Komitet oszalałych rodziców
Kinga i Maksymilian mają 9-letniego syna Kacpra, który czuje duży respekt przed dość apodyktycznym ojcem. - Nie ma odwagi wypowiedzieć swojego zdania, jeśli nie zgadza się ono z opinią ojca. Mąż zapisał Kacpra do szkółki piłkarskiej i syn musi tam chodzić, choć wiem, że szczerze tego nienawidzi. Próbowałam tłumaczyć to Maksowi, ale do niego nie docierają żadne racjonalne argumenty. Twierdzi, że Kacper ma wielki talent i nie chce, żeby go zmarnował - tłumaczy Kinga. - W wakacje zapisał syna na obóz piłkarski, a Kacper wiele nocy przepłakał, bo nie chciał tam jechać. Nie miał jednak wyjścia, bo Maks napalił się, jakby sam miał uczestniczyć w tych zajęciach. Myślę, że jest to efekt jakichś niespełnionych ambicji z czasów młodości, bo z tego co wiem mąż grał trochę w piłkę w podrzędnym klubie i chyba nie był specjalnym orłem - dodaje kobieta.
Z takimi sytuacjami często spotyka się Andrzej, trener w jednej ze szkółek piłkarskich na Mazowszu. Nie chce upubliczniać nazwiska, żeby "nie zrażać nadpobudliwych tatusiów". - Gdzieś słyszałem określenie, które jest bardzo adekwatne do tego tematu: komitet oszalałych rodziców. Tworzą go przede wszystkim faceci wywierający nieustanną presję, zarówno na dziecko, jak i nauczycieli czy trenerów. Domagają się szybkich efektów, narzekają, że ich syn nie strzela bramek albo nie potrafi przedryblować rywala. Oczywiście nie chcą też słuchać, że chłopiec po prostu nie ma predyspozycji do tej dyscypliny albo ochoty, by angażować się w treningi - opowiada Andrzej. - Pewien oszalały tatuś przyprowadził kiedyś do nas 13-letniego syna, który zaliczył już kilka klubów i w żadnym się nie sprawdził. Kiedy porozmawiałem z chłopakiem, okazało się, że piłka w ogóle go nie interesuje, a chodzi na zajęcia tylko dla świętego spokoju, by sprawić przyjemność ojcu - mówi trener.