Piekło w raju - jak Polak spędził sześć lat w tajskim więzieniu
08.12.2014 12:20, aktual.: 08.12.2014 14:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Myśląc o Tajlandii, oczami wyobraźni widzimy palmy, piękne plaże i turkusowe morze. Michał Pauli ma zupełnie inne skojarzenia z tym krajem: ciasna cela, bród, smród gnijących ciał i nieustanny brzęk łańcuchów. Nic dziwnego, skoro sześć lat spędził w jednym z najcięższych więzień na świecie, a za przemyt narkotyków został skazany na... 12-krotną karę śmierci. Przypominamy jego historię, bowiem w tym roku minęło 10 lat od początku jego gehenny.
42-letni Michał Pauli urodził się w Kielcach, ale od najmłodszych lat miał naturę obieżyświata, podróżując i mieszając m.in. w Berlinie, Amsterdamie czy Barcelonie. Studiował w łódzkiej ASP, a później prowadził własną pracownię, zajmując się ceramiką i sztuką użytkową. Kiepskie dochody z działalności artystycznej i rozpad małżeństwa spowodowały, że mężczyzna wrócił do życia w podróży. Wtedy zakochał się w Tajlandii.
- Zawsze mnie tam ciągnęło - do tego świata całkiem odmiennej percepcji, który w magiczny sposób kusił wszystkim, czego nie sposób znaleźć w Europie - wspomina. Zauroczenie tamtejszą kulturą postanowił połączyć z zarobkowaniem. Sprowadzał do Polski tajskie wyroby rękodzielnicze, które miały stać się żyłą złota. Interes jednak nie wypalił.
Pewnego wieczora, gdy załamany i spłukany siedział w łódzkim mieszkaniu, zadzwoniła Pim, przyjaciółka z Bangkoku. Ten telefon stał się początkiem koszmaru Polaka...
Przesyłka z ecstasy
Pim miała zaskakującą propozycję dla Michała. Chciała, żeby mężczyzna wysłał jej z Polski trochę tabletek ecstasy. Zgodził się, choć wiedział, że w Tajlandii rozprowadzanie narkotyków jest bardzo surowo karane. - Jednak niebezpieczeństwo kojarzyło mi się głównie z heroiną - przyznaje Pauli. W sumie wysłał do Bangkoku 12 przesyłek - niedużych opakowań z płytą kompaktową. W niewielkiej przestrzeni między plastikiem mieściło się 16 tabletek. Były na tyle niewidoczne, że nawet przy pomocy skanera ciężko było coś zauważyć.
Pod koniec stycznia 2004 r. poleciał do Tajlandii, by odebrać należne pieniądze i zakończyć nielegalny interes. Jednak został namówiony do ściągnięcia z Polski jeszcze jednej partii ecstasy. Po odebraniu paczki, gdy zmierzał na miejsce spotkania z odbiorcą narkotyku, na stacji kolejowej otoczyło go kilku Tajów. Zakuli Polaka w kajdanki. Trafił na posterunek policji, gdzie pojawiła się tłumaczka, która poinformowała Michała, że został oskarżony o 12-krotny przemyt narkotyku. Dowodem były przechwycone przesyłki oraz zeznania świadka - Pim, jak się okazało policyjnej agentki.
Karcer i komary
Na wyrok sądu Polak czekał w więzieniu Bambat. W ciasnej celi z trudem znalazł kawałek wolnej przestrzeni. - Dostałem brudny, szary koc, który mogłem położyć na betonowej podłodze jako posłanie. Było tu tak gorąco i duszno, że nie potrzebowałem nic do przykrycia. Pot ściekał ze mnie, jakbym stał pod prysznicem - wspomina. Następnego dnia jego nogi zakuto w łańcuchy, które miały mu towarzyszyć przez wiele miesięcy.
Michał musiał przyzwyczaić się do więziennego jedzenia, czyli codziennych porcji brudnego ryżu pokrytego jakąś mazią. - To po prostu smakowało jak gówno. Odstawiłem miskę i wstałem, odchodząc na bok. Gdy spojrzałem ponownie w miejsce, gdzie został paskudny ryż, zobaczyłem dwa spore szczury. Podbiegły prosto do pokarmu, zupełnie niespłoszone moją obecnością. Dorwały się do jedzenia, łapczywie połykając kąski i wyrywając je sobie nawzajem - opisuje.
