Trwa ładowanie...
Maxim
26-07-2012 15:32

Skazany na sukces

Skazany na sukcesŹródło: Maxim/Michał Zagórny
d3pp710
d3pp710

Jeżeli w muzycznym i medialnym świecie wystarczy dekada ciężkiej pracy, talent, dobry wygląd i odrobina szczęścia, to Radzimir Dębski powinien właśnie spocząć na laurach. Ale - jak w rozmowie z Krzysztofem Paplińskim zdradza młody kompozytor - on jeszcze w zasadzie nie zaczął.

Rozmawiał: Krzysztof Papliński Zdjęcia: Michał Zagórny

Papliński: Z impetem wszedłeś w światek pudelkowo-medialno-rozrywkowy. Usłyszało o tobie wiele osób, które niekoniecznie śledziły twoją dotychczasową karierę. Co zamierzasz zrobić z tym kapitałem, żeby za 10 lat nie być tylko gościem, który kiedyś wygrał konkurs na remiks Beyoncé?

Dębski: Tak naprawdę to kwestia percepcji. Z mojej strony zmieniło się może tempo, ale nadal robię to, co wcześniej. Różnica polega na tym, że teraz zaczęli mi się przyglądać inni. Moje życie w przestrzeni publicznej jest obserwowane. Gdy jakieś redakcje chcą coś o mnie napisać, wygrzebują moje zdjęcia z ostatnich sześciu lat i łatwo o wrażenie, że chodzę na wszystkie imprezy świata. Oczywiście, kiedy teraz już pójdę na imprezę albo z dziewczyną na jakiś pokaz, to fotografom to nie umknie - niezależnie od tego, czy im na to pozwolę, czy nie.

Papliński: Ludzie trafiający w światła reflektorów bardzo szybko zyskują złą prasę. Po pierwszym, w miarę życzliwym przedstawieniu "nowego" światu, media zaczynają szukać okazji, żeby trochę sprowadzić nowego pupila na ziemię. Ty masz jeszcze dość fajny, pozytywny wizerunek. Zauważasz już pierwsze próby zmiany tego podejścia?

d3pp710

Dębski: Właśnie, "jeszcze". To prosty mechanizm. Kiedy pojawia się ktoś, kto wcześniej nie był zauważany, to budzi ciekawość. I teraz: jeżeli twoje rzeczy są fajne, to same się bronią. Jest super, bo docierasz do nowych ludzi. Nawet jeśli prasa cię denerwuje, to myślisz sobie, że dzięki niej więcej osób dotrze do twojej muzy. Tyle że jest to kapryśne. Jesteś artystą od 10 lat, w tym czasie robisz projekty, w które wkładasz kilkanaście miesięcy pracy, i takie zajmujące kilka tygodni albo dni. Los sprawia, że jedna z tych rzeczy, pewnie najbardziej popowa, staje się najbardziej znana z twojej twórczości, a o innych, trudniejszych, nadal nikt nie wie. Z tego może się zrodzić frustracja, kwasota, w której niektórzy obrażają się na cały świat - przecież jesteś śmiertelnie ambitnym artystą, a ludzie znają cię przez coś popowego.

Papliński: Przełożenie większej popularności na lepszą sprzedaż fizycznych płyt w sklepach było kiedyś oczywiste. Teraz się to zmieniło. Wciąż widzisz korzyści z bycia w świetle reflektorów?

Dębski:Siedzę sobie jakiś czas temu w knajpce z dziewczyną, a 200 metrów dalej, w krzakach, widzę szkiełko obiektywu. Wtedy zdarzyło mi się to pierwszy raz i oprócz zdumienia wywołało u mnie refleksję. Człowiek zastanawia się, czy na dłuższą metę to będzie w jakiś sposób pomocne. Jeżeli pojawisz się gdzieś jako gość albo ukaże się twoje zdjęcie - czy dzięki temu ktoś wklepie twoje nazwisko w komputer, szukając twojej muzyki? Jeśli tak, to fajnie, bo każdy muzyk robi muzykę po to, żeby ktoś jej słuchał.

Papliński: Przygotowujesz płytę - kiedy się ukaże?

d3pp710

Dębski: Wrzesień, październik, to zależy od wielu czynników, często pozamuzycznych.

Papliński: Na jakim etapie prac jesteś?

