Porwania dzieci - coraz więcej dzieci zaginionych
21.10.2015 | aktual.: 27.12.2016 15:04
Od porwania syna legendarnego lotnika Charlesa Lindbergha minęło już ponad 80 lat, ale problemu kidnapingu wciąż nie udało się zażegnać
Od porwania syna legendarnego lotnika Charlesa Lindbergha minęło już ponad 80 lat, ale problemu kidnapingu wciąż nie udało się zażegnać. W Stanach Zjednoczonych co 40 sekund znika jedno dziecko, w Polsce, wg danych policji, tylko w zeszłym roku zanotowano ponad 8 tysięcy zaginięć młodych ludzi (do 17 roku życia). Niektórzy stają się zakładnikami przestępców domagających się okupu, innych uprowadzają... rodzice.
W marcu 1932 r. Charles Lindbergh był najsłynniejszym celebrytą świata. Pięć lat wcześniej wsławił się niezwykłym wyczynem - jako pierwszy pokonał samotnie samolotem trasę między Ameryką Północną a Europą bez międzylądowania. W styczniu Lindberghowie przenieśli się do wielkiej rezydencji w Hopewell, w stanie New Jersey. 1 marca, około godz. 22, niania 2-letniego pierworodnego syna Lindbergha - Charlesa zajrzała do pokoju malucha i zastała puste łóżeczko dziecka. Na stole leżał napisany łamaną angielszczyzną list z żądaniem 50 tys. dolarów okupu.
Słynny lotnik zawiadomił policję, która błyskawicznie ustawiła blokady na drogach i mostach w całym stanie. Jednak nie udało się natrafić na trop porywaczy. Uprowadzenie syna Lindbergha stało się sensacją narodową. Media relacjonowały każdy krok śledczych, a pomoc w odnalezieniu chłopca zadeklarował nawet słynny gangster Al Capone. Po kilku dniach Lindberghowie otrzymali list z Brooklynu. Jego autor zapewniał, że Charles żyje, ale tym razem domagał się już 70 tys. dolarów. W kolejnym piśmie podniósł stawkę do 100 tys. Pośrednik lotnika - emerytowany nauczyciel John F. Condon przekazał pieniądze na nowojorskim cmentarzu i otrzymał list ze wskazówką, że dziecko ukryte jest na stateczku Nelly w pobliżu wybrzeża Massachusetts. Policja skontrolowała wszystkie cumujące tam jednostki, ale chłopca nie znaleziono.
Stolarz na krześle elektrycznym
12 maja 1932 r. zniekształcone i częściowo zjedzone przez dzikie zwierzęta zwłoki dziecka przypadkiem odnaleziono w lesie, około 200 metrów od posesji Lindberghów. Obdukcja wykazała, że chłopiec zmarł od uderzenia w głowę, prawdopodobnie już w noc porwania.
30 miesięcy później mężczyzna tankujący paliwo na stacji benzynowej w nowojorskiej dzielnicy Bronx uiścił rachunek charakterystycznym 10- dolarowym banknotem (z serii "gold certificates"). Właściciel stacji widząc ten rzadki egzemplarz zanotował numer rejestracyjny samochodu. Okazało się, że właśnie takimi banknotami Charles Lindbergh zapłacił okup za syna. Po kilkudziesięciu godzinach policja aresztowała właściciela auta, którym okazał się stolarz Bruno Hauptmann, 34-letni imigrant z Niemiec. W jego domu i szopie znaleziono blisko 15 tys. dolarów z okupu Lindbergha. Hauptmann nie przyznał się jednak do winy, a o porwanie i zabójstwo chłopca oskarżał Isidora Fisha, niemieckiego Żyda, zmarłego na raka w 1934 r. Jednak pogrążyły go dowody i zeznania świadków. 3 kwietnia 1936 r. stolarz zasiadł na krześle elektrycznym.
Uszczerbek na zdrowiu
Porwanie syna Charlesa Lindbergha uchodzi za początek ery kidnapingu, który w kolejnych latach stał się prawdziwą plagą. Choć od tamtych dramatycznych wydarzeń minęło już ponad 80 lat, problem jest wciąż poważny. W Stanach Zjednoczonych co 40 sekund znika jedno dziecko, w Polsce tylko w ubiegłym roku zanotowano ponad 8 tysięcy takich przypadków. Do fundacji ITAKA, która zajmuje się poszukiwaniami osób zaginionych rocznie trafia blisko 200 zgłoszeń o zaginionych dzieciach.
Tylko niektóre sprawy zyskują rozgłos. Jedną z nich było porwanie Sebastiana, syna Sławomira Świerzyńskiego, lidera popularnego zespołu disco-polo Bayer Full. Bandyci zakneblowali go, skuli kajdankami i ukryli w opuszczonej stodole pod Gostyninem. Za jego zwolnienie żądali pół miliona euro. Policjanci po kilku dniach uwolnili chłopaka i zatrzymali siedmiu sprawców jego porwania. "Ten, którego złapano, płaci jakieś marne grosze, po 100 zł, za szkody moralne i uszczerbek na zdrowiu. Bo syn ma podkurczone palce rąk i nóg, uszkodzone nerwy i ścięgna. To pozostałości po brutalnym skrępowaniu jego ciała. Tak to się skończyło. Nie chcę już o tym mówić, najważniejsze, że syn żyje. Ale do dziś mamy ochronę" - opowiada Sławomir Świerzyński w "Super Expressie".
