Paweł Wojciechowski: Chcę pokazać, że moje nazwisko wciąż coś znaczy
Poświęciłem wszystko, by być dobrym skoczkiem o tyczce. W trudnych chwilach, po kolejnej kontuzji, ta świadomość dodawała mi sił. Nie poddaję się łatwo. Jestem zmotywowany, a propozycja współpracy od PUMA przyszła do mnie w momencie, gdy wszyscy inni już mnie skreślili – przyznaje były mistrz świata Paweł Wojciechowski.
10 lat temu w koreańskim Daegu po konkursie mistrzostw świata stojąc na najwyższym stopniu podium słuchał Mazurka Dąbrowskiego. Wielki sukces osiągnął mając zaledwie 22 lata. Chwilę wcześniej skacząc podczas mitingu w Szczecinie 5,91 m poprawił wieloletni rekord Polski w skoku o tyczce. Nazywano go cudownym dzieckiem lekkoatletyki, wróżono ogromną karierę.
I choć przez ostatnią dekadę do swego medalowego dorobku dołożył m.in. brąz mistrzostw świata w Pekinie w 2015 roku, wicemistrzostwo Europy w Zurychu w 2014 roku oraz halowe mistrzostwo Starego Kontynentu w Glasgow w 2019 roku, to droga po te sukcesy nie była usłana różami.
Liczne kontuzje, w tym poważna kręgosłupa, wielokrotnie stawiały pod znakiem zapytania jego dalszą karierę. Jednak Paweł Wojciechowski nigdy się nie poddał. Dziś, po przejściach z bagażem doświadczeń, ale przede wszystkim ogromną motywacją czeka na swój trzeci start na igrzyskach.
Maciej Sierpień: Przyjaźń wśród sportowców jest możliwa?
Paweł Wojciechowski: Bez tego trudno byłoby na co dzień funkcjonować w sporcie. Wiadomo, że skok o tyczce jest konkurencją indywidualną, ale w porównaniu do innych dyscyplin wymaga dobrego teamu. Choćby ze względu na transport sprzętu, który wozimy na zawody. Nie raz zdarza się także, że na konkurs nie jedzie z nami trener i wtedy musimy sobie nawzajem pomagać. Dlatego skoro wśród tyczkarzy przyjaźń jest możliwa, to uważam, że w każdym innym sporcie też może się zdarzyć.
Wiele osób zastanawia się, jak dwaj wielcy rywale, czyli ty i Piotr Lisek, w jednej chwili mogą toczyć zaciętą walkę na skoczni, a po wyjściu ze stadionu być najlepszymi kumplami?
Nasz sport jest dość specyficzny, bo tak naprawdę nie rywalizujemy bezpośrednio ze sobą. W skoku o tyczce sam dla siebie jestem największym przeciwnikiem. Przezwyciężam własne słabości, toczę wewnętrzną walkę, aby pokonać poprzeczkę. Piotrek na pewno ma podobnie. Gdy on walczy na skoczni, to moja obecność na zawodach raczej nie wpływa na to, czy on pokona daną wysokość. Oczywiście każdy z nas ma swoje ambicje, chce wygrywać, ale najpiękniejsze jest to, że zawsze możemy na siebie liczyć i mocno się wspieramy.
Trudno było ci w pewnym momencie pogodzić się z faktem, że Piotr zaczął skakać wyżej od ciebie?
Oczywiście, bo taka jest dusza każdego sportowca. Przez kilka lat byłem najlepszy na krajowym podwórku, ale z drugiej strony to nie była aż taka dominacja, jaką teraz na przykład możemy obserwować w przypadku Armanda Duplantisa. Pojawił się w pewnym momencie Piotrek, zaczął dobrze skakać, wygrywać, więc nie mogło być to dla mnie zaskoczeniem. Na tym polega sport. Zresztą od małego byłem przygotowywany na to, że porażki są nieodłącznym elementem życia sportowca. To one nas budują i mogą doprowadzić do najważniejszego zwycięstwa.
W 2011 roku mając 22 lata zostałeś mistrzem świata. Wydawało się, że kolejne wspaniałe tytuły, to tylko kwestia czasu. Tymczasem ta ostatnia dekada, to nie był dla ciebie łatwy czas…
Sport to nieustające wzloty i upadki. Tylko najwybitniejsze jednostki są w stanie przez lata królować i rozdawać karty, tak dzieje się we wszystkich dyscyplinach. Owszem, gdy 10 lat temu stałem na najwyższym podium mistrzostw świata, myślałem, że teraz wszystko pójdzie z górki. W następnym roku dołożę tytuł olimpijski, a potem kolejne. Rzeczywistość zweryfikowała te plany. Pojawiły się kontuzje. To była trudna i wyczerpująca walka. Niejedni wróżyli mi koniec kariery, ale ja się nie poddałem. Dziś mam 32 lata, jadę na swoje trzecie igrzyska i chcę powalczyć o medal.
Mówi się, że co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale chyba nawet najwięksi fighterzy po kolejnej kontuzji mogą zacząć wątpić w sens dalszej kariery. Miałeś moment, że myślałeś, że to już koniec?
Pojawiały się gorsze dni, ale nawet wtedy starałem się myśleć pozytywnie. Sport to nie tylko mój zawód, ale przede wszystkim pasja. Nie wyobrażam sobie, bym mógł robić w życiu cokolwiek innego, zresztą pewnie niewiele potrafię. Poświęciłem wszystko, by być dobrym tyczkarzem. I w tych trudnych chwilach, po kolejnej kontuzji, ta świadomość dodawała mi sił. Nie jestem osobą, która łatwo się poddaje. Jestem zmotywowany, by pokazać, że wciąż jestem dobry zawodnikiem. Lepszym niż wielu może się dziś wydawać.
