Po udarze nie mógł się ruszyć ani mówić
Ci, którzy doświadczyli tego stanu, a którym udało się przynajmniej częściowo powrócić do zdrowia, mówią o istnej gehennie. Z jednej strony wciąż żyli i mieli świadomość, z drugiej strony - nie byli w stanie zrobić nic, wykonać choćby podstawowego ruchu czy wypowiedzieć pojedynczego słowa. Mowa o pacjentach, u których wystąpił tzw. zespół zamknięcia - stan towarzyszący uszkodzeniom, które pojawiają się w obszarze pnia mózgu. Jedną z jego przyczyn może być udar.
Scenariusz jest często podobny - wiodą uporządkowane życie, a potem choroba wywraca wszystko do góry nogami. Udar mózgu ma często nagły przebieg. W wielu krajach jest jedną z najczęstszych przyczyn śmieci. Ci, którym udaje się przetrwać atak, podejmują często długotrwałą walkę o powrót do normalności. Sukces leczenia i żmudnej rehabilitacji zależy od organizmu i woli walki pacjenta. Niektórzy staczają wieloletnią bitwę, a wcześniej przechodzą przez prawdziwe piekło. Tak było też z Richardem Marshem, nauczycielem, u którego incydent mózgowo-naczyniowy skutkował stanem określanym mianem syndromu zamknięcia.
Dramatyczna historia, która stała się udziałem Richarda Marsha, wydarzyła się w 2009 r. 60-letni wówczas Amerykanin wstał rano i szykując się do pracy, stwierdził, że nie wszystko jest z nim w porządku. W pewnym momencie zaczął mieć problemy z utrzymaniem równowagi oraz mówieniem. Potem zorientował się, że jego dziwny stan może być spowodowany przez udar mózgu.
Koszmar na jawie
Jeszcze w czasie drogi do szpitala, ratownicy stoczyli prawdziwy bój o jego życie. Pochodzący z Kalifornii Marsh stopniowo tracił władze nad poszczególnymi partiami swojego ciała. Kiedy lekarze zorientowali się, że u mężczyzny mogą wkrótce wystąpić poważne problemy z oddychaniem, podłączyli go do aparatury i wprowadzili w stan śpiączki. Obudził się dopiero na oddziale intensywnej terapii. Moment przebudzenia zapamiętał jako koszmar. Zorientował się wtedy, że do jego ciała podłączonych jest mnóstwo rurek oraz urządzenia wspomagające oddech. Stwierdził też wówczas, że nie może wykonać żadnego ruchu ani nic powiedzieć. Widział i słyszał natomiast bez problemu.
Z pierwszych dni pobytu w placówce pamięta niewiele. Wszystko przez leki, którymi został nafaszerowany. Po kilku dobach przy jego łóżku miała zaś miejsce przedziwna rozmowa, podczas której lekarze opowiadali jego żonie o stanie jego zdrowia. Medycy sugerowali kobiecie odłączenie Richarda od aparatury. Twierdzili, że ma zaledwie 2 procent szans na przetrwanie. Dodali również, że nawet, jeśli przeżyje, to pozostanie w stanie wegetatywnym. Mężczyzna był przerażony przebiegiem dyskusji. Miał ochotę wykrzyczeć im, że jest obecny, ale nie był w stanie nic zrobić.
Leżąc w szpitalnym łóżku, przypominał sobie rozmowy, jakie odbywał ze swoją żoną, a które dotyczyły spraw życia i śmierci. Każde z nich podczas podobnych polemik deklarowało, że nie chciałoby być sztucznie podtrzymywane przy życiu. Ale teraz sytuacja była wyjątkowa. Na szczęście jego żona, kierowana dziwnym przeczuciem, nie wyraziła zgody na odłączenie męża od aparatury. Następnego dnia przy łóżku Richarda pojawił się neurolog, który zadawał lekarzom sprawującym nad nim opiekę różne pytania. Padło też to kluczowe - czy któryś z nich sprawdził, czy pacjent nie pozostaje przypadkiem świadomy. Odpowiedź była przecząca.
Neurolog podszedł wtedy do pacjenta. "Richard, jeśli mnie słyszysz i rozumiesz, mrugnij" - powiedział specjalista. On poczuł wtedy wielką ulgę. Był szczęśliwy, że w końcu pojawił się ktoś, kto zakłada wariant, w którym zachował on świadomość. Lekarze, którzy znajdowali się obok, nie kryli zaskoczenia. Okazało się też, że wielu z nich nie słyszało o zespole zamknięcia. Ci. którzy wiedzieli o jego istnieniu, nigdy nie widziało pacjenta z tym syndromem.
Walka o powrót do normalności
Przez pierwsze trzy miesiące Amerykanin leżał bezwładnie w łóżku. Dopiero potem pojawił się pierwszy zwiastun pozytywnych zmian. Richard najpierw poruszył końcówką jednego z palców, następnego dnia kolejną. Z jednej strony był poirytowany, że wszystko dzieje się w tak ślimaczym tempie. Z drugiej, ogarniała go radość. Wiedział, że paraliż zaczyna mijać, a zespół zamknięcia w jego wypadku nie będzie trwał wiecznie. Mężczyzna stopniowo uczył się mówić. Dzięki specjalnym instrumentom zaczął najpierw odbudowywać siłę mięśni, a potem przyzwyczajać się do chodzenia. Już po wyjściu ze szpitala czekała go długotrwała rehabilitacja. Do wielu czynności musiał się od nowa przyzwyczajać. Lekarze szacują, że po pięciu latach od czasu, gdy doznał udaru, w 95 procentach udało mu się odzyskać dawną sprawność. Jeszcze czasami pojawiają się u niego drobne problemy z zachowaniem równowagi albo mówieniem, ale większość osób z otoczenia nawet tego nie zauważa.
Richard Marsh, który o swoich przeżyciach napisał nawet książkę, twierdzi, że w tamtych przerażających chwilach zdobył nowe doświadczenie. Inaczej patrzy teraz na życie i przestał bać się śmierci.
Jedną z najbardziej znanych osób, u których po udarze wystąpił syndrom zamknięcia, był Jean-Dominique Bauby - popularny francuski dziennikarz i redaktor naczelny magazynu Elle. Znajdując się w tym stanie, z pomocą asystentki i przy wsparciu specjalnie skonstruowanego alfabetu, napisał książkę. Bauby dyktował jej treść, mrugając okiem. Zmarł w 1997 r., kilka dni po ukazaniu się publikacji. Historia redaktora Elle została przedstawiona w słynnym filmie "Motyl i skafander".
W Polsce na udar każdego roku zapada ok. 60 tysięcy osób. Zespół objawów towarzyszących zaburzeniu czynności mózgu może mieć postać krwotoczną lub niedokrwienną. Jest on trzecią przyczyną śmierci. Prawdopodobieństwo wystąpienia zaburzenia rośnie wraz z wiekiem. Znacznie bardziej na udar narażeni są mężczyźni.
(rc/ac/facet.wp.pl)