Saszłyk, czyli król polskich złodziei
06.06.2016 | aktual.: 27.12.2016 15:25
Jak obliczono, ukradł ponad 100 polonezów i włamał się podobno do 70 Peweksów
Jak obliczono, ukradł ponad 100 polonezów i włamał się podobno do 70 Peweksów
Gdyby nakręcić o nim film, zdecydowanie przeważałyby wątki kryminalne. Byłyby też takie, które można by uznać za żywcem wyjęte z "Szybkich i wściekłych", bo Najmrodzki znany był w gangsterskim światku ze swojej brawurowej jazdy. Kolegom z więzienia mówił, że uczył się u najlepszych rajdowców. O jego "talencie" mieli okazję przekonać się sami funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej, której wymykał się tak wiele razy, że wreszcie zaczęli ścigać go listem gończym. Jest też wątek miłosny, bo Zdzisławowi udało się nawet wziąć ślub. I choć brzmi to komicznie, jego życie skończyło się jednak jak hollywoodzki dramat.
Areszt? Nie, dziękuję
Jest 3 września 1989 r. Około południa na spacerniaku więzienia w Gliwicach pojawia się dwóch osadzonych. Jeden z nich to Zdzisław Najmrodzki, nazywany w milicyjnych komunikatach, ukazujących się w prasie i telewizji, "szczególnie niebezpiecznym bandytą". Organy ścigania poszukiwały go przez wiele lat, ale przestępca długo ośmieszał tropiących go funkcjonariuszy, uciekając nawet po aresztowaniu.
Tym razem miało być inaczej. Zatrzymany w kwietniu 1986 r. Najmrodzki usłyszał wyrok 15 lat pozbawienia wolności, a karę odsiadywał w dobrze strzeżonym gliwickim więzieniu.
"Królowi złodziei" towarzyszy podczas spaceru dwóch strażników. Ku ich zdziwieniu w pewnym momencie więzień lekko podskakuje i - jak później będą relacjonować - "zapada się pod ziemię". Gdy szok mija, strażnicy wszczynają alarm, ale jest już za późno. Później okaże się, że Najmrodzki wskoczył do specjalnie przygotowanego tunelu, przebiegł kilka metrów i wyszedł za murami więzienia, gdzie czekał już na niego kumpel na motocyklu. Bandyta po raz kolejny udowodnił, że nieprzypadkowo nosi miano "króla ucieczek". W celi zostawił liścik do naczelnika gliwickiego aresztu, ironicznie dziękując mu za gościnę.
Zwykły kryminalista?
Zdzisław Najmrodzki urodził się w wiosce Stomorgi pod Żyrardowem w 1954 roku. W jego rodzinie się nie przelewało, dlatego od najmłodszych lat marzył o wielkich pieniądzach. Nie zakładał, że majątek zapewni mu edukacja, dlatego zakończył ją już po szkole podstawowej.
Był jednak inteligentnym, przebojowym i bardzo sprawnym fizycznie młodzieńcem, co docenili jego przełożeni w wojsku. Najmrodzki z sukcesami reprezentował swoją jednostkę w różnych zawodach sportowych, dzięki czemu mógł liczyć na przepustki. Zaproponowano mu także zawodową karierę w elitarnej 63. Kompanii Specjalnej z Bolesławca, ale nie chciał zostać komandosem. Śniła mu się bowiem kariera kierowcy rajdowego.
Jesienią 1975 r. zatrudnił się w warsztacie samochodowym w Gliwicach, ale ciężka i uczciwa praca nie leżała w naturze Najmrodzkiego. Niedługo później po raz pierwszy wylądował w więzieniu, oskarżony o czynną napaść na funkcjonariusza. W rzeczywistości pobił się z pijanymi typami w knajpie pod Żyrardowem, ale na jego nieszczęście napastnicy okazali się SB-kami.
Wyrok odsiadywał w Gliwicach, pracując w więziennym warsztacie samochodowym. Za kratami spędził tylko kilka tygodni, ponieważ w drodze na proces innego więźnia Najmrodzki, korzystając z nieuwagi konwojujących milicjantów, którzy w tym czasie raczyli się piwem, wyskoczył przez okno pociągu. To była pierwsza z wielu ucieczek słynnego przestępcy.
Włamanie "na plakat"
Za Najmrodzkim wydano list gończy, ale mężczyzna zapadł się pod ziemię. Dopiero rok później wpadł w ręce czechosłowackich pograniczników, gdy razem z matką próbował przedostać się przez "zieloną granicę" i dostać do RFN. W drodze do Żyrardowa znów uciekł milicjantom. Nawiązał wówczas kontakty z trójmiejskim gangiem, który przemycał do Związku Radzieckiego produkty dostarczane przez marynarzy, np. kawę lub dżinsy. Najmrodzki miał odwracać uwagę milicjantów od konwojów z trefnym towarem.
Z czasem postanowił jednak zacząć działać na własny rachunek. Przeniósł się na Śląsk i założył grupę przestępczą, przede wszystkim z 18-20-letnich chłopaków ślepo zapatrzonych w charyzmatycznego herszta bandy. Najmrodzki do perfekcji opanował metodę "na plakat", podobno podpatrzoną na jednym z amerykańskich filmów. Na czym polegała? Przestępcy naklejali na szybie wystawowej duży afisz, a pod nim wycinali otwór, przez który wchodzili do środka. W ten sposób nikt nie zauważał włamania (w placówkach handlowych nie montowano jeszcze wtedy alarmów), a złodzieje mogli spokojnie przystępować do rabunku.