Igrzyska będą twoim olimpijskim pożegnaniem czy myślisz o starcie w 2024 roku w Paryżu?
Muszę potraktować ten start jako igrzyska ostatniej szansy. W Paryżu będę miał już 35 lat i dziś nie sposób przewidzieć, czy w takim wieku będę jeszcze w stanie dobrze skakać. Wierzę, że moja kariera jeszcze potrwa, ale jednocześnie nastawiam się, że to właśnie teraz muszę dać z siebie absolutne maksimum.
Czym się różni dzisiejszy Paweł Wojciechowski od tego sprzed 10 lat z mistrzostw w Daegu?
Pewnie nie dałoby się w ogóle porównać tych dwóch osób. Przez ten czas zebrałem mnóstwo doświadczenia. Zarówno jako sportowiec, ale też człowiek. Wiem, że gdybym dziś osiągnął taki sukces, na pewno lepiej bym go spożytkował. 10 lat temu jako młody chłopak zrobiłem wynik, z którym niekoniecznie potrafiłem sobie poradzić. Oczywiście po drodze było jeszcze trochę tytułów, ale to w Daegu doświadczyłem najważniejszego momentu w karierze. Dziś na wiele spraw patrzę inaczej. Wiedza, którą zdobyłem przez lata startów nie daje mi gwarancji sukcesu na skoczni, bo w sporcie nic go nie zapewnia na 100 procent. Jednak lecę, by powalczyć o medal.
A jak twoim zdaniem zmieniła się sama dyscyplina przez tę dekadę?
Widzę ogromną różnicę. Dziś skoki na poziomie 5,90 m, czyli takie, które dały mi mistrzostwo świata, nie gwarantują zdobycia medalu nawet na mistrzostwach Europy. Nasza dyscyplina bardzo mocno się rozwinęła. Pojawiło się mnóstwo młodych, zdolnych chłopaków, którzy skaczą wysoko. Takich 22-letnich Pawłów Wojciechowskich, ba znacznie lepszych, jest dziś pięciu, sześciu. W skoku o tyczce rządzi młodość. Ale to też napędza mnie do pracy. Gdybyśmy ciągle skakali tym samym składem, to motywacja do treningów na pewno byłaby inna. A tak muszę zasuwać, żeby młodzi mnie nie dogonili, wciąż im uciekać i pokazywać, że doświadczenie w tyczce też jest ważne. Nie mogą czuć się zbyt pewnie (śmiech).
W ostatnich latach objawił się niesamowity Armand Duplantis, który bijąc 26-letni rekord świata Siergieja Bubki, sprawił, że o skoku o tyczce znów zaczęło się dużo mówić.
Dla kibiców być może Mundo był wielkim zaskoczeniem, ale dla nas zawodników nie był incognito. Obserwując jego skoki podczas zawodów wiedzieliśmy, że pojawił się chłopak, który w przyszłości będzie skakał wysoko. Tak naprawdę czekaliśmy tylko, kiedy jego talent w pełni eksploduje. I stało się to szybciej niż mogliśmy się spodziewać. Ale my dzięki temu wygraliśmy los na loterii. Wydaje mi się, że w tej chwili niewiele jest konkurencji lekkoatletycznych, o których mówi się tak głośno jak o skoku o tyczce. Medialnie zrobił dla dyscypliny wielką rzecz. Z drugiej strony trudno dziś o triumfy w jakichkolwiek zawodach.
Żałujesz czasem, że nie zaczynasz kariery w obecnych czasach?
Absolutnie nie. Moja kariera idzie w dobrym kierunku, a i wcześniej – mimo kilku popełnionych błędów i kłopotów – też nie mogłem narzekać. Zdaję sobie sprawę, że dziś byłoby zdecydowanie trudniej dołączyć do grona tych najlepszych. Mam jednak nadzieję, że nazwisko Wojciechowski wciąż w skoku o tyczce coś znaczy i chcę to wszystkim przypomnieć.
Bez wsparcia sponsorów trudno jest skutecznie rywalizować z najlepszymi na świecie?
Bezdyskusyjnie, to dziś nieodłączny element sportu. W Polsce bez wsparcia firm ciężko byłoby wyżyć ze sportu i w pełni poświęcić się treningom. W wielu dyscyplinach praktycznie się nie zarabia. Jestem bardzo wdzięczny PUMIE, że uwierzyła we mnie.
Propozycja współpracy przyszła w momencie, gdy wszyscy inni już mnie skreślili. Słyszałem opinie, że jestem już za stary, że już nic ze mnie nie będzie, a jednak tak globalna marka jak PUMA wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. I teraz już wszystko w moich rękach i nogach, aby ten kredyt zaufania spłacić i pokazać, że warto było we mnie uwierzyć.
Co dla ciebie oznacza hasło kampanii PUMY "Only See Great"?
To motto znakomicie opisuje to, czym jest sport. Chcąc w nim zaistnieć, osiągnąć sukces trzeba być kimś wyjątkowym. Każdego dnia dążyć do doskonałości. Jeśli obierzemy swój kurs i mimo wszystkich przeciwności będziemy nim podążać, to już jesteśmy w połowie drogi na szczyt.