Przodownik Józef Muraszko - policjant, który zastrzelił rosyjskich szpiegów
Na tych zdrajców własnej ojczyzny czekała już za granicą sowiecka orkiestra, kwiaty i tłumy oficjeli na czerwonym dywanie. Marzenia o szczęśliwym życiu w „ojczyźnie międzynarodowego proletariatu” przecięły jednak policyjne kule.
29.03.2016 | aktual.: 29.03.2016 13:43
29 marca 1925 roku, około 3 w nocy, w specjalnym pociągu jadącym z miejscowości Stołpce w stronę granicy II Rzeczypospolitej ze Związkiem Sowieckim, starszy przodownik policji Józef Muraszko zastrzelił dwóch sowieckich dywersantów: Walerego Bagińskiego i Antoniego Wieczorkiewicza. Mężczyźni - kilkanaście miesięcy wcześniej jeszcze oficerowie Wojska Polskiego - oskarżeni byli o organizację zamachów bombowych w Krakowie i Warszawie oraz pomoc w zorganizowaniu wysadzenia prochowni w warszawskiej cytadeli. W tym terrorystycznym zamachu, do którego doszło 13 października 1923 roku, zginęło 28 osób, a 89 zostało rannych.
Bagińskiego i Wieczorkiewicza, skazanych najpierw na karę śmierci, a potem, w akcie łaski – na 15 lat więzienia, miano 29 marca 1925 roku wymienić na granicznej stacji kolejowej w Kołosowie na grupę przetrzymywanych bezprawnie w ZSRR obywateli polskich. Do wymiany tej, z powodu strzałów Muraszki, jednak nie doszło.
„Nie żałuję swego czynu, boć przecie zabiłem wrogów mej ojczyzny, zbrodniarzy, na których zemściłem się za wszystkie krzywdy wyrządzone przez nich Polsce” – powiedział Józef Muraszko przed sądem.
Walczył z bolszewikami od 1917 roku
Policjanta skazano na dwa lata więzienia. Po wyjściu na wolność Muraszko wstąpił do Korpusu Ochrony Pogranicza, a potem ponownie w policji. Służył w niej aż do wojny.
Czy często wspominał dzień 29 marca 1925 roku? Przecież tylko ślepy traf sprawił, że stał się bohaterem dramatycznych wydarzeń. Gdyby wrócił z pracy godzinę później…
Policyjna służba na kresach Rzeczypospolitej była wyczerpująca i odpowiedzialna. Sąsiedztwo wrogiego mocarstwa wymagało nieustannej czujności. Dla Muraszki zadanie to było jednak czymś więcej. Starszy przodownik policji traktował je jako misję w swojej walce z komunistami i komunizmem. Zaczął tę służbę zresztą dużo wcześniej, bo jeszcze w 1917 roku, gdy walczył z bolszewikami w szeregach „Białej Armii”, a potem w polskim korpusie generała Dowbora-Muśnickiego.
Józef Muraszko napatrzył się wówczas na wiele komunistycznych zbrodni. Widział bestialsko pomordowanych polskich jeńców, ciała zgwałconych kobiet, zwłoki starców i dzieci…
Wojna z bolszewikami nie skończyła się dla niego w 1920 roku. Walczył z nimi nadal. Linia frontu biegła pod Stołpcami – miejscowości, w której służył. Nie był to jednak front wyimaginowany, ale rzeczywisty. W latach 20. XX wieku granicę od strony sowieckiej bardzo często przekraczały komunistyczne bandy, siejąc śmierć i pożogę. W sierpniu 1924 roku sowiecka partyzantka napadła na same Stołpce. Komuniści zabili siedmiu policjantów i urzędnika starostwa, a także złupili mieszkańców.
Z Wojska Polskiego do komunistów
Muraszko kolejny raz widział ofiary komunistycznych bandytów. Stał się jeszcze bardziej bezwzględny.
