LudziePonad rok bez zapasów jedzenia dryfował po oceanie. Historia Jose Alvarengi

Ponad rok bez zapasów jedzenia dryfował po oceanie. Historia Jose Alvarengi

Na przełomie stycznia i lutego 2014 r. świat obiegła sensacyjna wiadomość. Po 14 miesiącach od momentu zaginięcia u wybrzeży Meksyku, odnaleziono Jose Alvarengę. Był w niezłym stanie, choć jego rodzina i służby były przekonane, że dawno temu zginął. Przetrwał, żywiąc się surowymi rybami i żółwiami, które złowił.

Ponad rok bez zapasów jedzenia dryfował po oceanie. Historia Jose Alvarengi
Źródło zdjęć: © WP.PL
Rafał Celle

04.08.2016 | aktual.: 04.08.2016 11:51

Jego losami przez wiele dni ekscytowały się gazety oraz serwisy internetowe na całym świecie. I trudno się dziwić. Wcześniej podobne historie istniały głównie w książkach i filmach. Nagle zostaliśmy skonfrontowani z losami człowieka z krwi i kości, któremu udało się przetrwać niemożliwe. Na rynku pojawiła się książka opisująca te wydarzenia. To opowieść tak niewiarygodna, że wielu wciąż w nią powątpiewa.

Nierówna walka z siłami natury

Początek wydarzeń, które rozsławiły nazwisko pochodzącego z Salwadoru rybaka, przypada na 17 listopada 2012 r. Mężczyzna wyruszył wtedy na połów u wybrzeży meksykańskiego Chiapas. 36-latkowi towarzyszył młodszy i niedoświadczony w tej dziedzinie Ezequiel Cordoba, który pojawił się w zastępstwie stałego współpracownika Salwadorczyka. Rejs miał trwać ok. 30 godzin. Planowali łowić rekiny i marliny.

Krótko po wyjściu z portu rybacy musieli się zmierzyć z potężnym sztormem. Wiejący z dużą prędkością wiatr oraz wysokie fale doprowadziły do zniszczenia jedynego silnika statku oraz urządzeń elektronicznych, w które wyposażona była jednostka. Potem było już tylko gorzej. Z powodu fatalnych warunków atmosferycznych, Alvarenga oraz jego towarzysz zostali zmuszeni do wyrzucenia za burtę zapasów, które zabrali w rejs. Jeszcze zanim baterie przestały działać, nadali komunikat o swojej beznadziejnej sytuacji. Potem przestały działać światła. Bez wioseł i kotwicy zaczęli dryfować w głąb oceanu, dysponując jedynie niewielką ilością żywności.

To była prawdziwa szkoła przetrwania

Już po dwóch dniach, m.in. z powodu kiepskiej widoczności, zaprzestano poszukiwań zaginionych. Mężczyźni byli zdani wyłącznie na siebie oraz swoje umiejętności. Dryfując po oceanie, jedli to, co udało im się złowić: głównie ryby oraz ptactwo. Wodę pili tylko wtedy, gdy spadł deszcz. Ze względu na to, że w ten sposób nie byli w stanie zaspokoić pragnienia, wkrótce zaczęli poić się krwią żółwi oraz własnym moczem.

Po czterech miesiącach Cordoba był już bardzo słaby, chorował. Miał dość surowych posiłków i w końcu odmówił ich jedzenia. Wkrótce zmarł. Alvarenga przyznał, że był to jeden z najtrudniejszych momentów feralnego rejsu, po śmierci towarzysza niedoli zaczął nawet myśleć o samobójstwie. W końcu nie zdecydował się na tak radykalny krok - nie pozwoliła mu na to religia.

W kolejnych miesiącach rybak nie tylko toczył walkę o przetrwanie, ale też prowadził bój z samym sobą – na przemian pojawiały się u niego chwile zwątpienia i nadziei. Nieustanny głód sprawiał, że natarczywie wracały myśli o najlepszych potrawach, których w życiu próbował. Alvarenga przyznał również, że podczas oceanicznej tułaczki wiele razy mijał wielkie statki towarowe. Pozostawał jednak niezauważony przez ich załogi.

30 stycznia 2012 r., ze swojej łajby, na której spodziewał się dokonać żywota, dostrzegł ląd. Wskoczył do wody i resztkami sił dopłynął do brzegu. Jak się później okazało, dotarł do Wysp Marshalla. W ciągu 438 dni przepłynął 11 tysięcy kilometrów. Jego rodzina i znajomi długo nie mogli uwierzyć w informacje, że ich bliski wciąż żyje.

O odnalezieniu rybaka z Salwadoru szybko zaczęły informować media na całym świecie. Przekazywane wiadomości dla wielu osób były jednak nieprawdopodobne. Niektórzy nie dawali wiary, że bez odpowiedniego ekwipunku można przetrwać tak długo na oceanie. Inni zaczęli też negować poszczególne wątki całej historii, opowiadanej przez rybaka.

Nie miał prawa tego przeżyć

Powątpiewano nie tylko w to, że można przetrwać rok, nie mając przy sobie żadnego wyposażenia, ale również w fakt pozostawania niezauważonym przez tak długi okres czasu. Wielu dziennikarzy zaczęło wówczas prowadzić śledztwo na własną rękę. Ich ustalenia dokonane na podstawie analizy dokumentów i raportów, sporządzonych m.in. przez służby ratownicze w listopadzie 2012 r., potwierdziły jednak fakty przedstawione przez ocalonego. Do dyskusji włączyli się naukowcy. Odpowiadając na zarzuty, że u niedożywionego Alvarengi nie wywiązał się nawet szkorbut (u mężczyzny stwierdzono jedynie niskie ciśnienie oraz opuchnięcia kostki), lekarze wyjaśnili, że Salwadorczyk odpowiednią dawkę witaminy C mógł otrzymywać w mięsie ptaków oraz żółwi. Dzięki temu ustrzegł się tej wielonarządowej choroby, która dawniej dziesiątkowała marynarzy. Zeznania żeglarza uwiarygodnił test wykonany wykrywaczem kłamstw.

Przeprowadzone później przez naukowców z Uniwersytetu Hawajskiego badania, uwzględniające m.in. warunki pogodowe i prądy morskie, potwierdziły, że Alvarenga mógł przebyć taki dystans. Analizując model jego podróży, stwierdzono, że po upływie kilkunastu miesięcy od zaginięcia Salwadorczyk powinien pojawić się właśnie w okolicach Wysp Marshalla, czyli w tym miejscu, w którym ostatecznie się odnalazł.

Życie mężczyzny oczywiście mocno się zmieniło po tej morskiej „przygodzie”. Uskarżał się na stany lękowe, zaczął panicznie bać się wody i cierpieć na poważne problemy ze snem. Dodatkowe kłopoty spotkały go ze strony rodziny jego zmarłego pomocnika. Krewni Ezequiela Cordoby domagali się wysokiego odszkodowania, twierdząc, że Alvarenga zjadł ich bliskiego. Zarzuty te nie zostały potwierdzone.

Na rynku wydawniczym pojawiła się książka „438 Days: An Extraordinary True Story of Survival at Sea”, opisująca niezwykłą historię Jose Alvarengi.

Źródło artykułu:WP Facet
Komentarze (1)