RELACJA Z III GALI KOKORO CUP 09
Szesnaście mocnych pojedynków i kilka ekscytujących pokazów zaserwowali organizatorzy gali Kokoro Cup 2009 tysiącosobowej publiczności w Hali Gier stołecznej AWF. Miłośnicy karate kyokushin i walk w formule K-1 mogą jedynie żałować, że na następny Festiwal Niezłomnych Serc znów trzeba będzie troszkę poczekać.
Trzecia edycja turnieju zaczęła się śpiewająco. Dokładnie o godzinie 17.11 wyłonił się z obłoków dymu wokalista Rafał Brzozowski i – spacerując wokół areny – wykonał słynny motyw z filmu „Rocky”. Niezniszczalny hit „Oko tygrysa” miał zwiastować pierwszorzędne emocje. I rzeczywiście – było ich co niemiara.
Gdyby zapytać osoby z widowni, co najbardziej urzekło ich w trakcie tegorocznego Kokoro, odpowiedzi byłyby pewnie diametralnie różne. Dla jednych byłaby to postawa wojowników Bielańskiego Klubu Karate Kyokushin, którzy okazali się mało gościnni i odegrali kluczowe role w rywalizacji turniejowej. Ktoś wspomniałby efektowny nokaut, jaki zafundował swojemu rywalowi w walce na zasadach K-1 Bartosz Muszyński z Głogowa. Inni wskazywaliby na podniebne ewolucje na szarfie w wykonaniu Anny Komorowskiej albo niesamowicie precyzyjny pokaz akrobatyczny Jacka Marksa i Tomasza Kapuścińskiego. Znaleźliby się i tacy, którzy najmocniej klaskali w dłonie, gdy dynamiczne techniki prezentowali najmłodsi zawodnicy BKKK lub kiedy ich nauczyciele rozbijali płonące bloki gazobetonu. Jedno jest pewne – trwająca ponad cztery godziny gala przyniosła publiczności rozrywkę na najwyższym poziomie.
KARATE PRAWDZIWYCH MĘŻCZYZN! >>
Wrażeń nie popsuła nawet informacja, którą na samym początku przekazał organizator i pomysłodawca cyklu, sensei Mariusz Mazur. Alejandro Navarro, multimedalista Mistrzostw Europy i czołowy karateka świata, nie był w stanie skorzystać z zaproszenia bielańskiego klubu. Zawodnik, który na poprzednich dwóch edycjach Kokoro Cup zwyciężył wszystkie cztery walki, miał zmierzyć się z utytułowanym Rosjaninem, Darmenem Sadwokasowem. Karateka z południowej Syberii chciał zrewanżować się Hiszpanowi za listopadowe Otwarte Mistrzostwa Japonii w Tokio, gdzie zajął piąte miejsce. Navarro zdobył tam srebrny medal, ale miał zapewne w pamięci przegrany ćwierćfinałowy pojedynek z Sadwokasowem podczas Otwartych Mistrzostw Świata w 2007 roku.
Dla obu dżentelmenów spotkanie na neutralnym terenie w Warszawie byłoby niezwykle prestiżowe. Do walki jednak nie doszło. Sadwokasow sprawdził formę Karola Cieśluka z BKKK, a kibicom pozostaje mieć nadzieję, że sportowe drogi Navarro i Sadwokasowa skrzyżują się podczas kolejnych odsłon Kokoro Cup.
TURNIEJ KARATE KYOKUSHIN
Do rywalizacji w formule kyokushin przystąpiło dwunastu wojowników. Ośmiu rozpisano do klasycznej „drabinki”, zaś pozostali czterej spotkali się w walkach pokazowych.
W pierwszym ćwierćfinale Maciej Mazur z BKKK nie dał żadnych szans Konradowi Frączykowi z Radzymina, zasypując go lawiną skutecznych technik. Aktualny mistrz Polski juniorów nie przystopował ani na chwilę. Wygrał jednogłośnie.
