Trwa ładowanie...
d6n281c
09-11-2006 08:41

Piotr Pustelnik: jestem w stanie czyśćca alpinistycznego

d6n281c
d6n281c

Z Piotrem Pustelnikiem, himalaistą i instruktorem alpinizmu, rozmawia Agnes Lecznar. "Teraz jestem w stanie takiego czyśćca alpinistycznego, jeszcze do nieba nie dotarłem, z piekła już wyszedłem, ale nie za bardzo wiem, w którą stronę iść."

Czy srebrna bransoletka na pana nadgarstku ma jakieś symboliczne znaczenie?

To jest pamiątka z Nepalu. Gdyby zliczyć wszystkie moje podróże do Nepalu, wyszłoby z 4 lata. Postanowiłem nosić taką pamiątkę, żeby pamiętać, że to jest mój drugi kraj, druga ojczyzna. Bardzo zżyłem się z Nepalczykami, mają mentalność bardzo bliską mojej.

Jaka to mentalność?

Są prości, otwarci, kontaktowi, uśmiechnięci, są na "tak". Są nacją, która wychowała się w poczuciu tolerancji dla różnych wyznań wiary i obyczajów. Tolerancja to cecha, którą ja bardzo cenię i szanuję. Ja się w Nepalu świetnie czuję, nawet pomyślałem sobie, że jak będę już mniej aktywny zawodowo i wyprawowo, to chyba zrobię sobie tam drugą metę, i będę mieszkał w Katmandu, dwa, trzy miesiące w roku, żeby pobyć z tymi ludźmi.

d6n281c

Pustelnik, to człowiek mieszkający w odosobnieniu, osoba stroniąca od ludzi, odludek, samotnik. Czy Piotr Pustelnik jest pustelnikiem?

Cóż, nazwisko jak każde inne. Mnie akurat takie przypadło. Na zewnątrz, wcale nie jestem pustelnikiem, bo bardzo lubię ludzi i towarzystwo. Ale w środku coś takiego we mnie jest, że musze od czasu do czasu pobyć sam ze sobą. A te wyjazdy...Kiedyś, gdy byłem małym chłopcem, każdy sobie coś tam sobie przyrzeka. Jeden, że będzie strażakiem, inny, że policjantem. Ja sobie przyrzekłem, że tak długo będę żył na tym świecie, aż wszystkiego nie zobaczę.

Podróże zaczęły się od gór, czy najpierw zaczął Pan podróżować, a potem zdobywać szczyty?

To się zaczęło od gór i jak na razie, na górach się kończy. Ale tych gór na świecie jest bardzo dużo, więc pretekst do tego, żeby dalej podróżować jest ogromny.

W czasie wypraw po szczyty ma Pan również czas, żeby poznać dany kraj od kulturalnej strony?

Oczywiście, to jest najważniejsze na tych wyprawach. Jeśli się już ma "n" wypraw za sobą, to sama pragmatyka wyprawowa nie jest już niczym nowych dla człowieka i to właściwie jest tylko taka gra z górą i warunkami klimatycznymi. To co dla mnie było zawsze bardzo wartościowe, to dojazd do góry i odjazd od góry, to co się dzieje w okresie przed i po wyprawie. Od kraju począwszy, przez ludność, kuchnię, tradycje, obyczaje. Na pierwszych wyprawach chłonąłem to jak gąbka.

Jeśli jedna wyprawa niewiele różni się od innej to dlaczego zawsze jest ten kolejny raz?

Góry są jak magnes. Wciąga magia szczytu. Ja po prostu bardzo to lubię robić.

d6n281c

Czy Pan się w ten sposób realizuje?

Zdecydowanie. I nie chodzi już nawet o to, żeby odhaczyć sobie na liście kolejny wierzchołek. Najważniejsze jest to, że na wyprawie człowiek testuje siebie i zawsze się czegoś nowego nauczy. Ta nauka trwa aż do końca kariery, bo nigdy nie jest tak, że umie się już wszystko. Góry zawsze mnie czymś zaskakują i ja się wielokrotnie daję nabierać. Potem walę głową w płachtę namiotową i mówię "Stary, znów się dałeś tak tej górze zrobić!"

Czego nauczył się Pan na ostatnim zdobytym przez siebie szczycie, Broad Peak?

