CiekawostkiPrzetrwali prawdziwe piekło. Dziś opowiadają swoje historie

Przetrwali prawdziwe piekło. Dziś opowiadają swoje historie

Po katastrofie statku Costa Concordia. To jest jak zły sen, który trwa

Przetrwali prawdziwe piekło. Dziś opowiadają swoje historie

1 / 9

Przetrwali prawdziwe piekło. Dziś opowiadają swoje historie

Obraz
© AFP

Czas nie leczy ran - zgodnie przyznaje większość pasażerów statku wycieczkowego Costa Concordia, który 13 stycznia 2012 roku uległ katastrofie u wybrzeży Toskanii. Wyrok w sprawie kapitana Francesco Schettino, który uciekł z tonącej jednostki, nadal nie zapadł, zeznają kolejni świadkowie - wśród nich uczestnicy feralnego rejsu. Ci, którzy nie zostali wezwani na przesłuchania, opowiadają o swoich doświadczeniach prasie.

W dramatycznych relacjach przyznają, że wydarzenia sprzed niemal 2,5 roku całkowicie odmieniły ich życie. Wielu wciąż nie potrafi otrząsnąć się z traumy, a w ich życiu funkcjonuje teraz prosty podział na to, co było "przed" i "po" tragedii.

2 / 9

Przetrwali prawdziwe piekło. Dziś opowiadają swoje historie

Obraz
© AFP

W katastrofie olbrzymiego wycieczkowca, który w styczniu 2012 r. uderzył w skały, zginęło 32 pasażerów. Zdarzenie wstrząsnęło całym światem - nie tylko ze względu na wymiar strat, ale także z uwagi na fakt, że kapitan Francesco Schettino, którego lekkomyślność doprowadziła do wypadku, uciekł ze statku.

Wiele osób nie może uwierzyć, że człowiek, który powinien pozostać na pokładzie i koordynować działania ratunkowe, pozostawił ponad 4 tysiące osób na pastwę losu. Teraz wielu z nich w przejmujących relacjach opowiada o wydarzeniach, które mimo upływającego czasu, nie pozwalają o sobie zapomnieć. Niektórzy z nich, licząc na efekt terapeutyczny, zdecydowali się na napisanie książek i podzielenie się ze światem swoimi przejmującymi historiami.

3 / 9

Przetrwanie stanowiło zaledwie początek

Obraz
© AFP

Wśród osób, na życiu których tamta pamiętna katastrofa odcisnęła poważne piętno, znajduje się Andrea Davis - Kanadyjka, która na pokładzie Costy Concordii znajdowała się wraz ze swoim mężem Laurencem. Małżeństwo wsiadło na statek w Barcelonie, a w czasie siedmiodniowego rejsu zamierzało świętować 60. urodziny Laurence'a. Pamiętnego dnia, tuż przed katastrofą, para zamówiła butelkę wina, a potem udała się na kolację z przyjaciółmi.

Wspominają, że gdy potężny statek wycieczkowy uderzył w skały znajdujące się nieopodal toskańskiej wyspy Isola del Giglio, zapanowała panika, a woda bardzo szybko zaczęła wdzierać się na pokład. W tym samym czasie można było usłyszeć przerażające dźwięki towarzyszące zderzeniu - charakterystyczne odgłosy miażdżenia i skrzypienia prześladują ich do dziś. Potem zapadła ciemność.

4 / 9

Przetrwanie stanowiło zaledwie początek

Obraz
© AFP

Davis wspomina, że ludzie płakali i krzyczeli. W tym samym momencie jedzenie, butelki z winem i zastawy spadały na ziemię. W niedługim czasie wokół nich znalazły się duże ilości potłuczonego szkła. Niektóre odłamki spadały wprost na nich. Para wiedziała, że jedną z pierwszych rzeczy, jakie powinni zrobić, to udać się do swojej kabiny po kamizelki ratunkowe.

Zdawali sobie jednak sprawę z tego, że nie ma na to czasu. Pełzając po podłodze wśród odłamków, dotarli w końcu do punktu obsługi, licząc, że tam dostaną kolejne instrukcje. Ale członkowie załogi także nie mieli pojęcia, co należy robić. Nie potrafili wskazać kierunku, w jaki należy się udać. Tymczasem atmosfera paniki i histerii cały czas narastała.