Zdecydowanie bardziej wyrównany przebieg miała walka Bogdana Karnabała z Mateuszem Garbaczem. Wyższy o głowę Karnabał rozstrzygnął ją po dwuminutowej dogrywce, ale musiał się sporo napocić. Jego przeciwnik walczył zadziornie i mądrze.
Kiedy do ringu weszli Krzysztof Nowakowski i Noy Mnatsakanyan, publiczność przekonała się naocznie na czym polega rywalizacja w formule open. Noy sięgał rywalowi do piersi i – według deklaracji wagowych obu zawodników – był o 24 kg lżejszy. W trakcie walki różnice się jednak zatarły. Nad głową Krzysztofa zaczęły fruwać Noyowe nogi i zawodnik z Ełku musiał być nieustannie czujny. O wyniku rozstrzygnęła dogrywka. Choć reprezentant BKKK naruszył wątrobę przeciwnika potężnym mawashi geri, sędziowie wskazali na zwycięstwo bardziej siłowego Krzysztofa Nowakowskiego.
Ostatni ćwierćfinał padł łupem Marka Odzeniaka, który decyzją sędziów 3-1 wygrał z aktualnym mistrzem Polski do 65 kg, Łukaszem Baronem z Tarnowskich Gór.
Półfinałowa walka Macieja Mazura z Bogdanem Karnabałem była spotkaniem z podtekstem. Obaj zmierzyli bowiem się dzień wcześniej na Otwartych Mistrzostwach Polski seniorów w Lublinie. Choć dla 18-letniego Maćka był to debiut w tej imprezie, udało mu się znaleźć sposób na starszego o kilkanaście lat rywala. Na Kokoro Cup los skojarzył ich znowu i nikt z obserwujących pojedynek nie mógł mieć wątpliwości komu należy się wygrana. Gdyby nie szarfa, która odwiązała się Maciejowi pod koniec batalii, zwyciężyłby on zapewne przez ippon. Trenujący od dziewiętnastu lat Karnabał dzielnie trzymał się na nogach, ale biegu rywalizacji odwrócić nie mógł.
Chwilę później do finału dostał się następny przedstawiciel BKKK, Marek Odzeniak. Dokonał tego, rozwiązując bardzo dobrze taktycznie końcówkę dogrywki. W decydującym momencie rzucił się do huraganowych ataków, czym zaskoczył przeciwnika. Sędziowie byli zgodni – dzień po zdobyciu brązowego medalu na seniorskich Mistrzostwach Polski Open, o zwycięstwo w gali Kokoro Cup powinien walczyć Odzeniak.
Zanim jednak doszło do bratobójczego pojedynku o złoto, na ringu zaprezentowali się w walce o trzecie miejsce Krzysztof Nowakowski i Bogdan Karnabał. Przez wskazanie sędziego maty wygrał ten pierwszy, prezentując większą konsekwencję i lepszą wytrzymałość.
Można było zaczynać finał. Marek Odzeniak (rocznik 1986, 175 cm/81 kg) i Maciej Mazur (rocznik 1991, 185 cm/78 kg) wyszli do ringu skoncentrowani, ale zapewne czuli się dziwnie. Stoczyli bowiem ze sobą setki, jeśli nie tysiące walk na treningach w Bielańskim Klubie Karate Kyoksuhin i doskonale znają swoje mocne i słabe strony. Nigdy jednak nie mierzyli się w oficjalnym turnieju. Po minie młodszego widać było, że okoliczności spotkania sprawiają mu dużą frajdę.
Obaj walczyli ostrożnie, ale stanowczo. Badali się, próbowali zwodzić. Maciej – w dystansie, Marek – starając się raczej operować technikami ręcznymi. Krok za krok. Cios za cios.