Dębski: Pracuję nad nią od dawna, zostało do dopięcia kilka rzeczy. Miałem też problem ze znalezieniem wydawcy, zebraniem funduszy, bo nagranie płyty to niemały koszt.

Papliński: Czego mamy się spodziewać?

Dębski: Osoby, które już trochę mnie znają, wiedzą, że podczas pracy nad muzyką nie zastanawiam się, jaki to będzie gatunek. Po prostu robię swoje. Nie siedzę i nie kalkuluję, że zrobię coś przynależnego do tej czy innej szufladki. Tworzę to, co serce mi dyktuje, co czuję pod nogą. Z wykształcenia jestem kompozytorem muzyki poważnej, zawodowo najwięcej tworzyłem do filmów i dla telewizji, a rozgłos dała mi moja niedawno rozpoczęta przygoda z muzyką bardziej popową. No i jak to teraz pogodzić? Już jako trzynastolatek wymyśliłem sobie, że moja debiutancka płyta powinna się przekornie nazywać "The Best of". To daje mi przepustkę do tego, żeby robić różne rzeczy.

d3pp710

Papliński: Ambitny początek. Ciekawe, jak nazwiesz składankę wydaną po kilku latach kariery.

Dębski: W latach 90. ortodoksyjnie słuchałem Wu-Tang Clanu i cięższych rzeczy z tej półki. Kiedy hiphopowiec nagrał coś z artystą popowym, było to dla mnie profanacją. Nawet później, kiedy Timbaland zrobił płytę z Justinem Timberlake'iem, nie mogłem uwierzyć, jak oni tak mogą. Ale skończyły się czasy, w których ludzie byli punkami, dresami, skejtami, metalowcami i słuchali swojej muzyki, odcinając się od innej. Dziś słucha się wszystkiego - i bardzo dobrze. Mogę na przykład stworzyć kawałek o ładunku komercyjnym, nadający się do promowania w radiu albo na YouTube, a jednocześnie opakowany w długie intro w filmowym stylu. Nie zrobię płyty, na której będzie jeden fajny numer i piętnaście wypełniaczy. Przeciwnie, będę szalał, to będzie też trochę demonstracja siły. Będę żonglować stylami, selekcjonując z nich to, co dla mnie najbardziej wartościowe, w taki sposób, żeby to było nadal moje.

Papliński: Marina umieściła na swojej płycie kilka angielskojęzycznych kawałków, wiedząc, że traci w ten sposób szansę na promowanie w polskich stacjach, ale wiedząc, że będzie miała większą szansę z przetarciem szlaku za granicę. Ty nagrywasz album z myślą o polskim rynku, czy chciałbyś wydać go także za granicą?

d3pp710

Dębski: Z tym jest pewien problem, bo planowałem zrobić kilka rzeczy po polsku. To ograniczałoby mnie do rodzimego rynku. W tej chwili sytuacja się klaruje, rozmawiam z wytwórnią, która zastanawia się, jak to sprzedać. Staram się zajmować muzyką, a sprawy marketingowe zostawić komuś, kto się na tym zna.

Papliński: Jesteś producentem własnych nagrań, czy zostawiasz to w rękach innych osób?

Dębski: Zdecydowanie produkuję sam. Zresztą wszystko robię sam, to chyba zalążek jakiegoś potencjalnego problemu psychicznego. Idąc tropem psychoanalizy, mam też taki problem, że ludzie znający mnie z remiksu Beyoncé mają mnie za DJ-a, bo z tym kojarzy im się remiksowanie. Tymczasem ja DJ-em nie jestem, nigdy nie byłem i raczej nie będę. Mój remiks wybrano prawdopodobnie z powodu włożonej w niego pracy producenckiej. Z oryginału zostawiłem sam wokal, resztę zaaranżowałem od zera, nagrałem wszystko i zmiksowałem.

d3pp710

Papliński: Czy Polska ma swoich Pharrellów, Timbalandów?

Dębski: Naszym problemem jest naśladownictwo. Czasem się zastanawiam: po co tak siedzę i męczę się, żeby zrobić coś inaczej, skoro wszyscy kopiują i nie mają tych problemów? Obecnie światem trzęsie dubstep, ale przecież na początku był jakiś niemainstreamowy koleś, który wymyślił tego basowego wobble'a. Chwilę potem każdy dzieciak wiedział, jak wykręcić taki efekt, ściągnął sobie dokładnie te same sample stopy oraz werbla i tak powstał miliard prawie identycznych kawałków. Przez takie akcje dziś jest problem z tożsamością. Ludzie przyzwyczaili się, że utwory są do siebie podobne, i jeśli pojawia się coś innego, nowego, trochę nie wiedzą, jak je ugryźć. I nie ugryzą.

