Polacy w niemieckich mundurach - reportaż
03.09.2015 | aktual.: 27.12.2016 15:01
Długimi miesiącami wertują książki, przeglądają archiwalne zdjęcia, przeszukują internet, a później wydają oszczędności na dokładne repliki mundurów i broni
Długimi miesiącami wertują książki, przeglądają archiwalne zdjęcia, przeszukują internet, a później wydają oszczędności na dokładne repliki mundurów i broni. Wszystko po to, żeby w czasie weekendu na kilka godzin wcielić się w żołnierza Wehrmachtu uczestniczącego w kampanii wrześniowej albo dońskiego Kozaka służącego w niemieckiej armii. Członkom grupy rekonstrukcyjnej Infanterie Regiment 26 nie wystarczy czytanie o przeszłości, oni chcą przeżyć ją na własnej skórze...
Na początku filmu pojawia się informacja: "Rankiem 1 września 1939 r." główne siły 3. Armii niemieckiej generała Küchlera rozpoczęły natarcie na Mławę". Po chwili słyszymy Marlenę Dietrich wykonującą nieśmiertelny utwór "Lili Marlene", a na ekranie pojawiają się żołnierze Wehrmachtu szykujący się do kolejnego szturmu na polskie pozycje.
Później z głośników komputera dobiegają już tylko strzały, wybuchy oraz ryk silników pojazdów pancernych i samolotów. Niemieccy dowódcy wydają komendę do ataku. Kamera towarzyszy jednemu z żołnierzy biegnących, a następnie czołgających się przez łąkę.
Dopiero po kilkunastu minutach poczucie grozy zmniejsza trochę najazd na... publiczność. Przypominamy sobie, że oglądamy film zarejestrowany podczas inscenizacji bitwy pod Mławą. W tym niezwykłym przedsięwzięciu uczestniczą najlepsze grupy rekonstrukcyjne z całej Polski. W gronie żołnierzy Wehrmachtu są członkowie stowarzyszenia Infanterie Regiment 26 z Radomia.
Sposób na życie
- Patriotyzm i zamiłowanie do historii zaszczepił mi ojciec - opowiada Przemysław Stępniewicz, twórca Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej Infanterie Regiment 26. Od dzieciństwa interesował się militariami, lubił bawić się czołgami i samolotami, a także, jak wielu jego rówieśników, sklejał modele. - I to się nie zmieniło, bo rekonstrukcja historyczna to także forma modelarstwa, tylko własnej sylwetki - tłumaczy.
Pomysł, by poświęcić się odtwarzaniu przeszłości pojawił się jednak przypadkowo. Dziewięć lat temu Stepniewicz dla zabicia nudy postanowił wybrać się na widowisko historyczne, którego atrakcją były scenki batalistyczne. - Zrobiło to mnie spore wrażenie, szczególnie kiedy dowiedziałem się, że występują w nich nie aktorzy, ale zwyczajni faceci, którzy oddają temu cały wolny czas.
Porozmawiałem z nimi i błyskawicznie wciągnąłem się w temat - opowiada. Okazało się, że nie chodzi tylko o założenie stroju przypominającego mundur i oddanie kilku strzałów. Prawdziwa rekonstrukcja historyczna to godziny spędzone na lekturze książek i tekstów w internecie, przeglądanie archiwalnych zdjęć, dyskusje ze specjalistami, a przede wszystkim nieustanne uzupełnianie wyposażenia. To nie zabawa, ale sposób na życie - dodaje.
Ucieczka przed szarzyzną
Taki sposób na życie może mieć nawet 100 tysięcy Polaków. Z ostrożnych szacunków wynika, że w naszym kraju działa ponad tysiąc grup rekonstrukcyjnych, koncentrujących się na odtwarzaniu postaci z rozmaitych epok historycznych. Samych bractw rycerskich jest około 300, ale nie brakuje też osób wcielających się w rzymskich legionistów, wojowników z czasów Słowian i wikingów, żołnierzy z armii Napoleona, powstańców styczniowych i listopadowych, a nawet amerykańskich marines. Szczególnie dużą popularnością cieszy się okres II wojny światowej.
Jakie motywacje kierują rekonstruktorami? Niedawno przeanalizowała je grupa naukowców pod kierunkiem prof. Tomasza Szlendaka, dyrektora Instytutu Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Badacze doszli do wniosku, że osoby angażujące się w odtwarzanie historii "nakręca" zarówno fascynacja militariami i patriotyzm, jaki i ucieczka przed szarzyzną czy poszukiwanie więzi i relacji z innymi ludźmi, nawiązywanie nowych przyjaźni, poczucie bycia członkiem grupy.