Właściwie to nie była tyle nauka...Pojechałem na tą wyprawę, aby pożegnać się z dużymi górami, takie było założenie. Chciałem to zrobić w miejscu, w którym tą karierę rozpocząłem, na lodowcu Baltoro, Karakorum. Ale to co wyniosłem z tej wyprawy, to tajemnicze odkrycie, że moje możliwości są większe, niż rok temu, niż dwa lata temu. Coś dziwnego się dzieje z moim organizmem, zamiast słabnąć, on się wzmocnił, więc dało mi to sprzeczny sygnał z tym co założyłem sobie na początku. A założyłem sobie, że to jest już koniec, a to założenie stąd, że uznałem, że moja fizjologia już nie wytrzymuje ośmiu tysięcy, podczas, gdy na tej wyprawie wytrzymała fantastycznie, czułem się świetnie. Byłem w kropce, nie wiedziałem co robić.

Czy Pana świetna forma nie wpłynie na zmianę decyzji o końcu z ośmiotysięcznikami? Ciężko jest chyba powiedzieć dość.

To jest bardzo duża rozterka. To jest pewna próżnia, która wytwarza się w moim życiu. Ta próżnia jest dużo bardziej niebezpieczna niż rozterka, bo z rozterką sobie jakoś poradzę, ale z próżnią może być różnie. Jeśli człowiek przez 16 lat, co roku spędzał 3 miesiące w dużych górach i gdy przez te lata w głowie były tylko myśli skierowane w stronę góry, to nagle jak tego nie ma, czuję się trochę zagubiony. Teraz jestem w stanie takiego czyśćca alpinistycznego, jeszcze do nieba nie dotarłem, z piekła już wyszedłem, ale nie za bardzo wiem, w którą stronę iść.

d6n281c

Myśli Pan o powrocie do piekła?

To byłoby najłatwiejsze, bo wystarczy się odwrócić w drugą stronę i nikt się nie zdziwi, jeśli ja tak zrobię.

Tym bardziej, że do "Korony Himalajów" (przyp. red. 14 ośmiotysięczników) brakuje Panu tego jednego szczytu, Annapurny.

Tak, ale ja właśnie na tej Annapurnie doszedłem do dość oczywistego wniosku, że "Korona Himalajów" była dla mnie gorsetem, który ograniczał moje działania. Ileż wspaniałych celów jest jeszcze na świecie, a ja się koncentrowałem na tym, żeby kolekcjonować te góry. Przez zbieranie szczytów "straciłem" 4 lata mojego życia. Cztery lata, podczas których nie wszedłem na żadną górę, ponosiłem same porażki. A to były cztery lata ciężkich przygotowań, wyszarpywania pieniędzy, pośpiesznych działań zawodowych. Zorientowałem się, że jeśli będę dalej szturmował Annapurnę, starał się "zgwałcić" i wejść na nią, to albo znowu stracę czas, który mógłbym przeznaczyć na coś innego albo się na niej zabiję. A wtedy wszyscy powiedzą "Dureń, bo zrobił bardzo dużo w życiu, a zależało mu na tej jednaj górze". To tak jakbym odcinał i usuwał w przeszłość te trzynaście i zależałoby mi tylko na tej jednej.

Zdobycie Broad Peaka udało się Panu przy czwartym podejściu, z Annapurną będzie do trzech razy sztuka?

W wejściu na Broad Peak zawsze mi coś przeszkadzało, ale wiedziałem, że jak będę w dobrej formie i będą dobre warunki, to nic mnie tam nie zatrzyma. Nic kompletnie! Znałem tą górę na pamięć i wiedziałem czego się spodziewać.

d6n281c

A Annapurna?

Annapurna jest dla mnie problemem i będzie problemem. Na nią nie ma nietrudnego i bezpiecznego wejścia, to raz. Po drugie, to jest taka góra, na której doszliśmy z moimi partnerami do pewnej granicy, na której musieliśmy dosyć boleśnie decydować o własnym bycie i bycie jednego z naszych partnerów. Doszedłem tam do takiej sytuacji, której chciałem za wszelka cenę uniknąć w całej swojej karierze alpinistycznej. Byłem postawiony w sytuacji, w której musiałem zadecydować, albo poświęcę partnera, ale sam zejdę, albo zostanę z nim i zginę. To jest ten dylemat, który dotknął niewielkiej populacji alpinistów, ale nikt z nich na tym dobrze nie wyszedł. To jest zawsze porażka.

Cos się dokładnie wydarzyło?