Wyimaginowany kidnaper
Głośne porwanie miało miejsce kilka lat temu w Koninie. Tamtejszy sędzia, Krzysztof F. uprowadził 11-letniego Olka. Prawnik współpracował wcześniej z ojcem porwanego chłopca, a później udawał, że pomaga w uwolnieniu dziecka, podejmując się mediacji z wyimaginowanym kidnaperem. Jak wykazało śledztwo, w rzeczywistości Krzysztof F. zabił chłopca wkrótce po porwaniu i próbował wyłudzić od jego ojca pieniądze. Sąd skazał nieuczciwego prawnika na 25 lat więzienia.
Szerokim echem odbił się również proces siedmiu mężczyzn zamieszanych w głośnie porwania dzieci zamożnych mieszkańców Gdyni. Sąd najsurowiej potraktował Dariusza L., który wspólnie z kolegami uprowadził 14-letniego Piotra. Obezwładnili chłopca na ulicy, wrzucili do bagażnika auta i wywieźli do wynajętego domku letniskowego. Za wolność dziecka rodzice mieli zapłacić 150 tys. dolarów.
Porywacze przez telefon komórkowy nakazali ojcu wsiąść do pociągu. W drodze, na hasło "dziewiąty anioł" mężczyzna otworzył okno i wyrzucił pieniądze z pociągu. Jednak policja obstawiła trasę jego przejazdu i zatrzymała mężczyznę, który chciał przejąć paczkę. Przestępca pękł i zdradził miejsce pobytu 14-latka oraz pozostałych porywaczy.
Portugalskie porwanie
Według danych policji w 2014 r. zgłoszono zaginięcia 525 dzieci do lat 7, 964 w wieku 7-13 lat i 6615 w wieku 14-17 lat.
Klasycznych porwań dla okupu jest jednak coraz mniej. Częściej zdarzają się natomiast uprowadzenia w celu nielegalnej adopcji. Ofiarą pada wtedy dziecko, które spełnia odpowiednie warunki wyznaczone przez zleceniodawcę Dużą liczbę zaginięć stanowią tak zwane uprowadzenia rodzicielskie, kiedy tata lub mama zabiera malucha i pozbawia je kontaktu z drugim opiekunem. Według kodeksu rodzinnego dziecko ma prawo do troski i opieki obojga rodziców. Rzeczywistość w dobie otwartych granic przerosła jednak przepisy. Jednego z rodziców, który zabiera pociechę od drugiego i znika z nią bez śladu, nie można ukarać.
Przekonał się o tym Jacek Rybczyński, który od czterech lat szuka syna Dawidka. Jego matka jest Portugalką. Gdy w jej małżeństwie z Jackiem coś zaczęło się psuć kobieta wróciła do ojczyzny. W lipcu 2011 r. tatę czteroletniego wówczas Dawida przed bramą domu zaatakowało dwóch mężczyzn. Jeden z nich wyciągnął z samochodu przerażonego Dawidka i uciekł z chłopcem. Okazało się, że matka porwała go do Portugalii. Tamtejszy sąd zadecydował, że dziecko ma wrócić do Polski, ale do dziś nie wiadomo, gdzie przebywa syn Jacka.
System na pomoc
W 2013 roku Polska oficjalnie ogłosiła gotowość operacyjną systemu Child Alert, o wdrożenie którego od lat upominała się fundacja ITAKA. Dzięki niemu informacje o zaginionym dziecku są natychmiast rozpowszechniane przez telefony komórkowe i ekrany reklamowe.
System funkcjonuje w jedenastu krajach Unii Europejskiej, a także Australii, Kanadzie, Malezji, Meksyku i w Stanach Zjednoczonych. To właśnie w ostatnim z tych państw narodziła się inicjatywa masowego i natychmiastowego rozpowszechniania informacji o zaginionym dziecku. W 1996 roku 9-letnia Amber Hagerman została porwana, kiedy jechała rowerem do sklepu w Arlington w Teksasie. Wizerunek uprowadzonej dziewczynki publikowały wszystkie amerykańskie media, przeprowadzano wywiady ze świadkiem, a teksańska policja szukała kolejnych. Historia skończyła się jednak tragicznie, bo ciało zamordowanej Amber zostało znalezione cztery dni później.
Jak działa Child Alert? "Rodzice, którym zaginęło dziecko, jak najszybciej informują o tym policję - bardzo ważne jest, by nastąpiło to w jak najkrótszym czasie - a policja podejmuje decyzję, czy uruchomić Child Alert. Do nas, jako administratora platformy komputerowej, należy przygotowanie komunikatu w odpowiednim formacie, ponieważ różni partnerzy systemu oczekują informacji w różnych formatach. Będziemy także powiadamiać ich SMS-ami o tym, że został wszczęty Child Alert, oraz gdy zostanie odwołany" - wyjaśnia Zuzanna Ziajko z ITAKI.