Za bójkę ze współwięźniem Polak trafił do karceru - komórki szerokości niespełna pół metra i długości ok. 2,5 m, na tyle niskiej, że nie można było stanąć wyprostowanym. Panująca tam temperatura przypominała saunę. Ciszę przeszywał tylko dźwięk nadlatujących komarów. - W tych ciemnościach nie byłem w stanie dostrzec ich kształtów. Czułem za to nieźle ich ukąszenia, a tych było coraz więcej i więcej - relacjonuje.
Stan agonalny
Michał Pauli usłyszał wyrok po ponad roku odsiadki. Sędzia ogłosił 12 kar śmierci (jedna za każdą przesyłkę z Polski). Po przyznaniu się oskarżonego do winy, zamieniono je na dożywocie.
Dla mężczyzny zaczął się prawdziwy koszmar. Trafił do jednego z najcięższych więzień świata Bang Kwang. Szybko zaczął odczuwać problemy ze zdrowiem, m.in. w nogach zagnieździły mu się larwy much. - Gdy ciężko zachorowałem na zapalenie wyrostka żółciowego, polskiej ambasadzie zajęło ponad pół roku, by załatwić przeniesienie do szpitala policyjnego. To był ostatni moment, bo byłem już w stanie agonalnym - opisuje.
W tajskim więzieniu rządzą gangi i pieniądze. Dzięki funduszom przekazywanym przez rodzinę, poprzez polską ambasadę, Michał mógł czasami zjeść coś innego niż ryżową breję, a także otrzymać pomoc lekarską. Babcia mężczyzny przesyłała mu dolary ukryte między sklejonymi kartkami "National Geographic". - Napisałem do niej: włóż pismo do koperty i wyślij jako polecony. O ile możesz i się nie boisz... Po kilku tygodniach dostałem odpowiedź: - Kochany Michałku, w czasie wojny przemycałam broń w okupowanej Warszawie, a miałabym się bać wysłać parę dolarów mojemu wnuczkowi?
Więzienny ring
Na małym placyku regularnie odbywały się walki muay thai. Obstawiali je zarówno więźniowie, jak i strażnicy. - Walczący na pięściach zamiast rękawic mieli zawinięty materiał. Kiedy indziej widziałem, jak załatwiono człowieka uderzeniem w czaszkę. Do jednych z bardziej ekwilibrystycznych ciosów w muay thai należał wyskok z uderzeniem łokciem w górną część głowy. Właśnie taki cios zwalił z nóg nieszczęśnika. Facet nie odzyskał przytomności. Zabrano go do szpitala. Podobno nie przeżył - wspomina Michał.
Mężczyzna przez cały czas wierzył, że nie spędzi reszty życia w koszmarnym tajskim więzieniu. Dzięki zaangażowaniu rodziny i znajomych wstawiło się za nim trzech polskich prezydentów: Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński i Lech Wałęsa. W końcu jego prośba trafiła na stół sekretarza króla Tajlandii, a monarcha zgodził się ułaskawić Polaka.
W sześć lat po aresztowaniu Michał Pauli znalazł się na pokładzie samolotu do Warszawy. - Nastąpił moment, o którym śniłem na jawie przez tyle lat. Ten, który wizualizowałem przed każdym zaśnięciem. Moje największe pragnienie! Czułem się jak dzieciak, który dostał swoją wymarzoną zabawkę, dziwiąc się zarazem, że to przeżycie nie poruszyło mnie jeszcze mocniej. (...) Kiedy siedziałem w komfortowej kabinie, wszystko to wydało się być jak zły sen, z którego właśnie się przebudziłem - relacjonuje.
Michał Pauli opisał swoje przeżycia w książce "12 x śmierć. Piekło w raju". Niewykluczone, że niedługo doczekamy się jej ekranizacji.
Rafał Natorski / PFi, facet.wp.pl
Cytaty pochodzą z książki Michała Pauli "12 x śmierć. Piekło w raju"