Słońce bardziej niebezpieczne dla ludzi, niż do tej pory sądzono
Nasza gwiazda może być znacznie bardziej niebezpieczna niż wcześniej sądzono. Naukowcy cały czas spierają się, jak bardzo drastyczny wpływ może mieć na ludzki organizm. Według niektórych założeń, promieniowanie słoneczne może być odpowiedzialne za uszkodzenia ludzkich komórek oraz wady urodzeniowe.
12.08.2015 | aktual.: 12.08.2015 10:15
W przeszłości przeprowadzono szereg badań, których wyniki wskazywały na powiązanie pomiędzy promieniowaniem kosmicznym a wadami wrodzonymi u ludzi. O tym, jak wielką ma ono moc, możemy przekonać się podczas rozbłysków słonecznych (generują one promieniowanie kosmiczne o niższych energiach), które prowadzą do awarii zasilania w elektrowniach, problemów z urządzeniami telekomunikacyjnymi, satelitami czy pojawienia się *spektakularnychspektakularnych* zorz polarnych. Wiele lat temu naukowcy twierdzili, że takie promieniowanie może również destrukcyjnie wpływać na ludzkie DNA. Opublikowane niedawno przez NASA wyniki badań wykazały, że promieniowanie słoneczne jest zbyt słabe, by prowadzić do uszkadzania komórek. Nie wszystkie środowiska naukowców zgadzają się jednak z postawieniem sprawy w taki sposób.
Już 20 lat temu dwóch naukowców - David Juckett i Barnett Rosenberg – opublikowało pracę, która skupiała się na związkach pomiędzy aktywnością słoneczną,a długością życia człowieka. Zgodnie z wynikami ich dociekań, które opisane zostały na łamach czasopisma „Radiation Research”, długość życia uzależniona jest od fazy cyklu, w jakiej znajdowała się nasza dzienna gwiazda w momencie urodzin. Im mniejsza aktywność słoneczna, tym dłuższa oczekiwana długość życia. Występowanie takiej zależności potwierdziła Natalia Beliszewa z Ośrodka Naukowego Kola przy Rosyjskiej Akademii Nauk – poinformował dziennik „Daily Mail”.
Po niedawnej publikacji NASA do dyskusji włączyli się teraz kolejni przedstawiciele środowisk naukowych. Profesor Adrian Melott, fizyk i astronom z Uniwersytetu Kansas, przyznał, że z jednej strony przeprowadzone przez niego i jego kolegów wyliczenia wykazały, że promieniowanie słoneczne, które sięga Ziemi, jest teoretycznie zbyt słabe, by wytłumaczyć pojawienie się wad wrodzonych u ludzi. Z drugiej strony, profesor Melott wyjaśnia, że rzeczywiście dziać się musi coś niedobrego, bo coś te wady urodzeniowe powoduje. Może to być jakiś bliżej nieokreślony aspekt promieniowania słonecznego.
- Dowody potwierdzają, że dzieje się coś, co prowadzi do pojawiania się defektów. Żyjemy razem z tym. Występować mogą jakieś dodatkowe zagrożenia związane z rozbłyskami słonecznymi, np. dla ludzi zamieszkujących określone szerokości geograficzne – wyjaśnił profesor Melott. - Promieniowanie kosmiczne to przede wszystkim protony. Właściwie są one jądrami atomów, wraz z oddzielonymi elektronami. Niektóre pochodzą ze Słońca. Inne pochodzą z innych gwałtownych *wydarzeńwydarzeń*, które mają miejsce w całym wszechświecie. Większość z tych, które sięgają ziemskiej atmosfery, nie osiągają poziomu samej Ziemi, ale prowadzą do powstawania wielkich pęków atmosferycznych, w których wytwarzane są inne cząsteczki. I niektóre z nich dotykają już Ziemi.
Naukowcy zaznaczają, że najbardziej niebezpieczną formą promieniowania jest dla człowieka promieniowanie jonizujące, podczas którego dochodzi do oderwania elektronu od atomu bądź cząsteczki. Taka radiacja może na różne sposoby wpływać na życie na naszej planecie. To właśnie ona może odpowiadać za zachorowania na nowotwory czy prowadzić do defektów w rozwoju nienarodzonych jeszcze dzieci.
Według badaczy, nauka powinna w najbliższym czasie skoncentrować się na badaniu odkrytych w 1937 r. mionów, czyli cząstek elementarnych, które docierają na Ziemię pod potężnym strumieniem w postaci wtórnego promieniowania kosmicznego. Według ekspertów, mogą one być bardzo niebezpieczne dla ziemskiej biologii. Niewykluczone, że stanowią większe zagrożenie, niż do niedawna sądzono. Profesor Melott uważa, że dalsze starania specjalistów powinny skoncentrować się na próbach określenia, jaka jest wrażliwość DNA podczas ekspozycji na różne strumienie mionów. Ekspert z Uniwersytetu Kansas podkreślił, że podczas badań należałoby wykorzystać nowe, inne od standardowych założenia.
Wiele przeprowadzonych do tej pory badań wykazało, że wydarzenia na Słońcu mogą mieć istotny wpływ na życie na Ziemi. Taką zależność odkryto nie tylko pomiędzy liczbą notowanych wad urodzeniowych oraz fazą cyklu, w jakiej w danym momencie znajduje się Słońce. Interesujące wyniki badań zaprezentowali również niedawno naukowcy z Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii. Według nich Słońce, a konkretnie jego aktywność, może determinować długość życia człowieka. Ustalili oni, że osoby urodzone w momencie, gdy Słońce wykazywało zmniejszoną aktywność w jedenastoletnim cyklu, tzw. minimum, żyli nawet 5,2 roku dłużej od tych, którzy przyszli na świat, gdy centralna gwiazda naszego układu osiągała szczytową aktywność.
Słońce – gwiazda zagłady?
To jednak nie koniec problemów, za które może być odpowiedzialna nasza dzienna *gwiazdagwiazda*. Wiele osób utyskuje latem na „zbyt intensywne słońce”, a przedstawiciele naszych władz podczas fali upałów zachęcają do oszczędzania energii elektrycznej ze względu na niewydolność naszej infrastruktury. Te wszystkie kłopoty wydają się niczym w porównaniu z tym, co by się stało, gdyby na Słońcu doszło do burzy o znacznej sile. Mogłoby wówczas dojść do awarii sieci elektrycznych, urządzeń telekomunikacyjnych oraz satelitów. Ryzyko wystąpienia takiego znaczącego zjawiska wynosi co dekadę (u szczytu aktywności Słońca) ok. 12 procent. Ostatni raz taki słoneczny kataklizm miał miejsce 150 lat temu. Doszło wówczas do tzw. efektu Carringtona. Już wtedy, mimo słabo rozwiniętej infrastruktury, ludzie w różnych częściach świata przekonali się, że to co dzieje się na Słońcu, nie pozostaje bez wpływu na sytuację na Ziemi. Ze względu na gigantyczny postęp technologiczny, jaki
dokonał się przez półtora wieku, dziś spotkałyby nas rzeczy dużo straszniejsze.
Jeśli ta historia powtórzyłaby się, to w ciągu kilkudziesięciu sekund mogłoby dojść np. do uszkodzenia wszystkich 300 kluczowych transformatorów, które znajdują się na terenie Stanów Zjednoczonych. W krótkim czasie od prądu mogłoby zostać odciętych ok. 130 milionów osób. Brak dostępu do energii elektrycznej miałby zaś natychmiastowy wpływ na działalność szpitali, supermarketów czy nawet na system odprowadzania ścieków.
RC/dm,facet.wp.pl