.: 21.12.2015 12:14

Nagle pojawił się za nimi młody mężczyzna. Wyciągnął rewolwer i z bliskiej odległości oddał trzy strzały. Dwie kule trafiły w głowę Pierackiego.

Zamachowiec zaczął się oddalać szybkim krokiem. U zbiegu ulic Kopernika i Szczyglej zniknął z oczu ścigającym go przechodniom i policjantom. Jak się okazało później wbiegł do jednej z kamienic, gdzie na klatce schodowej zostawił płaszcz i, nierozpoznany przez nikogo, wtopił się w tłum.

W tym czasie ranny minister został przewieziony do Szpitala Ujazdowskiego. O godz. 17 zmarł na stole operacyjnym, nie odzyskawszy przytomności.

Obraz

Pogrzeb Bronisława Pierackiego (fot. wikimedia commons)

Śmierć Bronisława Pierackiego wywołała szok w polskim społeczeństwie. "Oburzenie zapanowało tak wielkie, że jak największe nawet represje i w jakąkolwiek stronę skierowane napotkałyby entuzjastyczny poklask, tym większy, im same represje byłyby mocniejsze. Niewątpliwie podobnym nastrojom uległy również i sfery rządzące, dla których - obok przyczyn wywołujących głębokie oburzenie w szerokich warstwach społeczeństwa - było i inne: zabito im przyjaciela" - pisał Mieczysław Lepecki, adiutant Piłsudskiego.

Marszałek już kilkadziesiąt godzin później przyjął premiera Leona Kozłowskiego i wyraził zgodę na propozycję utworzenia "miejsca odosobnienia" dla "osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu", m.in. nacjonalistów ukraińskich, których oskarżono o zamach na Pierackiego.

Trzy dni po zabójstwie ministra ukazało się rozporządzenie prezydenta Ignacego Mościckiego, na mocy którego utworzono obóz w Berezie Kartuskiej, małej miejscowości w województwie poleskim (dziś jest to terytorium Białorusi). Do końca sierpnia 1939 r. przewinęło się przez niego blisko 3 tysiące osób, przede wszystkim przeciwników politycznych ekipy rządzącej.

W połowie lat 30., w całej Europie panował sprzyjający klimat dla bezkompromisowego rozprawiania się z rywalami politycznymi. Był to czas regresu demokracji i rozwoju systemów autorytarnych. W Niemczech do władzy doszedł Adolf Hitler, we Włoszech rządził Benito Mussolini, a w Związku Radzieckim Józef Stalin. W 1933 r. w Oranienburgu i Dachau powstały pierwsze obozy koncentracyjne, których celem nie była jeszcze masowa eksterminacja więźniów, ale przede wszystkim złamanie ich charakterów i zniechęcenia do oporu przeciwko władzy.

"Musi być porządek"

Prawdopodobnie tego typu placówki stały się inspiracją dla Leona Kozłowskiego, kiedy przedstawiał swoją koncepcję marszałkowi Piłsudskiemu. Co ciekawe, na początku lat 40. były premier został oskarżony o próbę sformowania kolaboracyjnego rządu polskiego współpracującego z Niemcami. Zaocznie sąd polowy armii Andersa skazał go na karę śmierci za zdradę ojczyzny.

Obraz

Leon Kozłowski - premier rządu II RP w latach 1934–1935 (fot. wikimedia commons)

W 1934 r. Kozłowski był jednak u szczytu kariery i bez problemu przekonał do swoich pomysłów Piłsudskiego. 12 lipca 1934 r., na mocy rozporządzenia prezydenta Mościckiego, w budynku dawnych carskich koszar w Berezie Kartuskiej, utworzono "miejsce odosobnienia".

Jednak już kilka dni wcześniej przywieziono tam pierwszych więźniów: dziesięciu działaczy Obozu Narodowo-Radyklanego, wśród nich Bolesława Piaseckiego, późniejszego twórcę PRL-owskiego stowarzyszenia "Pax". Wkrótce obozowe cele zaczęły się zapełniać.

Obraz

(fot. wikimedia commons)

Osadzeni trafiali na podstawie decyzji administracyjnej, bez prawa apelacji, na okres 3 miesięcy, choć okres pobytu mógł być przedłużany o kolejne 3 miesiące. Oprócz podejrzanych o działalność wywrotową i przeciwników politycznych sanacji (zwłaszcza komunistów i narodowców) więziono tam także przestępców gospodarczych (np. Żydów oskarżonych o spekulację), recydywistów, a w końcowej fazie istnienia - podejrzewanych o dywersję i szpiegostwo na rzecz III Rzeszy.