Po dogrywce sędzia maty wskazał na Marka. W czerwcu 2008 wygrał on Open Kokoro Cup młodzieżowców. Teraz ma do kompletu złoto seniorskie.
WALKI W FORMULE K-1
Przed galą Kokoro szeptano w kuluarach, że Głogów wyrasta po cichu na stolicę polskiego K-1. Miała to potwierdzić wizyta czterech wojowników trenujących na co dzień w mieście nad Odrą. Kwartet nie zawiódł, ale po kolei.
Najpierw w ringu pojawił się Adrian Kupiec. Urodzony w 1991 roku aktualny wicemistrz Europy juniorów K-1 stanął naprzeciw o rok młodszego Bartosza Rembezy ze Smoka Toruń. W pierwszej rundzie głogowianin zasypał przeciwnika gradem low-kicków. Do celu doszło przynajmniej dziesięć soczystych kopnięć, co musiało zrobić na Bartoszu spore wrażenie.
Druga runda była bardziej wyrównana, ale w kolejnej szturm przypuścił ponownie Adrian. Tym razem jego taktyką okazały się dynamiczne backfisty, łączone z błyskawicznymi low-kickami. W starciu dwóch złotych medalistów juniorskich mistrzostw kraju, jednogłośnie na punkty zwyciężył reprezentant Głogowskiego Klubu Judo, Adrian Kupiec.
Ciąg dalszy potyczek głogowsko-toruńskich miał miejsce po chwili, gdy aktualny brązowy medalista Mistrzostw Świata K-1 Bartosz Muszyński skrzyżował rękawice z byłym złotym medalistą mistrzostw Polski low-kick, Zbigniewem Stawickim. Od początku zarysowała się przewaga tego pierwszego. Po przyjęciu kopnięcia na wątrobę w pierwszej rundzie Stawicki był liczony. Pod koniec drugiej – przyjął cios kolanem na głowę i runął jak długi. Techniczny nokaut i kolejne zwycięstwo dla Głogowa. Niższy i lżejszy od rywala Muszyński mógł triumfować.
Trzecim niepokonanym głogowianinem okazał się wicemistrz Europy juniorów Mateusz Hiki. W końcówce drugiej rundy kontuzji kolana doznał jego przeciwnik, Marcin Bachórz z Wrocławia. Pomimo piekielnego bólu Marcin dokończył tę odsłonę, zdołał nawet zaskakującym frontalem wytrącić Mateusza z równowagi, ale w przerwie podjął decyzję o rezygnacji z dalszej walki. Stojący na dobrym poziomie pojedynek zakończył się przez RSC.
A później wszedł na ring trener Kupca, Muszyńskiego i Hikiego – Maciej Domińczak. Złoty medalista tegorocznego Pucharu Świata, aktualny i zeszłoroczny mistrz Polski K-1 zmierzył się z mistrzem kraju w muay thai, K-1 i full-contact, Jakubem Jasionem. Stawką pojedynku był tytuł zawodowego mistrza Polski w formule low-kick. Nie wiadomo na ile pomocna była niska, szeroka garda Macieja, a na ile jego mocniejsze od Jakubowych low-kicki, ale po wyrównanej i bardzo zaciętej walce sędziowie zadecydowali, że jednogłośnie na punkty zwycięża zawodnik z zachodniej Polski. Poczwórna korona i olbrzymia radość w szeregach głogowian. – Dwa lata temu zarzuciliśmy kickboxing i przekwalifikowaliśmy sekcję na K-1. Dziś zbieramy tego plony, z czego jestem ogromnie szczęśliwy – mówił po gali 28-letni Domińczak.
W najbardziej wyrównanym starciu wieczoru Sebastian Matulaniec pokonał na punkty Rafała Dudka, choć końcówka walki mogła sugerować inny werdykt. Otrzaskani na krajowych ringach zawodnicy okładali się aż miło, więc rozstrzygnięcie komu należy się tytuł zawodowego mistrza Polski K-1 stanowiło dla sędziów twardy orzech do zgryzienia. Laur powędrował ostatecznie do Siedlec.