Jeden z uczestników tego wejścia, Tybetańczyk zapadł na ślepotę śnieżną. Wiadomo, jeśli ktoś nie widzi, to nie zejdzie po trudnej technicznie grani, po której szło się asekurując linami. Teraz nie było już liny, więc musieliśmy schodzić bez niej i to z człowiekiem, który nie widział. Będąc tak daleko od ludzi, wiedzieliśmy, że nikt nam nie pomoże, że jesteśmy zdani tylko na siebie. Trzeba było zadecydować jaką przyjąć linię postępowania. Człowiek jest tylko człowiekiem, ma instynkt samozachowawczy. Ale z drugiej strony jesteśmy właśnie ludźmi i mamy też instynkt stadny, opiekuńczy, lojalność...człowieczeństwo normalne. Pojawia się kwadratura koła. Z jednej strony chciałbym przetrwać, a z drugiej strony, jak przetrwam, to zachowam się nieetycznie. I jak z tym dalej żyć?

Przetrwać, czy zdobyć szczyt?

Zdobycie szczytu już nie było takie ważne, bo i tak musieliśmy się wycofać. Chodziło o rozwiązanie problemu z tym niewidomym. Czy go zostawimy tam i sami zejdziemy, czy poczekamy aż wyzdrowieje i zejdziemy z nim. A dość istotne przy podejmowaniu tej decyzji było to, że od dobrych paru dnie nie mieliśmy już nic do jedzenia. W związku z tym nasze siły zmniejszały się z każdym dniem.

d6n281c

Jak się ta historia skończyła?

Historia skończyła się happy endem. Ten niewidzący, dosłownie w momencie, kiedy już właściwie byliśmy na skraju wyczerpania fizycznego, zaczął trochę widzieć na jedno oko i postanowiliśmy, że podejmiemy ryzyko i będziemy z nim schodzić. O tym, żeby go asekurować nie było mowy, bo nie było czym nawet, ale poszliśmy wszyscy razem w dół, licząc na szczęście i nasze umiejętności. No i udało się, ale był to ostatni moment. Żeby przetrwać czas największej koncentracji, kiedy trzeba było stać na nogach, a nogi nam drżały z braku glikogenu w mięśniach, musieliśmy użyć środków farmakologicznych. To spowodowało, że po 10 godzinach bardzo intensywnego wysiłku, nadawaliśmy się już tylko do tego, żeby nas przełożyć przez rękę, jak futro z lisa. To było na krawędzi dużego nieszczęścia.

Czy była to najbardziej dramatyczna historia, jakiej doświadczył Pan w górach?

Nie mówię niebezpieczna, ale właśnie dramatyczna. Myśmy odliczali te godziny dzielące nas od kompletnego wyczerpania. Machaliśmy Tybetańczykowi przed oczami, czy już coś widzi, nie widział. Drugi dzień, trzeci dzień i czekaliśmy aż on odzyska wzrok. Narastało już w nas przekonanie, że z tego żywi nie wyjdziemy.

O czym Pan wtedy myślał?

Pierwszy odruch to jest uciekać. Ale drugi odruch jest "nie", że trzeba zrobić wszystko, żeby dać szanse wszystkim. Wybraliśmy tą drugą opcje i ona się powiodła. Udało się, w związku z czym nie ma żadnego problemu. Każdy przeszedł nad tym do porządku dziennego...Ale mnie to w dalszym ciągu męczy.

d6n281c

Powiedział Pan kiedyś, że partnera nie zostawia się w górach. Z drugiej strony jest podobno opinia, że powyżej 7 tys. nie obowiązuje już ziemska etyka.

A kto tak powiedział? Ja się z tym absolutnie nie zgadzam. Uważam, że etyka ziemska obowiązuje na Ziemi i nie ma znaczenia, na jakiej wysokości się człowiek znajduje. Tak samo jak człowiek powinien się zachowywać w stosunku do ludzi na ulicy w mieście, powinien być pomocny i troskliwy tam wysoko. Jasne, że tam wysoko ryzyko takiej postawy jest większe, ale jest to ta sama postawa. Postawa nie może się zmienić. Jeżeli miałaby się zmieniać oznaczałoby to, że są dwa gatunki ludzi, jeden to ludzie nizin, a drugi to ludzie gór, a tak nie jest.

Kiedyś zapytany, czy jest wierzący, odpowiedział Pan, że modli się Pan do gór.