Po 1945 r. "miejsce odosobnienia" w Berezie Kartuskiej stało się dla komunistów ulubionym argumentem w propagandowym rozliczeniu z II RP. W PRL-owskiej prasie i książkach, często pojawiało się określenie "obóz koncentracyjny". Warto jednak pamiętać, że podobne nazewnictwo stosowała nawet prasa sanacyjna. "Gazeta Polska" w czerwcu 1934 r. pisała: "Musi być porządek. Musi być powaga i będzie. Obozy koncentracyjne. Tak. Dlaczego? Dlatego, że widać owych osiem lat pracy nad wielkością Polski, osiem lat przykładu i osiem lat osiągnięć, osiem lat krzepnięcia - nie wystarczyło dla wszystkich".

Siła pięści

Za organizację i nadzór nad obozem w Berezie Kartuskiej odpowiadał wojewoda poleski, Wacław Kostek-Biernacki, zasłużony oficer Legionów Polskich oraz działacz sanacyjny. "Zginie Biernacki kat i sadysta, gdy do Berezy przepuścimy szturm" - brzmiały słowa ONR-owskiej pieśni "Maszerują nasze oddziały". To właśnie wojewoda był twórcą większości surowych zasad panujących w obozie, dotyczących także okolicznych mieszkańców, którym zabroniono "nawiązywania stosunków z osadzonymi bez pośrednictwa administracji".

Obraz

Kapitan Kostek-Biernacki, 1920 rok (fot. wikimedia commons)

Już kilka miesięcy po otwarciu placówki na ulicach wielu polskich miast działacze lewicowych organizacji zaczęli rozdawać ulotki głoszące, że "dla więźnia opuszczającego Berezę będą tylko dwie drogi - na cmentarz lub do szpitala", a głównymi środkami do osiągnięcia tego celu są: "ciężka praca przymusowa, brutalne obchodzenie się, bicie, głód, pozbawienie najelementarniejszych praw i nakaz bezwzględnego posłuszeństwa władzy pod groźbą śmierci".

Głównym zadaniem personelu było psychiczne złamanie osadzonych i zniechęcenie do dalszego oporu przeciwko sanacyjnym rządom. Często stosowano wobec nich przemoc fizyczną. "Do bicia używano przeważnie kryminalistów, toteż przy wydawaniu nam jadła kryminalista, który przyszedł z naczyniem, zaczął bić nas po kolei, lecz został wstrzymany przez policjanta, gdy doszło do mojej osoby. Przy kolejnym badaniu, kwitowaniu z pozostawionych rzeczy, robieniu pakietów ze swego palta etc. policjanci w obrzydliwy sposób znęcali się nad aresztowanymi. Zwracano się przeważnie "per sku*wysynie", przy czym wyraz ten miał charakter prawie oficjalny, nawet nie słyszałem, aby ktokolwiek z policjantów inaczej w stosunku do aresztowanego powiedział, zwłaszcza gdy byliśmy ustawieni oddziałami, mówiono tak przed frontem całego oddziału" - wspominał znany publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz, który trafił do Berezy Kartuskiej 24 marca 1939 r., ponieważ kierowana przez niego gazeta "Słowo" nie szczędziła krytyki polityce obronnej i
zagranicznej sanacyjnego rządu.

"W Berezie wszystko należało wykonywać biegiem" - opisywał Władysław Ryncarz, działacz Stronnictwa Ludowego, który został osadzony w obozie w sierpniu 1936 r. za organizację strajków chłopskich. "W czasie przekopywania terenu przebierano gruz, cegłę, kamienie, więźniowie ładowali na wozy (...). Pomimo wielkiego wysiłku, trudno było taki załadowany wóz uciągnąć. Wtedy to przybiegali policjanci i gumowymi pałami bili więźniów, gdzie się dało. "Do polityki wy, sku*wysyny, toście siłę mieli, a do roboty to jej wam brakuje? Pchać prędzej!" - relacjonował Ryncarz.