WALKA W FORMULE MMA
Mariusz Radziszewski kontra Adam Golonkiewicz. Za tym pierwszym przemawiało wiele: doświadczenie (ponad sześć lat starszy), wzrost i dynamika (siedem centymetrów wyższy) oraz osiągnięcia (wielokrotny medalista mistrzostw Polski full contact ju-jitsu).
Niespodzianki nie było. W pierwszej rundzie, toczonej właściwie tylko w stójce, Radziszewski przez ponad minutę przestał ze swoim rywalem pod pachą, jakby czekali na przystanku na autobus. Golonkiewicz zdołał się wyrwać, ale im dłużej trwał ten pojedynek, tym mniej miał zawodnik z Opola pomysłów na jego pomyślne rozstrzygnięcie. Wiele ciosów Radziszewskiego dochodziło celu i niewiele brakowało, a zakończyłby walkę stylem bokserskim. Po dwóch czterominutowych rundach zwyciężył jednak decyzją sędziego.
WALKI POKAZOWE KARATE KYOKUSHIN
Najpierw zawalczył student z nestorem. Michał Malesa – II rok SGH i I rok prawa na UW, zawodnik Bielańskiego Klubu Karate Kyokushin kontra Malcolm Scott, urodzony 35 lat temu, trenujący od lat 21, reprezentant brytyjskiej szkoły kyokushin z dojo Gravesend. Brązowy medalista tegorocznego Pucharu Polski seniorów do 90 kg kontra brązowy medalista belgijskiego Shinkyokushin Diamond Cup 2009. Miłośnik gier zespołowych kontra pasjonat kolarstwa górskiego.
Pojedynkowali się przez sześć minut. Po dwóch dogrywkach sędzia maty wskazał w końcu na gościa z Albionu, ale werdykt mógł być równie dobrze odwrotny. Obaj zaprezentowali niebanalne umiejętności i wojowniczą kreatywność.
Pod nieobecność Alejandro Navarro, w szranki z Darmenem Sadwokasowem stanął dwukrotny medalista Mistrzostw Europy, Karol Cieśluk. Najbardziej utytułowany zawodnik BKKK został rzucony na głęboką wodę i nie zawiódł. Nie przejawiał także oznak zmęczenia po ciężkim turnieju Otwartych Mistrzostw Polski, w którym wziął udział dzień wcześniej. Z Lublina przywiózł srebrny medal.
Pierwsze dwie minuty walki Sadwokasowa z Cieślukiem to głównie badanie się na krótkim dystansie. Obaj starali się wyprowadzać finezyjne techniki, ale blokowali się nawzajem i żaden nie zdołał zyskać zdecydowanej przewagi. 90-kilogramowy Rosjanin przyspieszył dopiero w końcówce dogrywki. Był bardziej dynamiczny i wytrzymały. Zwyciężył decyzją sędziów 3:1.
