Potworne wyścigi potwornych samochodów
Częstokroć licencja i oryginalna tematyka wystarczą, by wykreować hit. Czy podobnie jest z produkcją oferującą wyścigi monster trucków? Niestety – nie i nie sposób pozbyć się wrażenia, że noga powinęła się twórcom już na wstępie.
Szczerze mówiąc, do Monster Jam: Path of Destruction starałem się podejść bez konkretnego nastawienia, nie licząc ani na wielki zawód, ani też na pozytywne zaskoczenie. Niestety, rzeczywistość szybko zweryfikowała te założenia.
Choć opakowanie gry zdobi wdzięczne logo Activision Blizzard, tytuł powstał w studiu Virtuos – zajmującym się wyrobnikowym tworzeniem produkcji na licencji i konwersji, mającym na koncie MotorStorm: Arctic Edge na PS2, Beowulf na PSP czy Sid Meier's Pirates! przeznaczone dla Wii. Pozycja traktująca o monster truckach byłby typowym średniakiem, gdyby nie zabrakło w niej podstawowych rzeczy, jakich wymagamy od gier o wielkich samochodach jeżdżących po innych wozach.
Jak dzieci, jak dzieci...
Pierwszym momentem, gdy poczujemy się potraktowani jak idioci, jest otwarcie opakowania. Już na okładce wymienione jest „custom wheel”, czyli „kierownica” okalana zielonymi „płomieniami”. To tak, jakby owczarkowi niemieckiemu założyć kokardkę – zmieni jego wygląd, ale niekoniecznie doda powagi, a już na pewno nie zwiększy przyjemności z posiadania. Cała kierownica to tak naprawdę plastikowa nasadka, w którą wkładamy standardowy pad od PlayStation 3. Czytaj więcej w serwisie gry.wp.pl