Pasażerskie drony, czyli latające samochody. Już wkrótce nad naszymi ulicami?
11.01.2017 11:16, aktual.: 11.01.2017 11:40
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mogłoby się zdawać, że unoszące się w powietrzu samochody niczym z filmów science fiction mogą istnieć tylko w wyobraźni filmowców i futurystycznych marzycieli. Dynamiczny rozwój technologii dronów zmienił jednak ten stan rzeczy. Współczesne bezzałogowce stają się coraz większe i bardziej skomplikowane – jedynie kwestią czasu było, aż staną się „załogowe”.
Izraelski koncern Urban Aeronautics został założony przez Rafiego Yoeli w jednym konkretnym celu – stworzenia „miejskiego” drona. Maszyna miała z założenia działać na zasadzie helikoptera, ale być od niego znacznie bezpieczniejsza. Nie mogły być jej straszne loty między blisko położonymi budynkami i pod przewodami wysokiego napięcia. Od zwyczajnych dronów miało ją z kolei odróżniać to, że będzie w stanie przewozić pasażerów.
Nad projektem, który spełniałby powyższe wymagania, Urban Aeronautics pracowało niemal 15 lat. W końcu udało się stworzyć unikalną konstrukcję łączącą zalety drona oraz pasażerskiego śmigłowca – coś w rodzaju „latającego samochodu”.
Niezła masa
Ze względu na masę, Cormorant – bo tak nazywa się maszyna – rzeczywiście bardziej przypomina samochody niż leciutkie konstrukcje dronów, do jakich przywykliśmy. Waży 1,5 tony i może pomieścić osoby lub ładunek o łącznej masie do 500 kilogramów. Z łatwością zmieści się zatem do niego około 5-6 osób.
Dotrzesz w mig!
Kolejną zaletą maszyny stworzonej przez izraelski koncern ma być stosunkowo spora szybkość. Cormoranta z pewnością pokochają miłośnicy rajdowych emocji – pojazd ma się poruszać z prędkością dochodzącą do 185 kilometrów na godzinę (i to przy maksymalnym, 500-kilogramowym obciążeniu). Maszyna posiada oczywiście mechanizm pionowego startu i lądowania.
Zawrotna cena
Pasażerski dron ma być napędzany charakterystycznymi dla tego typu maszyn wirnikami. W przeciwieństwie jednak do tradycyjnych śmigieł helikopterów, mają mieć one specjalną obudowę. Pozwoli to zwiększyć bezpieczeństwo lotu oraz zminimalizować ryzyko niebezpiecznych kolizji. Z tego względu Cormorant będzie mógł latać nawet pod przewodami wysokiego napięcia.
Przeszkodą w staniu się posiadaczem takiego cudeńka będzie z pewnością cena. Aktualnie koszt wyprodukowania pojedynczego egzemplarza futurystycznej maszyny wynosi 14 milionów dolarów.
Na ratunek
Choć wiele osób marzy o latających samochodach nad naszymi ulicami, Cormorant ma przede wszystkim pełnić funkcję ratowniczą. „Wyobraźmy sobie wybuch bomby chemicznej w środku miasta lub wyciek szkodliwych substancji. Ta maszyna będzie w stanie metodycznie wyczyścić obszar, będąc zdalnie sterowana” – powiedział Reutersowi Rafi Yoeli, założyciel Urban Aeronutics. Takie rozwiązanie ograniczy także ryzyko, jakie musiałaby ponieść załoga operująca w danym obszarze.
Ostatnie poprawki
Cormarant będzie mógł mieć również szerokie zastosowanie militarne. W wojsku może służyć, jako „latające nosze”, czy raczej bezzałogowa karetka. „Ma szansę zrewolucjonizować kilka aspektów sztuki wojennej naraz, m.in. metody ewakuacji z pola bitwy rannych żołnierzy” – ocenia jeden z ekspertów izraelskiego instytutu kosmicznego.
W listopadzie tego roku Cormoranta czeka seria testów związanych z pojawiającymi się sprzecznościami w informacjach wysyłanych przez czujniki pokładowe. By debiutować na rynku lotniczym, maszyna będzie musiała spełnić wszystkie wymagania określone przez Federację Administracji Lotnictwa.