Rzeźnik z Hanoweru. Przerażająca historia Fritza Haarmanna
08.01.2017 | aktual.: 08.01.2017 17:44
Nie wiadomo dokładnie, ilu chłopców stało się ofiarami tego gwałciciela, mordercy i kanibala – ponoć ich ciała wykorzystywał jako… farsz do pasztecików. Szacuje się, że z jego ręki zginąć mogło nawet pół setki młodych ludzi. Fritz Haarmann uśmiechał się, gdy 19 grudnia 1924 r. usłyszał wyrok śmierci.
Już w dzieciństwie Friedrich, zwany przez bliskich Fritzem, sprawiał wrażenie trochę dziwnego, ale cała jego rodzina uchodziła za daleką od powszechnie uznanych wzorców normalności. Ojciec, pracujący jako palacz w parowozach, nieprzypadkowo nosił przydomek „posępny Olle”. Był bardzo surowy i porywczy, a twardą rękę mężczyzny nie raz odczuł na sobie zarówno Fritz, jak i pięcioro jego rodzeństwa oraz matka, osoba niepełnosprawna, niezaradna życiowo oraz bardzo zamknięta w sobie.
Najmłodszy syn był jej oczkiem w głowie, rozpieszczanym i chronionym przed światem. Fritz nienawidził ojca, bo ten chciał zrobić z niego twardziela, który kopie z kolegami piłkę, a w razie potrzeby da któremuś w pysk. Tymczasem on wolał spędzać czas w samotności, bawiąc się lalkami dostarczanymi ukradkiem przez matkę. Nic dziwnego, że w szkole śmiano się ze zniewieściałego Haarmanna.
Z wojska do aresztu
Miał 16 lat, gdy ojciec postawił na swoim i wysłał potomka do szkoły wojskowej w Neu Breisach, gdzie młodzieniec miał stać się prawdziwym facetem. Wytrzymał tam tylko miesiąc, ponieważ uznano, że Fritz jest zbyt chorowity, m.in. zdiagnozowano u niego epilepsję.
Po powrocie do Hanoweru zatrudnił się w miejscowej fabryce cygar, ale szybko z niej wyleciał, bo przełożeni obwiniali go o lenistwo. Niedługo później po raz pierwszy wylądował w areszcie. Okazało się bowiem, że w wolnym czasie, którego Haarmann miał pod dostatkiem, zwabia młodych chłopców do piwnicy i wykorzystuje seksualnie. Trafił na obserwację do szpitala psychiatrycznego, ale po kilkumiesięcznym pobycie na oddziale zamkniętym udało mu się uciec.
Głowa rodziny?
Dzięki pomocy wciąż zapatrzonej w syna matki, Fritz wyjechał do Zurichu, gdzie pracował przez półtora roku, a następnie wrócił do rodzinnego Hanoweru. W wieku 21 lat po raz pierwszy, i jak się okazało ostatni, związał się z kobietą. Była to Erna Loewert . Młodzi ludzie nawet się zaręczyli, a wkrótce potem wybranka Haarmanna zaszła w ciążę.
Wizja ojcostwa przeraziła mężczyznę, który jesienią 1900 r. z ulgą przyjął powołanie do wojska. Erna najwyraźniej też szybko się odkochała, bo w czasie służby Fritza w 10. Batalionie Strzelców dokonała aborcji, a później zerwała wszelkie kontakty z narzeczonym.
Błąd psychiatrów
W 1902 r. Haarmann został zwolniony z wojska z powodu narastających problemów zdrowotnych, męczyły go nieustające zawroty głowy. Przez następnych kilkanaście lat wielokrotnie trafiał do więzienia, skazywany za włamania, kradzieże kieszonkowe i wyłudzanie pieniędzy. Jego ojciec doszedł do wniosku, że syn jest niespełna rozumu, próbował nawet sądownie ubezwłasnowolnić Fritza i zamknąć go w szpitalu psychiatrycznym. Gdyby do tego doszło, udałoby się uratować życie wielu młodym ludziom, jednak lekarze nie dostrzegli w zachowaniu Haarmanna niczego odbiegającego od normy.
W 1914 r. skazano go na pięć lat więzienia za kradzież towarów z pewnego hanowerskiego magazynu. Dzięki temu nie został zmobilizowany i uniknął frontowego koszmaru I wojny światowej. Gdy wyszedł na wolność w 1918 r., w Niemczech panował potworny głód, a żywność stała się najbardziej poszukiwanym towarem na rynku. Fritz przyłączył się wówczas do bandy przemytników, którzy nielegalnie sprowadzali mięso do Hanoweru. Szybko dorobił się sporych pieniędzy i mógł wynająć mieszkanie przy Cellarstrasse 27, które niebawem miało stać się salą tortur dla wielu przypadkowych młodzieńców.