29 marca 1925 roku, po powrocie do Stołpców z nadgranicznej wsi Kuczkuny, gdzie dwa dni spędził, organizując zasadzkę na sowieckich dywersantów, zamiast położyć się spać, zaszedł jeszcze do komendy policji, by dowiedzieć się, czy w czasie jego nieobecności zdarzyło się coś ważnego. To wtedy dowiedział się, że tego właśnie dnia ma dojść do wymiany sowieckich agentów Bagińskiego i Wieczorkiewicza na polskich obywateli przetrzymywanych w Sowietach.
Nazwiska komunistycznych terrorystów nie były obce Muraszce. Prasa szeroko opisywała działalność obu mężczyzn. Obaj mieli… patriotyczną przeszłość.
Walery Bagiński (fot. Wikimedia Commons)
Porucznik Walery Bagiński był żołnierzem Legionów Józefa Piłsudskiego. Za walkę z bolszewikami w roku 1920 otrzymał Krzyż Srebrny Orderu Virtiti Militari. Po zakończeniu wojny został wykładowcą w Centralnej Szkole Zbrojmistrzów, która mieściła się w cytadeli warszawskiej. W następnym roku wstąpił do Komunistycznej Partii Robotniczej Polski i wszedł w skład wydziału wojskowego KPRP, którego zadaniem była organizacja działań terrorystycznych i niszczenie morale Wojska Polskiego.
2 sierpnia 1923 roku Bagiński został aresztowany razem z ppor. Antonim Wieczorkiewiczem, byłym powstańcem śląskim, który z komunistami związał się już w 1919 roku. Wieczorkiewicz także działał w wydziale wojskowym KPRP.
Największy zamach w przedwojennej Polsce
Obu zatrzymanych oskarżono o działalność antypaństwową, pracę na rzecz ZSRR, a także o organizację zamachów bombowych w Warszawie i Krakowie. Zarzucono im także, że w już czasie, kiedy przebywali w areszcie, brali udział w przygotowaniach do wysadzenia Cytadeli Warszawskiej. Jak ustalono, w momencie wybuchu komunistyczni agenci odśpiewali w celi „Czerwony sztandar”. Nie kryli też radości ze śmierci swych niedawnych towarzyszy broni.
Eksplozja w Cytadeli była największym zamachem terrorystycznym w przedwojennej Polsce. Siłę wybuchu dało się odczuć w całej stolicy. W wielu domach na starówce z okien wypadły szyby, raniąc przechodniów. Na Pradze potężny podmuch przesunął konstrukcje hełmów wież kościoła św. Michała i św. Floriana, a na Żoliborzu zawaliły się dachy kilkudziesięciu budynków. Eksplozję, ale znacznie słabiej, odczuli również mieszkańcy wielu podwarszawskich miejscowości – Otwocka, Rembertowa, Piaseczna i Mińska Mazowieckiego.
Choć udział Wieczorkiewicza i Bagińskiego we wcześniejszych zamachach okazał się bezsporny, nie udało się jednak dowieść przekonująco, by mieli oni coś wspólnego z wysadzeniem Cytadeli. Nie ostał się więc i zasądzony pierwotnie wobec nich wyrok śmierci. Prezydent Wojciechowski okazał obu zdrajcom łaskę – zamieniając karę główną na piętnaście lat więzienia.
Po dwóch latach za kratami skazańcom wydawało się, że niedługo wyjdą na wolność i znajdą się w ukochanym przez nich Związku Sowieckim.
"Czułem jak wzbiera we mnie złość"
Polski rząd zawarł wówczas porozumienie z ZSRR, na mocy którego Bagiński i Wieczorkiewicz mieli zostać wymienieni na przetrzymywanych w Sowietach obywateli polskich – konsula RP w Gruzji Józefa Łaszkiewicza z żoną i córkami oraz księdza Bronisława Usasa.
Wymiany miano dokonać 29 marca 1925 roku o godzinie 16 na granicznej stacji kolejowej Kołosowo, kilka kilometrów od miasteczka Stołpce.