"Działalność w ruchu rekonstrukcyjnym to nie tylko zanurzenie w dziedzictwie, oddanie się bez reszty historii i zabawa będąca ucieczką przed teraźniejszością, która z jakichś powodów boli czy nudzi. (...) To sposób zanurzenia w kulturze "w ogóle" oraz styl życia skutecznie i kreatywnie łączący to, co wydaje się dawne, z tym, co jest absolutnie nowe. To sposób na uczestnictwo w kulturze dzisiejszej, kulturze zdecydowanie żywej. To kultura w działaniu" - tłumaczy prof. Szlendak w "Polityce".
Niektórzy traktują rekonstrukcje historyczne jako sport ekstremalny. - Faktycznie bywa ciężko, gdy trzeba przebiec kilometr w temperaturze trzydziestu paru stopni, w wełnianym mundurze i dźwigając jeszcze 20 kilogramów ekwipunku. Krew wtedy pulsuje w głowie. Zdarza się, że mniej wytrenowani rekonstruktorzy padają ze zmęczenia i odwodnienia jeszcze zanim dotrą na miejsce rozpoczęcia akcji - opowiada Stępniewicz.
W poszukiwaniu papachy
Polskie grupy rekonstrukcyjne są chętnie zapraszane do udziału w imprezach w różnych częściach Europy, ponieważ cieszą się dużym uznaniem. Także nasze widowiska przyciągają gości z całego świata. - Nie mamy czego się wstydzić. Jesteśmy świetnie umundurowani i wyposażeni, a pokazy uatrakcyjniają efekty pirotechniczne, wozy pancerne czy samoloty. W inscenizacji bitwy pod Mławą uczestniczy nawet pół tysiąca rekonstruktorów. Z kolei na Łabszyńskie Spotkania z Historią przyjechała ekipa z francuskiego Brestu, a zdjęcia robił pasjonat z Teksasu - mówi Stępniewicz.
Miłośnicy odtwarzania przeszłości mają dziś znacznie łatwiejsze życie, przede wszystkim z powodu bezproblemowego dostępu do nawet najbardziej specjalistycznego umundurowania czy uzbrojenia. W internecie znajdziemy szwalnie i sklepy oferujące ubiory "z epoki".
- Jeszcze kilka lat temu było z tym znacznie gorzej, a wiele elementów umundurowania trzeba było robić samemu. Repliki mają teraz całkiem zadowalającą jakość - tłumaczy Stępniewicz.
Oczywiście przesadą byłoby stwierdzenie, że rekonstruktorzy nie mają już żadnych problemów. Polem zainteresowań Infanterie Regiment 26 jest armia niemiecka z okresu 1939-45 oraz jej jednostki pomocnicze, zwłaszcza Pierwszy Pułk Kawalerii Kozaków Dońskich. - Nie ma o nim zbyt wielu materiałów źródłowych, dlatego trzeba się dużo naszperać, by zdobyć jakieś informacje na temat umundurowania. Poza tym jednostki Kozaków wymykają się ówczesnym armijnym regulaminom. Często o ich przynależności wojskowej świadczyły takie detale jak inne obszycie lub szerokość lampasa spodni. Trudno zdobyć charakterystyczne elementy ich wyposażenia, takie jak np. charakterystyczna czapka tych żołnierzy, zwaną kubanką lub papachą - wyjaśnia Stępniewicz. Naszywki na mundur często musi robić sam, co zresztą nadaje walor autentyzmu, ponieważ Kozacy też wykonywali je własnoręcznie, z rozmaitych skrawków materiału. Lubili także nosić niemieckie odznaczenia, czego teoretycznie Hitler zakazywał.
- Jednak Kozacy niespecjalnie się tym przejmowali. Dość często, żołnierze niższych szarż, chcąc dodać sobie splendoru zakładali na siebie nie przynależne im insygnia. Mam w swoich zbiorach zdjęcie trzech Kozaków, niemal identycznych braci, którzy najwidoczniej podzielili się ozdobami ze znalezionej, oficerskiej czapki. Jeden wziął orła, drugi wieniec z liśćmi dębu, a trzeci kokardę w barwach narodowych. W ten sposób każdy z nich miał coś, co mogło go wyróżnić i upodobnić do armii, w której szeregach walczyli - mówi Stępniewicz.
Historia pełna sprzeczności
Strój Kozaków jest dosyć trudno odtworzyć. Ze względu na moc bardzo istotnych detali, nie ma jednego utartego schematu i regulaminu mundurowego wojsk kozackich w służbie Wehrmachtu.