Papliński: To chyba ten moment, kiedy mówię, że "ludzie lubią tylko to, co już wcześniej słyszeli"?

d3pp710

Dębski: Gdy dwa lata temu skomponowałem kawałek do płyty towarzyszącej kalendarzowi Dżentelmeni, zaprosiłem znajomych muzyków, żeby nagrać to na żywca. Puściłem im kawałek, żeby go poznali, i przysłuchiwałem się rozmowie. Pierwsze, co zawsze robią muzycy, to analizują, porównują utwory do czegoś znanego. Tym razem nie mogli wskazać podobieństw i w końcu jeden powiedział, że to jest do ch... niepodobne. Dla mnie to był najlepszy komplement. Szkoda: ludzie oryginalni giną w gąszczu debili, którzy ich momentalnie skopiują i nikt nie będzie w stanie poznać, co jest co i czyje. Ale chcę wierzyć, że prawda wyjdzie na jaw.

Papliński: Kopiowanie pomysłów, to jedno, a pirackie kopiowaniu albumów?

Dębski: Moim zdaniem zawiodła cała struktura rynkowa. Słuchacze przez długi czas nie mieli alternatywy. Jeśli iTunes wchodzi do Polski dopiero w 2012 roku, to trudno to traktować inaczej niż jak żart. Suchar. Do tego dochodzi fatalna sytuacja koncertowa. Wobec braku możliwości zarabiania dobrych pieniędzy na prezentowaniu własnej twórczości, artyści wpadają w ręce reklamy. To przestało być wstydem, jak kiedyś, teraz jest wręcz synonimem sukcesu. Jeśli ktoś robi reklamę, to znaczy, że został doceniony. A jeśli odrzucisz taką propozycję albo zaproszenie od "Tańca z gwiazdami", nikt tego nie doceni.

Papliński: A autopromocja na serwisach takich jak YouTube czy Facebook? Amerykańskie gwiazdy potrafią niesamowicie skutecznie lansować się w sieci albo nakręcać popularność albumów.

Dębski: Konto na Facebooku założyłem na początku 2006 roku. Wtedy nie miałem na nim żadnego znajomego z Polski, wszyscy byli z zagranicy. Potem, kiedy zyskiwał na popularności, używałem go coraz rzadziej. Kiedy już zdominował sieć, założyłem fanpage. Wiem, że to jest ważny kanał, ale na razie traktuję go tylko jako najlepszą platformę do kontaktu z fanami i przepływu informacji.

Papliński: W USA firmy dążące do pełnej kontroli nad wszystkim, co robi ich artysta, wykorzystują przede wszystkim Facebooka. Fanpage na portalu staje się platformą do sprzedawania z pominięciem pośredników jego kawałków i biletów na koncerty. Czy podobny trend nadchodzi u nas?

Dębski: U nas jest jednak inny świat. W Stanach wytwórnie odchodzą od wydawania fizycznych krążków. Nie tylko albumy startujących wykonawców - na przykład nowa płyta Shakiry nie ukazała się na CD, a wyłącznie cyfrowo. A u nas przez piractwo i zacofanie sprzedaż cyfrowa stanowi kilka procent całości.

Papliński: Wydaje mi się, że osoby właśnie w twoim wieku i momencie kariery, mające świadomość zmian, mogą odmienić oblicze tego rynku.

