Sprawa połaniecka. Jedna z najokrutniejszych zbrodni PRL
23.11.2016 | aktual.: 23.11.2016 18:18
Trudno znaleźć drugą tak wstrząsającą zbrodnię w dziejach PRL. Mord dokonany na trójce mieszkańców wsi Zrębin, do którego doszło w 1976 roku, do dziś budzi przerażenie.
Z rąk sąsiadów zginęli wówczas: 18-letnia Krystyna Łukaszek będąca w piątym miesiącu ciąży, jej kuzyn – 12-letni Mieczysław Kalita, i mąż – 25-letni Stanisław. Zamordowano ich tuż po wyjściu z kościoła, do którego przybyli na wigilijną pasterkę. Mimo że świadkami zbrodni było kilkudziesięciu mieszkańców wsi, wszyscy oni przez długi czas milczeli.
Do procesu sprawców okrutnego zabójstwa doszło dopiero 7 listopada 1978 roku. Rok później sąd skazał Józefa Adasia i Jana Sojdę na karę śmierci. 23 listopada 1982 był ostatnim dniem ich życia. Zbrodniarze zakończyli swój żywot na szubienicy w krakowskim areszcie śledczym przy ulicy Montelupich.
Początek tej zbrodni, tak jak i wszystkich innych, dała nienawiść i chęć zemsty. Tuż po wojnie Jan Sojda trafił na osiem miesięcy do więzienia za gwałt. Aresztował go daleki krewny, a jednocześnie ojciec i dziadek dwóch późniejszych ofiar Sojdy – Krystyny Łukaszek i Mieczysława Kality.
W tym przypadku czas nie leczył ran. Mimo iż wyrok Sojdy został po latach zatarty, a on sam stał się szanowanym we wsi gospodarzem, uzyskując także godność ławnika sądowego, mężczyzna pieczołowicie pielęgnował swoją nienawiść do „zdradzieckich”, jak mawiał, sąsiadów – rodziny Kalitów.
Umiał jednak trzymać emocje na wodzy. Umiał do czasu…
Poprzysiągł, że „wypleni Kalitowe plemię”
Bezpośrednim powodem tragedii było zajście, do którego doszło na ślubie Krystyny Kality i Stanisława Łukaszka. Pomocnik kuchenny oskarżył pomagającą w przygotowaniach do wesela siostrę Sojdy, że skradła przeznaczone na przyjęcie wędliny. Jan Sojda uznał, że ta potwarz wymaga krwawej zemsty. Jak ujawniono przed sądem, miał krzyczeć, że „wypleni Kalitowe plemię”.
Do zbrodni przygotował się metodycznie i drobiazgowo. W swoje plany wtajemniczył szwagra, Józefa Adasia oraz zięciów Stanisława Kulpińskiego i Jerzego Sochę. Uczynił z nich także aktywnych współsprawców opracowanego przez siebie mordu.
Błagała: „wujku, nie zabijaj mnie!”
Doszło do niego w nocy z 24 na 25 grudnia 1976 roku. Z uroczystej pasterki w kościele w Połańcu podstępem wywabiono („wracajcie do domu, bo ojciec się upił i rozrabia”) Krystynę i Stanisława Łukaszków oraz Mieczysława Kalitę.
Młodzi małżonkowie i kuzyn panny młodej wracali do świętokrzyskiego Zrębina na piechotę. Od domu, do którego już nigdy nie dotarli, dzieliły ich cztery kilometry.
W połowie drogi prowadzony przez Jerzego Sochę samochód osobowy potrącił idącego poboczem 12-letniego Mietka. Biegnących na pomoc chłopcu Krystynę i Stanisława zaatakowali Jan Sojda i Józef Adaś. Mężczyźni, którzy przyjechali na miejsce kaźni autobusem wynajętym do przewozu wiernych na pasterkę, zakatowali ich kluczami do kół autobusowych. Nie mieli litości nawet dla znajdującej się w piątym miesiącu ciąży Krystyny. Młoda dziewczyna bezskutecznie prosiła Sojdę: „wujku, nie zabijaj mnie!”.
Najokrutniejszą śmiercią zginął nastoletni Mietek. Gdy zwyrodnialcy zobaczyli, że potrącony przez auto chłopiec jeszcze żyje (miał „tylko” połamane obie nogi), przenieśli jęczące dziecko na jezdnię i przejechali je ponownie.
Temu wszystkiemu przyglądali się oniemiali ze zgrozy pasażerowie autobusu. Było ich 30. Wszyscy byli mieszkańcami Zrębina. Nikt z nich nie miał możliwości stanięcia w obronie katowanych ofiar. Drzwi pojazdu zostały skutecznie zablokowane przez drugiego z zięciów Sojdy – Stanisława Kulpińskiego.
Zastraszeni i sterroryzowani przez morderców przysięgli, że nie pisną ani słowa o zbrodni. Obietnicę tę wkrótce potem podtrzymali, sygnując własną krwią pismo zapewniające o milczeniu.
Zapłacił świadkom za milczenie
Sojda nie poprzestał na zastraszaniu. W zamian za milczenie ofiarował świadkom mordu sute łapówki – od 2 do 10 tysięcy złotych dla każdego z nich (przeciętne miesięczne wynagrodzenie wynosiło wówczas około 4,3 tys. zł). Najbogatszy gospodarz we wsi zapłacił za lojalność swoich sąsiadów łącznie ponad 200 tysięcy złotych.
We wsi zapadła kurtyna milczenia. Ujawnienia prawdy domagały się tylko rodziny zamordowanych i jedyny sprawiedliwy – Leszek Brzdękiewicz, który podał milicji nazwiska sprawców zbrodni. Za swoją odwagę mężczyzna zapłacił najwyższą cenę. W kilka dni po zeznaniach znaleziono go martwego w Czarnej – rzece przepływającej przez Zrębin.
Mordercy próbowali także zastraszyć rodziny ofiar. Oparły się one jednak skutecznie nawet najostrzejszym formom nacisku – w tym groźbom śmierci.
Zobacz także
Na szubienicy zapłacili za swoją zbrodnię
Starania najbliższych w końcu przyniosły oczekiwany przez nich skutek – milicja aresztowała Jana Sojdę, Józefa Adasia, Jerzego Sochę i Stanisława Kulpińskiego. Proces zbrodniczej czwórki rozpoczął się 7 listopada 1978 roku Sandomierzu.
Wpływy i pieniądze Sojdy i tym razem dały znać o sobie. Wezwani przed oblicze sądu świadkowie nabrali wody w usta. Dopiero wyraźne upomnienie, że fałszywe zeznania będą karane więzieniem, rozwiązało ich języki. Wstrząsająca prawda wyszła na jaw.
Po trwającym rok procesie sąd skazał na karę śmierci całą czwórkę oskarżonych. Odwołanie się obrony do sądu najwyższego przyniosło tylko częściowy sukces. Jerzemu Sosze i Stanisławowi Kulpińskiemu najwyższy wymiar kary zamieniono na odpowiednio 25 i 15 lat więzienia.
Dla Jana Sojdy i Józefa Adasia sędzia nie znalazł żadnych okoliczności łagodzących. Obaj zawiśli na szubienicy 23 listopada 1982 roku.