Oni zamordowali nam dobrego ministra
Dlaczego minister Pieracki musiał zginąć?
Choć od zamachu na Bronisława Pierackiego minęło już blisko 80 lat, nadal nie wiemy, dlaczego polski minister spraw wewnętrznych zginął
Choć od zamachu na Bronisława Pierackiego minęło już blisko 80 lat, nadal nie wiemy, dlaczego polski minister spraw wewnętrznych zginął . Oficjalna wersja głosi, że zamordowali go ukraińscy nacjonaliści, ale do dzisiaj nie wszyscy w nią wierzą.
Jedno nie ulega wątpliwości - śmierć znanego polityka stała się znakomitym pretekstem do utworzenia obozu w Berezie Kartuskiej, gdzie w następnych latach trafiali "burzyciele porządku publicznego i bezpieczeństwa"[ cyt. Za: "Słowo" nr 188, 1934 - przyp. red.].
15 czerwca 1934 roku był bardzo ciepłym, słonecznym dniem. Około godz. 15.40 woźny warszawskiego Klubu Towarzyskiego przy ul. Foksal - ulubionego miejsca spotkań politycznej elity II Rzeczpospolitej, otworzył drzwi przed stałym bywalcem lokalu, ministrem Bronisławem Pierackim, który chwilę wcześniej wysiadł ze służbowej limuzyny.
Nagle za szefem resortu spraw wewnętrznych pojawił się młody mężczyzna. Wyciągnął rewolwer i z bliskiej odległości oddał trzy strzały. Dwie kule trafiły w głowę Pierackiego. Zamachowiec odwrócił się i szybkim krokiem zaczął się oddalać. Gdy usłyszał krzyk woźnego, rzucił się do biegu, upuszczając na ziemię trzymaną pod pachą paczkę (była w niej ukryta bomba).
W pościg ruszyło kilku przypadkowych przechodniów, a także zaalarmowani strzałami goście z Klubu Towarzyskiego. Po chwili przyłączyli się do nich dwaj policjanci i kierowca ministra.
Zamachowiec biegł jednak bardzo szybko, oddał też kilka strzałów w kierunku ścigających go osób. U zbiegu ulic Kopernika i Szczyglej zniknął z oczu pogoni. Jak się okazało później wbiegł do jednej z kamienic, gdzie na klatce schodowej zostawił płaszcz i nierozpoznany przez nikogo wtopił się w tłum. W tym czasie ranny minister został przewieziony do Szpitala Ujazdowskiego. O godz. 17 zmarł na stole operacyjnym, nie odzyskawszy przytomności.