Dębski: Tak naprawdę nie wiem, czy jestem w odpowiednim wieku. Niby uczestniczyłem w początkach Facebooka, ale już na przykład nie używam Twittera ani serwisów pozwalających grupom zbierać od internautów pieniądze na nagranie płyt. Zawsze wydawało mi się uwłaczające, że każdy gdzieś prosi się o jakieś głosy. Artyści, którzy nie potrafią nakręcać internetowego populizmu, mają przerąbane. Musisz siedzieć na tych wszystkich serwisach i smarować: "patrzcie tutaj". Wstawianie plotek na swój temat, egocentryczne zawalanie ludzi informacjami, które ich pewnie nie interesują. Ja mam swój profil i piszę tam od czasu do czasu. Czasem mam ochotę coś skomentować, ale w końcu tego nie robię. Na przykład takie sytuacje jak ta po moim otwarciu Opola. Włożyłem w to trochę pracy, miałem ciężkie zadanie, a w mediach ukazała się jedynie recenzja mojego ubioru. Ktoś mi jeszcze zrobił zdjęcie, kiedy przechodziłem ze sceny do garderoby, i napisano, że jestem na spacerze i właśnie tak się ubieram. Masz wrażenie, że choćbyś
artystycznie wyszedł z siebie i stanął obok, wszyscy mają to w dupie. Ale zaczynam podchodzić do tego coraz bardziej pragmatycznie. Niedługo pewnie wykonam ruch, po którym hardkorowcy zakrzykną, że się sprzedałem. Ale chcę docierać do ludzi z muzyką, chcę być facetem i zarabiać pieniądze. Jak to facet - zarobić na utrzymanie kogoś, kto na nim polega.

Papliński: Tak, to u nas dosyć niepopularne zajęcie - zarabianie kasy.

Dębski: No przecież nie wolno! A jeśli ktoś jest artystą, to już musi być jak olimpijczyk, żadnego kontraktu z klubem. Gdybym mieszkał w Stanach, zrobił coś fajnego, zarobił, to byłbym pierwszym krzyczącym, że nigdy nie wystąpię w reklamie, nigdy się nie sprzedam. Ale u nas tak różowo nie jest.

Papliński: Jakieś inne zainteresowania poza muzyką? Z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że grasz w kosza.

Dębski: Odpowiem banalnie, że poza tym jeszcze samochody i piłka nożna. Raz na sto lat gram na PS3. Jako dzieciak nie chciałem być muzykiem, tylko grać w piłę. Najpierw totalnie wpadłem w koszykówkę, bo szybko urosłem w okolicach trzynastego roku życia. Z powodu wzrostu przenieśli mnie do drużyny z rocznika wyżej. Później rozwaliłem sobie prawy nadgarstek i zacząłem grać w nogę. W sumie przypadkiem trafiłem do reprezentacji szkolnej. Pamiętam, że mój pierwszy mecz w jej szeregach grałem na kacu w niedzielę...

Papliński: Wczesny debiut.

Dębski: Miałem wtedy 14-15 lat, 190 cm wzrostu, brodę i bez problemu kupowałem alkohol siedemnastolatkom. W sobotę poszedłem z kumplem na imprezę, w niedzielę o 10 rano był mecz. Nie przyjechało wielu zawodników i w rezultacie było nas dokładnie jedenastu, więc wszyscy rezerwowi z automatu weszli do pierwszego składu. My dodatkowo się spóźniliśmy, więc wbiegaliśmy na boisko bez rozgrzewki, gdy przegrywaliśmy już 1:0. Zaraz mieliśmy rzut wolny na własnej połowie i kolega kopnął na oślep, jak najdalej, byle do przodu. Ja stałem na połowie, widząc lecącą piłkę, urwałem się obronie; nie wiem jak przyjąłem pikę. Nagle jestem sam na sam i piszczelem strzeliłem w okienko. Tak się zaczęła moja przygoda z piłką. Potem grałem w amatorskich ligach, a do tej pory gram w podobnej lidze w kosza i bardzo to lubię. W pewnym momencie także ścigałem się autami...

Papliński: Dragi? Drifty?

Dębski: Był taki moment, że najbardziej popularne było ściganie się na prostej. Jeśli ktoś się w tym orientuje, to wie, że tam potrzebny jest tylko budżet. Prawdziwa klasa kierowcy wychodzi na krzywej. Zawsze bardzo jarałem się autami i łączyłem to z wyjazdami. Na zlotach miałem okazję poznać mnóstwo ludzi i pojeździć ich ciekawymi samochodami.

Papliński: Największe wrażenia?

Dębski: Uwielbiam Lotusa Exige. Ostatnio jeździłem nowym BMW M5. Potwór. Do granic absurdu doprowadzili możliwość naciśnięcia guzika i zmiany setupu. Kiedyś to był promocyjny pic na wodę, a dziś M5 z limuzyny staje się potworem, który chce cię zabić. Balansujesz między driftem a spinem: milimetr na pedale gazu. W zimie jeździłem na puste lotniska, żeby się poślizgać. Gdybym teraz nie robił mieszkania, studia i tysiąca innych kosztożernych rzeczy, to kupiłbym jakiś driftowóz. Starego Nissana S14 czy E30. Miałem zresztą w Stanach E30 i jeździłem na milion zlotów. U nas to dresowóz, a tam dla nich wygląda jak egzotyczny klasyk, tak jak u nas mustang.