Oskarżony Józef Muraszko eskortowany z więzienia na salę rozpraw (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Choć Muraszko nie był przewidziany do pilnowania Bagińskiego i Wieczorkiewicza, udało mu się wejść w skład ekipy eskortującej obu zdrajców.
Tak zeznał w trakcie swojego procesu: „Pojechałem na stację, gdzie na peronie dworca, a następnie na posterunku policyjnym tamże zobaczyłem pierwszy raz Bagińskiego i Wieczorkiewicza. Będącemu na peronie staroście powiatu stołpeckiego Zajączkowskiemu zdałem sprawozdanie z przebiegu spraw służbowych i przytem zapytałem go, czy mogę razem jechać na granicę, gdzie nastąpi wymiana więźniów. Dostałem na to odpowiedź twierdzącą, przeto wsiadłem do wagonu, gdzie już byli Bagiński i Wieczorkiewicz z eskortą i dużo przedstawicieli władz”.
W drodze cały czas przyglądał się aresztowanym. „Widziałem ich twarze – dumne, ironiczne i z pogardą patrzące na otoczenie. Czułem, jak wzbiera we mnie złość, myśli się plączą. Nie mogłem pojąć, jak to jest, że zbrodniarze triumfują (…). Raptem, jakby pchnięty przez kogo, wyrwałem z kieszeni rewolwer i strzeliłem, nie celując, nie rozumując, nie pamiętając, byłem jakby w omroczeniu i dziś nie mogę sobie przypomnieć, co było dalej, byłem jakby we śnie”.
Dostał dwa lata, bo działał w amoku
Mimo udzielenia szybkiej pomocy medycznej, Bagiński i Wieczorkiewicz zmarli. Ich zabójca trafił do aresztu. Sąd Okręgowy w Nowogródku skazał Józefa Muraszkę na dwa lata więzienia, uznając, że „działał pod wpływem silnych emocji, w stanie niepoczytalności”. Emocjom tym dawał zresztą świadectwo nie tylko przed sądem, ale także podczas prowadzonego wcześniej śledztwa.
„Zabiłem zdrajców ojczyzny. Nie mogłem dopuścić, aby nas zgubili. Oni znali najważniejsze tajemnice. (…) Jak to jest, że w Polsce nie ma szubienicy? Bo przecież szkoda kuli dla takich zbrodniarzy” – mówił Muraszko przesłuchującym go policjantom.
II Rzeczpospolita potraktowała go pobłażliwie. Po odsiedzeniu bardzo łagodnego wyroku, wstąpił do Korpusu Ochrony Pogranicza, a potem ponownie do policji, gdzie służył aż do wojny. Jego dalsze losy okrywa mrok tajemnicy. Podobno jeszcze przed 1 września 1939 roku miał być zwerbowany do pracy agenturalnej przez wywiad III Rzeszy. Zapłacił za to wyrokiem śmierci wykonanym na nim przez Polskie Państwo Podziemne.
Czy było tak rzeczywiście? Czy nienawiść do komunizmu i Rosji Sowieckiej doprowadziła do tego, że w 1939 roku widziano Muraszkę w mundurze Gestapo? Niektórzy historycy negują taki obraz wydarzeń, przypominając o tym, że w latach 1939-1941 to ZSRR był najwierniejszym sojusznikiem Hitlera.
Zdrajca uhonorował zdrajców
Prawdziwej wersji wydarzeń nigdy chyba nie poznamy. Nikt zresztą nie robi ani nie robił z Muraszki bohatera.
Bohaterami przez kilkadziesiąt lat w PRL byli za to Bagiński i Wieczorkiewicz. W 1960 roku decyzją generała Mariana Spychalskiego, ministra obrony narodowej, obaj zdrajcy stali się patronami Oficerskiej Szkoły Uzbrojenia w Olsztynie.
Spychalski wiedział, kogo honoruje. Ten utalentowany architekt (opracował projekty szeregu obiektów w Poznaniu, Katowicach i Warszawie – m.in. Trasę Łazienkowską) sam przecież w latach przedwojennych był sowieckim agentem.
Witold Chrzanowski