Ciężkie życie więźnia

Mieczysław Prószyński, działacz ONR, wspominał natomiast: "Jednym ze sposobów ciemiężenia więźniów w Berezie były tzw. nocne rewizje. Do cel wpadali policjanci (...) - wszyscy musieliśmy się rozebrać do naga i biec przez korytarz do specjalnej sali, gdzie z podniesionymi rękami czekaliśmy na przebieg rewizji w celach. Rozstawieni na ławach policjanci bili przebiegających gumami, a bili dobrze. Z powrotem ta sama historia. W celi zastawaliśmy słomę wyrzuconą z siennika i powywracane wszystko do góry nogami, nikt nie śmiał mieć nic, nie wyłączając kawałka papieru czy gałgana, za co bito do utraty przytomności. W 5 minut cela musiała być uporządkowana, inaczej groziły nam karne ćwiczenia. Ćwiczenia te ludziom starszym wyciskały łzy z oczu".

Obraz

1929, Bereza Kartuska. Fotografia grupowa żołnierzy (fot. Agencja Forum)

Torturą było nawet wykonywanie czynności fizjologicznych. "20 ludzi stawało w pokoju z betonową podłogą i na komendę: raz, dwa, trzy, trzy i pół, cztery, każdy z nich miał obowiązek rozpiąć się, załatwić się i zapiąć się, co było oczywiście czasem niewystarczającym absolutnie, tym bardziej, że... całość komendy nie mogła wynosić więcej czasu niż półtora sekundy najwyżej. Wobec czego ludzie stale chodzili z niewypróżnionymi żołądkami, co zwłaszcza było dolegliwe przy owej gimnastyce polegającej na kilkugodzinnym kaczym chodzie" - opisywał Cat-Mackiewicz.

Wyżywienie za 50 groszy

W opozycyjnej międzywojennej prasie często ukazywały się artykuły alarmujące, że osoby przetrzymywane w Berezie Kartuskiej są niemal głodzone. Władze stanowczo temu zaprzeczały, ale - jak wynikało z oficjalnych raportów - więźniowie faktycznie nie mogli liczyć na luksusy. Na początku 1939 r. dzienny koszt wyżywienia osadzonego nie przekraczał... 50 groszy. Na śniadanie otrzymywał kawę, 700 g chleba i 50 g twarogu, na obiad zacierki z kartofli, mąki, słoniny i cebuli, natomiast na kolację krupnik z pęczaku, z 15 g słoniny.

Szacuje się, że w ciągu pięciu lat istnienia obozu, przewinęło się przez niego ponad trzy tysiące osób, przede wszystkim członków Komunistycznej Partii Polski, Obozu Narodowo-Radykalnego i ukraińskich nacjonalistów, ale także ludzi związanych ze Stronnictwem Ludowym czy Polską Partią Socjalistyczną. Ilu z nich nie przeżyło pobytu? Historycy nie są zgodni, zazwyczaj pojawia się liczba 13-17 osób, które z różnych przyczyn zmarły w "miejscu odosobnienia". Znacznie więcej więźniów doznało jednak uszczerbku na zdrowiu fizycznym i psychicznym, do końca życia skarżąc się na reumatyzm, problemy ze stawami, schizofrenię czy stany depresyjne.

Obóz funkcjonował aż do zajęcia Polesia przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 r. W ręce sowieckich służb specjalnych dostał się wówczas m.in. ekspremier Leon Kozłowski, który podczas przesłuchań był szczegółowo wypytywany o placówkę w Berezie Kartuskiej. "Mego śledczego interesowało tylko, ilu siedziało komunistów, a gdy się dowiedział, że było ich 38, to liczba ta wcale mu nie zaimponowała i uznał, że sprawa nie nadaje się do szerszego traktowania" - wspominał po latach.

Obraz

(fot. wikimedia commons)

Główny organizator obozu, Wacław Kostek-Biernacki, we wrześniu 1939 r. został internowany w Rumunii. Po wojnie wrócił do Polski, ale trafił do otoczonego złą sławą więzienia na warszawskim Mokotowie, gdzie traktowano go znacznie gorzej niż osadzonych w Berezie. W 1953 r. sąd skazał go na karę śmierci w oparciu o dekret "O odpowiedzialności za klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego". Po apelacji Biernackiemu zmieniono wyrok na 10 lat więzienia, wyszedł na wolność w 1955 r., ale zmarł dwa lata później, nie odzyskawszy zdrowia po torturach, jakimi poddano go w ubeckich kazamatach.

Rafał Natorski

Źródło artykułu:WP Facet
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)