Zobacz także
Donosiciel z przywilejami
Jego pierwszą ofiarą był prawdopodobnie 17-letni Friedel Rothe, który zaginął we wrześniu 1918 r. Przyjaciel chłopaka zeznał na policji, że po raz ostatni widział go w towarzystwie Haarmanna. Funkcjonariusze odwiedzili mieszkanie Fritza i zastali mężczyznę w łóżku z… nagim 13-latkiem. Skazano go wówczas na dziewięć miesięcy więzienia za czyny lubieżne, ale nie przeszukano nawet lokalu. Jak później relacjonował sam morderca, w czasie nalotu za piecem w papierowej torbie spoczywała głowa Friedela Rothe.
Także w następnych latach stróże prawa traktowali Haarmanna z dużą pobłażliwością. Był bowiem tajnym współpracownikiem policji, przekazywał jej informacje o podejrzanych przybyszach w mieście, miejscach ukrycia skradzionych rzeczy oraz planach rozmaitych miejscowych przestępców.
Dzięki temu mógł bez przeszkód krążyć po hanowerskim dworcu kolejowym, który szybko stał się ulubionym miejscem jego „łowów”. Wśród tłumów podróżnych wyławiał młodych chłopaków, następnie oferował im ciepłą strawę, dach nad głową albo ochronę przed policją.
Farsz z ludzkiego mięsa
Chętnych nie brakowało. W mieszkaniu przy Cellarstrasse 27 ofiary były gwałcone, a później zwykle mordowane. Fritz często przegryzał im gardło i wysysał krew, za co nadano mu pseudonim „Wampir z Hanoweru”.
Psychopata ćwiartował ciała młodzieńców, a ich mięso gotował i wykorzystywał do przyrządzenia farszu, którym nadziewał paszteciki sprzedawane później na hanowerskich targowiskach.
W 1919 r. Haarmann poznał na dworcu Hansa Gransa. Podzielił się z 20-latkiem szczegółami mrocznej działalności, a ten został jego kochankiem i wspólnikiem, którego zadaniem było chodzenie po mieście i wybieranie ofiar.
Worek kości
Na policję docierało mnóstwo doniesień dotyczących Haarmanna. Sąsiedzi informowali stróżów prawa, że z mieszkania Fritza dobiegają niepokojące krzyki i często widują wchodzących tam chłopców, a rzadziej wychodzących. Pojawiały się relacje o wynoszonych przez mężczyznę wiadrach krwi albo poplamionych nią ubraniach sprzedawanych przez Gransa.
Mimo to policjanci nie podejmowali żadnych działań, zbyt cenne były dla nich informacje pozyskiwane od Haarmanna. Dopiero w maju 1924 r. śledczy zostali zmuszeni do większej aktywności. Dzieci bawiące się na brzegu rzeki w okolicach zamku Herrenhausen znalazły wówczas ludzką czaszkę. Niedaleko natrafiono na kolejną, a w końcu grupa chłopaków odkryła w okolicy worek pełen ludzkich szczątków. Wiele szkieletów spoczywało też na dnie rzeki. Badania wykazały, że kości ofiar, młodzieńców w wieku 14-18 lat, zostały dokładnie obdarte ze skóry i mięśni.
W mieście zapanował strach przed okrutnym „rzeźnikiem”, a policja musiała wreszcie wziąć się do roboty. Po analizie miejscowych środowisk przestępczych i homoseksualnych wyłoniono głównego podejrzanego, Fritza Haarmanna. Policja zaczęła go śledzić i rankiem 23 czerwca 1924 r. został aresztowany, po tym jak pewien 15-latek opowiedział śledczym o tym, że był przez niego kilka raz wykorzystany, a mężczyzna groził mu nożem.
Znudzony morderca
Gdy funkcjonariusze pojawili się w mieszkaniu przy Cellarstrasse 27, zobaczyli ściany zachlapane krwią i stosy ubrań oraz innych przedmiotów, które ewidentnie musiały należeć do młodych chłopaków.
Do więzienia trafił też Hans Grans. Głośny proces zwyrodnialców rozpoczął się 4 grudnia 1924 r. Na pytanie, ile osób zabił, Haarmann odpowiedział, że nie pamięta dokładnie, ale „może 30, może 40”. Przez cały czas był zresztą w świetnym humorze. Gdy pokazano mu zdjęcie jednego z zaginionych chłopców, obruszył się, że jest posądzany o zamordowanie tak „brzydkiego i źle ubranego smarkacza”. Podczas zeznań matek ofiar wyraźnie się nudził, a nawet poprosił o zgodę na wypalenie cygara, na co zresztą sąd przystał.
„Niech to będzie krótkie. Chcę spędzić święta w niebie z matką” – apelował do sędziego. Udowodniono mu zamordowanie 27 osób. 19 grudnia usłyszał wyrok skazujący go na śmierć. Grans dostał 12 lat więzienia, po jego opuszczeniu nadal mieszkał w Hanowerze. Zmarł w 1975 r.
Friedrich Haarmann został zgilotynowany 15 kwietnia 1925 r. Jego głowę zakonserwowano w formalinie i przekazano szkole medycznej w Getyndze. Dopiero w 2014 r. została skremowana.