Najbardziej charakterystyczne zdjęcia pochodzą z Powstania Warszawskiego. Na jednej z fotografii SS-Gruppenführer Heinz Reinefarth, w "kubance" na głowie, stoi w otoczeniu żołnierzy pułku płk. Jakuba Bondarenki, prawdopodobnie gdzieś okolicy ul. Wołoskiej.
Warto jednak wspomnieć, że w przeciwieństwie do innych rosyjskojęzycznych jednostek, zwłaszcza otoczonej złą sławą brygady SS RONA, Kozacy nie wyróżnili się okrucieństwem i zbrodniami na mieszkańcach stolicy. Pełnili głównie służbę wartowniczą i policyjną. Naiwnie wierzyli w zapewnienia Niemców, że po zwycięskiej wojnie uzyskają autonomię, m.in. własne władze w Kubaniu i nad Donem oraz kozackie szkolnictwo.
- Dlaczego się nimi zainteresowaliśmy? Bo to bardzo barwny i ciekawy temat. Kozacy to ludzie z tragiczną, skomplikowaną historią pełną sprzeczności. Byli obecni w naszej historii przez wieki, wiernie służyli Rzeczypospolitej, ale często także walczyli przeciwko niej, czego przykładem mogą być na przykład krwawe pacyfikacje Powstania Styczniowego czy Listopadowego. Pod koniec II wojny światowej, na linii Pilicy, rozbito ich duże zgrupowanie - opowiada Stępniewicz.
Jego grupa odtwarza także inną jednostkę pomocniczą Wehrmachtu - Gruzinów służących w niemieckiej armii. - Jednak na razie nie mieliśmy okazji zaprezentować się w tych mundurach na pokazach, ponieważ historycznie nie pasujemy do żadnej inscenizacji - śmieje się Stępniewicz.
Wehrmacht we wsi
Infanterie Regiment 26 wykorzystuje kilka kombinacji mundurowych, także "zwykłych" żołnierzy Wehrmachtu. Jako jedna z nielicznych formacji rekonstrukcyjnych tworzy m.in. oddział bliskiego wsparcia piechoty z lekkimi granatnikami LGrW36.
Wcielanie się w role niemieckich żołnierzy wywołuje wśród publiczności pokazów rozmaite emocje, nie zawsze pozytywne. - Niektórzy widzowie niestety nie zawsze potrafią oddzielić naszą kreację od rzeczywistości. Spotykamy się czasami z niewybrednymi okrzykami czy prowokującymi gestami w stylu "pięć piw". Podczas pewnego widowiska odgrywaliśmy rolę jeńców eskortowanych przez partyzantów. W pewnym momencie zostałem opluty przez podpitego gościa, ale pilnujący mnie rekonstruktor w umundurowaniu AK-owca potraktował go kopniakiem - śmieje się Stępniewicz.
Na szczęście takie incydenty zdarzają się sporadycznie. Zwykle publiczność doskonale rozumie, że w tego typu widowiskach ktoś musi odgrywać zarówno role "dobrych", jak i "złych".
Czy członków radomskiej grupy nie kusiło nigdy, żeby przejść na stronę aliantów? - Zastanawiałem się nad tym, ale przeraził mnie zasób wiedzy, który musiałbym posiąść od podstaw. Nie wspominając już o wydatkach. Raczej pozostanę żołnierzem Wehrmachtu, jestem już za stary na zmiany, a poza tym muszę poświęcić też trochę czasu rodzinie - mówi Stępniewicz. Historyczna pasja niewątpliwie sporo go zabiera. Sezon rekonstrukcyjny trwa bowiem niemal cały rok. Widowiska coraz częściej odbywają się nawet zimą - 70 lat temu o tej porze roku wyzwalano przecież wiele polskich miast, co teraz bywa chętnie odtwarzane.
- Koledzy z Tomaszowa Mazowieckiego organizują na przykład marsz zimowy, który ma charakter zarówno integracyjny, jak i doszkalający. Przechodzimy kilkanaście kilometrów w głębokim śniegu, oczywiście w pełnym rynsztunku. Kiedyś, podczas jednego z takich marszów, wieczorem zawitaliśmy do małej wsi. Ludzie byli bardzo zaskoczeni, gdy zobaczyli 60 uzbrojonych facetów w zimowym umundurowaniu Wehrmachtu. Niemal wszyscy, całymi rodzinami, nawet z malutkimi dziećmi wychodzili na zewnątrz, żeby nas obejrzeć i porozmawiać. I to wszystko pomimo silnego mrozu - opisuje Stępniewicz, który jednak niebawem planuje rekonstrukcyjną emeryturę. - Starzy odchodzą, młodzi przychodzą. To naturalna kolej rzeczy w wojsku. I dzisiejszym, i tym sprzed lat - dodaje.
Rafał Natorski