Papliński: Jak to wygląda kasowo?

Dębski: Wszyscy myślą, że to jest megadrogi sport, a właśnie w Polsce najlepiej widać, że wystarczy kupić niedrogie auto. Na rajdach i KJS-ach fun nie zależy od sprzętu. Zabierasz samochód na tor i powoli się uczysz. Bardzo lubię w tych sportach moment odruchowej bezmyślności. To tak jak w grach: koncentrujesz się na czymś tak bardzo, że działasz automatycznie i przestajesz o tym myśleć. Stirling Moss, legendarny kierowca starszej daty, powiedział, że po wypadku stracił właśnie tę instynktowność. Nie byłby już tym samym kierowcą i cofałby nogę z gazu, dlatego przerwał karierę.

Papliński: Jak na twój obecny związek wpłynął nagły wzrost popularności?

Dębski: To zależy od charakteru i od tego, kogo poznaliśmy wcześniej. Powiem szczerze: trzeba doceniać to, że można podejść do dziewczyny i ona nie wie, kim jesteś. Mieć świadomość, że jeśli cię polubi, to możesz to zawdzięczać sobie, nie otoczce. Tak poznałem się z obecną dziewczyną. Przez jakiś czas nie szukałem nikogo na serio i myślałem, że mi się to nie zdarzy - że będę sobie driftował po świecie. Kompletnie nie spodziewałem się zwrotu wypadków, ale byłbym głupi, gdybym nie potraktował tego związku poważnie. Śmieszne jest też to, że najlepsze sprawy zawodowe przychodzą w najgorszym okresie osobistym i odwrotnie. Niefajne jest to, że ludzie otaczają cię, kiedy coś ci wychodzi, a znikają, gdy powinie ci się noga. Ale to nic nowego. Ważne jest, żeby wiedzieć, kim się jest, zanim przyjdzie rozpoznawalność. Jakich się ma przyjaciół czy właśnie kobietę przy boku. Wiedzieć, że będą, kiedy trzeba, a nie kiedy nie trzeba. Podobno prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Ja twierdzę, że w momencie
sukcesu jest ciekawiej, bo niektórych zaczyna to uwierać.

Papliński: Zabawnie pojęta empatia.

Dębski: W ogóle trudno w nas ją wyzwolić. Wiele osób, kiedy widzi uśmiechniętego człowieka, drażni, że ma lepsze życie od naszego. Od razu myśli, że ma za dobrze. A to gówno prawda: jeśli wydaje ci się, że ktoś ma idealne życie, to znaczy, że nic o tym nie wiesz. Bardzo łatwo nie docenić tego, co się ma. Jeśli marzysz o wielkim bogactwie, najczęściej nie wiesz, z czym to się łączy. Jeśli marzysz o sławie, nie masz pojęcia, jak to jest. Jeśli harujesz, śpiąc po trzy godziny, to marzysz o chwili spokoju. Ale jeśli masz całe życie wolne, nie masz pracy, celu, to zaczynasz wariować. Trzeba cieszyć się z małych rzeczy jak w piosence Sylwii Grzeszczak (śmiech). Najważniejsza jest pasja, cel. Ktoś, o kogo warto dbać i kto dba o ciebie.

Papliński: A po wydaniu płyty?

Dębski:Wolę się nie zastanawiać. Mam oczywiście plany artystyczne - wiem, co nagram po tej płycie, co potem. Chciałbym mieć wolność zajmowania się zarówno muzyką poważną, jak i popem czy filmem. Chciałbym też jakoś to pogodzić, bo ludzie nie lubią, kiedy ktoś raz zapamiętany wyrywa im się z szufladki. Wiem, czego bym sobie życzył, ale nie siedzę i nie zastanawiam się nad słowem kariera, bo to grozi traktowaniem siebie śmiertelnie poważnie i jakąś chorą kalkulacją wizerunkową. Gdybym miał spokój finansowy, w ogóle nie upubliczniałbym twarzy. Kompletnie mnie to nie kręci.

Rozmawiał: Krzysztof Papliński

d3pp710
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3pp710