Okradali przede wszystkim Pewexy i wynosili z nich ekskluzywne towary, dostępne tylko za dolary: alkohol, perfumy, sprzęt RTV, zabawki czy dżinsy. Niektóre były kradzione na konkretne zamówienie, inne sprzedawano okolicznym paserom. Szacuje się, że grupa Najmrodzkiego obrabowała 70-80 Pewexów i sklepów futrzarskich. On sam, choć ścigany przez milicję, czuł się tak pewnie, że wziął w Gliwicach ślub pod własnym nazwiskiem i zameldował u teściów. W kryminalny interes wciągnął żonę, która zajmowała się upłynnianiem towaru.
Spotkanie z "Inżynierem"
Po raz kolejny wpadł w ręce milicji wiosną 1980 r. Proces Najmrodzkiego, jego żony i kilku członków bandy rozpoczął się w lipcu, w Gliwicach. "Król złodziei" zdążył tylko wysłuchać aktu oskarżenia, ponieważ w przerwie rozprawy wyłamał przepiłowane wcześniej przez kompanów kraty w oknie pomieszczenia na trzecim piętrze sądu, opuścił się na cienkiej linie, wsiadł do oczekującego samochodu i odjechał.
Na początku lat 80. Najmrodzki poznał rekina przestępczego półświatka Antoniego R., bardziej znanego jako "Inżynier" (mężczyzna rzeczywiście ukończył elektronikę na Politechnice Warszawskiej, a także biegle władał sześcioma językami). Razem stworzyli gang, który zajmował się głównie kradzieżami samochodów zachodnich marek oraz polonezów. Auta, którym zaprzyjaźnieni mechanicy zmieniali numery silników, sprzedawano na giełdach w całej Polsce. Wcześniej zmieniano im także tablice rejestracyjne i przygotowywano stosowne dokumenty - dowody wpłat rejestracyjnych i PZU, talony na benzynę oraz książeczki gwarancyjne. Szacuje się, że w ciągu trzech lat grupa Najmrodzkiego i "Inżyniera" ukradła co najmniej 100 samochodów.
W czerwcu 1983 r. Antoni R., jadąc jednym ze skradzionych polonezów, zderzył się z innym samochodem. W ciężkim stanie trafił do szpitala, ale Najmrodzki zdążył go wywieźć na kilka minut przed przyjazdem milicyjnego radiowozu. Rok później słynny złodziej jechał do Mrągowa skradzionym BMW 827. Chciał zrelaksować się i przepuścić trochę grosza w tamtejszym Novotelu, ale już za Warszawą natknął się na milicyjny patrol. Rozpoczął się pościg. Najmrodzkiemu udało się ominąć kilka zapór, ale w końcu wjechał w ślepą ulicę.
Funkcjonariusze nie od razu odkryli, kogo udało im się złapać, ponieważ mężczyzna miał przy sobie dowód na nazwisko Roman Dąbrowski. Dopiero badania daktyloskopijne ujawniły prawdę. Najmrodzkiego czekał kolejny proces.
Złodziej w podkopie
Wydawało się, że tym razem "król złodziei" nie ucieknie sprawiedliwości. A jednak... 5 lutego 1985 r. Najmrodzki przyjechał na kolejne przesłuchanie w Pałacu Mostowskich. Na biurku oficera wydziału dochodzeniowo-śledczego dostrzegł masywny dziurkacz i nie namyślając się długo, chwycił przyrząd i zdzielił nim milicjanta, który stracił przytomność. Przestępca założył jego marynarkę i jak gdyby nigdy nic wyszedł z komendy, demonstrując oficerowi dyżurnemu służbową legitymację swojej ofiary.
Takiej zniewagi milicja nie mogła darować. Do poszukiwania Najmrodzkiego zmobilizowano ogromne siły, ale słynnego złodzieja udało się złapać dopiero w kwietniu 1986 r. 19 października 1987 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał go na 15 lat pozbawienia wolności. Karę zaczął odsiadywać w Gliwicach, skąd znów czmychnął, o czym pisaliśmy na wstępie.
W ucieczce pomagał mu kumpel z dawnych lat, Kazimierz Ożóg. - Wedle planu i wskazówek matki Najmrodzkiego miałem wykopać 8-metrowy podkop z piwnicy szkoły sąsiadującej z aresztem śledczym do tzw. spacerniaka, czyli podwórza aresztu, na którym więźniowie odbywali regulaminowe spacery - zeznawał później Ożóg.
20 listopada 1989 r. razem z Najmrodzkim uczestniczył w wypadku drogowym w Krakowie. Fiat 132p prowadzony przez słynnego przestępcę uderzył w słup latarni, a Ożóg odniósł ciężkie obrażenia. Najmrodzki próbował uciec, jednak został schwytany po krótkiej bójce z funkcjonariuszami. Miał we krwi 2,1 promila alkoholu.
Jak skończył?
Znów trafił do więzienia, gdzie wydał... tomik wierszy i aforyzmów "Oblicza prawdy", który sprzedał się w 7 tys. egzemplarzy. Tu próbka jego twórczości: "Może na zawsze zginę z areny. Mój wzrok gaśnie w ponurym cieniu. Przyjaciółkę niewierną miałem. Dziś pogrążony jestem w milczeniu".
W 1994 r. prezydent Lech Wałęsa ułaskawił Zdzisława Najmrodzkiego, który zgodził się być doradcą policji w walce z mafią samochodową. Obiecał, że w nowej Polsce już nie będzie kradł.
Po wyjściu na wolność próbował wieść życie uczciwego człowieka, ale niezbyt mu to wyszło. 1 września 1995 r. prowadzone przez Najmrodzkiego BMW (jak się później okazało kradzione) wpadło w poślizg i najechało na jadący z przeciwka samochód ciężarowy. Kierowca i dwaj pasażerowie: 12- i 14-letni synowie jego przyjaciela zginęli na miejscu.
Rafał Natorski/ (md)