Sowiecka fuszerka przyczyną tragedii!
To się nazywa tempo! Do końca września bieżącego roku rosyjska komisja ma ostatecznie ukończyć raport, który odpowie na pytania o przyczyny katastrofy sprzed ponad 40 lat. Chodzi o zniszczenie jednego z pierwszych sowieckich podwodnych okrętów atomowych, którymi Rosjanie próbowali zastraszyć "kapitalistycznego wroga". Sama katastrofa była przez blisko pół wieku owiana tajemnicą, dokumentacja podlegała utajnieniu, a całą winą za zniszczenie łodzi i śmierć 39 osób obarczono oczywiście... załogę okrętu.
20.09.2012 | aktual.: 20.09.2012 15:48
Okręt podwodny _ Leninski Komsomoł_ (początkowo K-3) był pierwszym sowieckim, a trzecim na świecie, okrętem atomowym. Prace nad projektem trwały już od końcówki lat 40. i ciągnęły się przez blisko dekadę, ostatecznie kończąc się wodowaniem w 1957 roku. Co ciekawe, łódź przewyższała ówczesne amerykańskie odpowiedniki pod względem szybkości - mogła sunąć pod wodą nawet z prędkością 30 węzłów, co jak na tamten czas, było niebagatelnym osiągnięciem.
Jednak już od samego początku za _ Leninskim Komsomołem_ ciągnęły się "błędy i wypaczenia", związane z pośpiechem, w którym pracowano nad konstrukcją. Łódź co prawda została oddana do użytku, ale produkcja kolejnych egzemplarzy, według tego samego wzoru, była obostrzona licznymi uwagami co do rozwiązań technicznych i koniecznością wprowadzenia odpowiednich poprawek i ulepszeń. Wiadomo, że od samego początku załogi zmagały się z promieniowaniem radioaktywnym wewnątrz okrętu - do tego stopnia, że na schodzących na ląd marynarzy często czekały karetki pogotowia. Bezpieczeństwo załogi było jednak na drugim miejscu - najważniejszy przecież był fakt, że podwodne głębiny oceanów penetrowała pierwsza atomowa łódź produkcji sowieckiej. Niedostatkom w konstrukcji maszyny próbowano zaradzić doskonałym jak na owe czasy wyszkoleniem załogi, która na bieżąco reagowała na różnego rodzaju problemy, z reguły pomyślnie wychodząc z opresji.
Do czasu. Na efekty oddania do użytku "rewolucyjnego" projektu nie trzeba było długo czekać i nawet najlepiej wyspecjalizowana załoga nie mogła temu zaradzić. 8 września 1967 roku na pokładzie doszło do pożaru i katastrofy, w wyniku której zginęło 39 członków załogi. Maszyna jakoś dowlokła się do portu, gdzie stwierdzono, że przyczyną pożaru był wyciek paliwa atomowego, spowodowany wadliwą uszczelką. A właściwie czymś, co ciężko nazwać uszczelką. Paliwo atomowe zdecydowano się bowiem zabezpieczyć za pomocą... kapsla od piwa! Prowizoryczna uszczelka okazała się jednak zbyt słaba, jak na panujące w zbiorniku z paliwem ciśnienie.
Oficjalnie winą za katastrofę obciążono załogę, sugerując, że któryś z jej członków palił papierosa w pobliżu zbiornika. Dopiero po niemal pół wieku wiemy, że załoga nie popełniła żadnych błędów, a prawdziwą przyczyną katastrofy była po prostu niedopracowana konstrukcja maszyny, z której wadami próbowano walczyć za pomocą "innowacyjnych" środków. Dyrektywy były przecież jasne: wspaniały sowiecki okręt musiał za wszelką cenę pozostawać "na chodzie", chroniąc na morzach i oceanach zdobycze komunizmu...