5 / 9

Zły sen trwa do dziś

Obraz
© AFP

Pochodzące z Kanady małżeństwo wiedziało, że w tej sytuacji może liczyć przede wszystkim na siebie. Oboje postanowili wyruszyć w stronę pokładu, na którym znajdowały się szalupy ratunkowe. Przeprawę przez korytarze wiodące do poziomu, na którym znajdować się miały łodzie ratunkowe, wspominają jak drogę przez piekło - walczyli w tym czasie z grawitacją; patrzyli na ludzi, którzy przepychają się pomiędzy sobą; wiedzieli też spadające ciała. Kiedy w końcu dotarli do celu, okazało się, że wszystkie szalupy są już pełne. Przez dłuższą chwilę byli zdezorientowani, nie mieli pojęcia, co robić dalej.

Andrea miała szansę na zdobycie miejsca w jednej z łodzi, ale stwierdziła, że nie rozdzieli się z mężem. Wtedy zdecydowali, że spróbują dopłynąć do wybrzeża, z którego docierał do nich blask świateł. Mimo przenikliwego zimna, zdecydowali się płynąć. W końcu znaleźli się na skałach okalających wyspę. Tam postanowili zaczekać na ekipę ratunkową. Oboje mocno pokaleczeni i zziębnięci, ale z nową nadzieją, że jednak uda im się przetrwać.

6 / 9

Zły sen trwa do dziś

Obraz
© AFP

Zostali uratowani, ale ich życie całkowicie się zmieniło. Wszystko teraz rozpatrują w kategoriach "przed" i "po". "Życie nie będzie już nigdy takie samo" - powiedziała w jednym z wywiadów Andrea Davis. "Nigdy nie nadejdzie taki dzień, w którym to uleci z mojej pamięci i zostanie zapomniane. Pozostanie w niej aż do dnia, w którym umrę".

Kanadyjka po katastrofie poddana została terapii. Cierpiała z powodu zespołu stresu pourazowego. Dziś twierdzi, że samo przetrwanie katastrofy było najłatwiejszym zadaniem. Z prawdziwymi demonami musiała się zmierzyć dopiero potem. Swoją walkę o powrót do normalności, która nie nadeszła, opisała w książce "Survival was only the beginning".

7 / 9

Zostawieni na pastwę losu

Obraz
© AFP

Ale nie tylko życie małżeństwa z Kanady nie wróciło już na dawny tor. Podobny los spotkał przecież tysiące pasażerów. Wśród nich był Benji Smith wraz z żoną. On także napisał książkę. W publikacji zatytułowanej "Abandoned Ship" zdał dokładną relację z tego, co wydarzyło się w dniu katastrofy, a potem opisał przebieg przeprowadzonej chaotycznie akcji ratunkowej.

On i jego żona, z którą spędzał właśnie miesiąc miodowy, musieli polegać przede wszystkim na sobie. W czasie, gdy doszło do zderzenia statku ze skałą, znajdująca się w łóżku para omal nie została zabita przez spadający telewizor. Potem znaleźli się wśród innych ludzi, którzy byli przerażeni całą sytuacją. Mężczyzna pamięta, że jedynymi osobami z załogi, które próbowały nieść pomoc, byli kucharze oraz kelnerzy.

8 / 9

Zostawieni na pastwę losu

Obraz
© AFP

"Zostaliśmy tam porzuceni. Zostawieni, by umrzeć" - napisał w swojej książce Smith. "Statek tonął. Bardzo szybko. Mogliśmy poczuć, jak rusza się pod nami i jak morze go zasysa w coraz szybszym tempie".

Smith i jego pochodząca z Hongkongu żona twierdzą, że dla nich także najgorsze okazało się "życie po". Do dziś nie udało im się jeszcze otrząsnąć po tamtych przeżyciach. Jedną z najgorszych rzeczy, z jaką się spotkali po katastrofie, była obojętność urzędników. Większość z nich reagowała na ich opowieść w taki sam sposób - wzruszając ramionami.

9 / 9

Zostawieni na pastwę losu

Obraz
© AFP

Dziś małżeństwa Davisów oraz Smithów przekonują, że największego żalu nie mają wcale do kapitana Schettino, który najpierw wykazał się wielką nieodpowiedzialnością, a potem zamiast pomagać ludziom i koordynować działania ratunkowe, zdezerterował. Jemu wybaczają, a największą odpowiedzialnością za minione wydarzenia obarczają armatora i operatora, którzy dziś "umywają ręce" i nie chcą pomóc poszkodowanym.

W tym tygodniu w sprawie wydarzeń sprzed niemal 2,5 roku zeznawać będzie kilkudziesięciu kolejnych świadków. Kapitan Schettino zagrożony jest karą 20 lat pozbawienia wolności.

Komentarze (9)