Marek Odzeniak (złoty medalista turnieju karate kyokushin na gali Kokoro Cup 2009, zawodnik BKKK):
__Po raz pierwszy zmierzyłem się z Maćkiem Mazurem w oficjalnej walce, ale oczywiście znamy się doskonale, bo sparujemy na każdym treningu. Ten finał mógł wyglądać nieco zachowawczo, bo obaj wiemy na co nas stać – Maciek nie dopuszcza, bym za bardzo kręcił przy nim rękami, ja z kolei uważam, by nie dawać mu dystansu do wyprowadzania mocnych kopnięć. Myślę, że walczyliśmy nie po to, by sobie coś nawzajem udowodnić, tylko żeby się po prostu zmierzyć w warunkach turniejowych, gdzie skierowane są na nas oczy tłumu i presja jest nieporównywalna do tej z codziennych zajęć w dojo. Upływający rok zaliczam do bardzo pomyślnych, praktycznie na każdych zawodach udawało mi się coś osiągnąć. Puściłem w niepamięć pewne sprawy, które blokowały mnie w przeszłości. Dzień przed Pucharem Kokoro zdobyłem brązowy medal Otwartych Mistrzostw Polski, podobnie poszło mi na kwietniowym czempionacie wagowym w Sieradzu, poza tym zająłem czwarte miejsce w międzynarodowych Mistrzostwach Ameryki Północnej i drugie w mistrzostwach
Katalonii. Do Barcelony pojechaliśmy spontanicznie. Był pomysł, by zawalczyć na turnieju w Anglii, ale znalazłem w internecie ogłoszenie o zawodach katalońskich i uznaliśmy, że to bardziej kuszący kierunek. Stoczyłem tam trzy pojedynki. Pomimo porażki w finale, nie mogę narzekać na swoją postawę. Przełamałem się, nie odpuszczałem, decydująca walka z Hiszpanem Zapatą była naprawdę mocna. Wymarzony przeciwnik? Jest dwóch z Polski, z którymi chciałbym się, mówiąc kolokwialnie, poszarpać. Pierwszy to mój dobry kumpel, Daniel Bukowy. Stan naszej wewnętrznej rywalizacji wynosi aktualnie 3:1 dla niego, mam apetyt na rewanż. Przygotowuję się też do ewentualnej walki z Pawłem Biszczakiem, najgroźniejszym obecnie zawodnikiem w kraju. Z wojowników zagranicznych chodzi mi po głowie Nicolae Stoian z Rumunii. Walczyliśmy ze sobą w półfinale Mistrzostw Ameryki i chciałbym sprawdzić się z nim raz jeszcze, bo uważam go za jednego z najlepszych na świecie, a czuję, że podczas naszego styczniowego spotkania nie pokazałem pełni
możliwości.
Maciej Domińczak (trener i zawodnik Głogowskiego Klub Judo, na Kokoro Cup 2009 wywalczył tytuł zawodowego mistrza Polski w formule low-kick, a trzech jego podopiecznych wygrało swoje walki na zasadach K-1):
_ W tym roku na Głogów i Bytom Odrzański faktycznie nie ma mocnych, jesteśmy czterokrotnym drużynowym mistrzem Polski – w lekkim i full kontakcie, low-kicku oraz K-1. Ci, którzy walczyli na dzisiejszej gali, są aktualnymi mistrzami kraju, a dodatkowo Bartosz Muszyński jest brązowym medalistą mistrzostw świata. Na juniorskich Mistrzostwach Europy zdobyliśmy sześć medali. Prężnie działa także sekcja dziewczyn. Gdzie tkwi sekret tak dobrej dyspozycji? Być może w specyficznym podejściu do naszej wspólnej pasji. Jako trener nie stawiam siebie w pozycji guru. Preferuję dialog, wymianę doświadczeń. Pracujemy nie tylko nad siłą fizyczną, ale i nad mentalnością, opanowaniem, sferą mocnego ducha. Możemy być dobrymi znajomymi, ale jednocześnie musimy zdawać sobie sprawę, że aby coś w tym sporcie osiągnąć, trzeba poświęcić kawał swojego życia. Nie ma dróg na skróty. Zawsze przykładam się do zajęć i tego samego oczekuje od innych. Ufam swoim podopiecznym, wiem, że wykonają to, co powiem. Pokochałem ten sport, bo
zwycięstwo trzeba okupić tytaniczną pracą. Bez wysiłku szanse na sukces są zerowe. A kiedy udaje ci się zakończyć wszystko po własnej myśli i nie zostawić werdyktu dla sędziów – to jest piękne. Z tego wynika też szacunek dla rywala, bo skoro znalazł się naprzeciw mnie w ringu, oznacza to, że musiał przejść podobnie żmudną drogę i należą mu się słowa uznania._