Tak, jest taka modlitwa, ale jest to właściwie wewnętrzna rozmowa z górą. Praktykowałem to na początku swojej kariery i w środku swojej kariery. Pod koniec już uznałem, że znamy się z górami już tak znakomicie, że jesteśmy właściwie na "ty", w związku z czym ta modlitwa nie jest już taka istotna. Był to pewien błąd, ponieważ góra zawsze będzie górą, będzie zawsze jednostką nadrzędną.

Czy zdarzyło się Panu złorzeczyć górze? Czy w przypływie złości, może bezradności przeklinał Pan jakąś górę?

Nigdy. Zawsze winę kieruję w stronę siebie, a nie w stronę góry. Co ona winna? Kiedy ty robisz wszystko jak trzeba, nie popełniasz żadnego błędu, a nie udaje ci się zdobyć szczytu, wtedy to jest siła wyższa. Nie wolno winić o to siebie ani nikogo innego.

Szczyty są Pana domeną. Szczyt satysfakcji?

Chodzi o wierzchołek?

To nie musi być góra.

Ale o co chodzi?

O szczyt satysfakcji.

Dla mnie jest to wykonanie zadania. Osiąganie celów.

Szczyt głupoty?

Kiedy wiesz jak, a nie robisz tego tak.

Szczyt strachu?

Szczyt strachu jest wtedy, gdy ze strachu krzyczysz.

Krzyczał Pan ze strachu?

Tak.

Kiedy?

Jak się urwałem z lina poręczową i spadałem jakieś 400 metrów w dół. Podobno mój krzyk było słychać wszędzie.

Szczyt szczytów?

K2

Dlaczego?

Bo K2 to esencja gór.

Wracając do czyśćca alpinistycznego, w którym Pan się obecnie znajduje, to program "Trzech Koron" (przyp. red. "Korona Himalajów", "Korona Ziemi"- najwyższe szczyty wszystkich kontynentów, "Koronka Ziemi"- drugie najwyższe szczyty wszystkich kontynentów) też nie zostanie zrealizowany, prawda?

"Trzech koron" nie będzie. Co prawda do "Korony Ziemi" brakuje mi jeszcze dwóch wierzchołków, które są wyłącznie kwestią pieniędzy. Natomiast jak nie ma "Korony Himalajów", to nie ma "Trzech Koron". Ale mi wystarczy to, że ja te korony goniłem.

Rozsądek zwyciężył nad imperatywem zdobycia kolejnych wierzchołków.

Przyszło przekonanie, że takie zbieranie gór na siłę się nie opłaca. Trzeba szukać innych wyzwań, innych zadań. Chciałbym jeździć na krótsze wyjazdy, na ściany trudne, ale bezpieczniejsze. Chciałbym wybrać się w góry bardzo egzotyczne, jak te na Ziemi Baffina, na Antarktydzie, w miejsca, które nie są ogólnie dostępne. Coś niesamowitego jest w doświadczaniu samotności kiedy jest się w górach samemu, kiedy wiadomo, że wokół nie ma dziesięciu innych wypraw, nie ma wiosek.

Czyli jest coś w Panu z pustelnika jednak.

No trochę tak.

Pana żona odetchnęła chyba z ulgą, w związku z Pana rozstaniem z ośmiotysięcznikami?

Tak, ale podobnie jak ja boi się, że spowoduje to we mnie jakiś negatywny feetback?

Myśli Pan, że nie byłoby tego feetbacku gdyby zdobył Pan Annapurnę?

Pewnie też by był, bo wtedy to już na pewno bym skończył.

Powiedział Pan kiedyś, że kończy z ośmiotysięcznikami i kropka. Ta kropka jest chyba jednak wątpliwa.

Kropki nie ma. Kropkę stawia życie.

Niezbędnik podróżnika Piotra pustelnika.

Nie ruszam się bez wiedzy o miejscu, do którego jadę.

Piotr Pustelnik jest himalaistą i instruktorem alpinizmu. Wspina się od 1975 roku. Na swym koncie ma 13 ośmiotysięczników. Do zdobycia "Korony Świata" brakuje mu tylko jednego szczytu. Deklaruje rezygnację z wysokich gór, z drugiej strony, jak sam mówi, jest w stanie czyśćca alpinistycznego, jeszcze do nieba nie dotarł, z piekła już wyszedł, ale nie za bardzo wie, w którą iść stronę.

*Więcej w serwisie EXTREMA.SPORT.WP.plWięcej w serwisie EXTREMA.SPORT.WP.pl*

d6n281c
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d6n281c