Historia„Sylwestrowy” srebrny skarb

„Sylwestrowy” srebrny skarb

Ponad 600 lat czekały na swojego odkrywcę srebrne monety znalezione pod lasem, przy granicy Boguszowa-Gorców i Wałbrzycha. Nieznane kulisy tej sprawy przybliża autor, który osobiście brał udział w przyjęciu i zabezpieczaniu bezcennego skarbu.

„Sylwestrowy” srebrny skarb
Źródło zdjęć: © Dariusz Gdesz / Odkrywca

01.11.2016 15:51

Od Annasza do Kajfasza

Od samego początku odkrywca srebrnych monet nie za bardzo wiedział, do kogo ma się zwrócić ze swoim znaleziskiem. Czuł się posiadaczem jakiejś nieokreślonej fortuny i zapewne uważał, że należy mu się duża gratyfikacja pieniężna. Nie wiadomo dlaczego, ale najpierw udał się do Muzeum Okręgowego w Wałbrzychu i tu spotkało go duże rozczarowanie. Nieświadomość cennego znaleziska oraz niezrozumiała do dziś obojętność ze strony pracowników muzeum była dla odkrywcy całkowitym zaskoczeniem. Po kilku minutach znalazł się z powrotem na ulicy z bezcennym skarbem za pazuchą!

Kompletnie zdezorientowany, nie za bardzo wiedząc, gdzie iść dalej, wrócił z powrotem do domu. Tutaj też nie lepiej było, bowiem wezwana na pomoc znajoma uświadomiła go, że przetrzymuje w domu nielegalnie cenne zabytki. To właśnie tej pani należy w pierwszej kolejności podziękować za obywatelską postawę, bo to ona uznała, że skarb powinien być oddany jak najszybciej we właściwe ręce. Nasz znalazca na drugi dzień zdecydował się wziąć swój skarb i pojechać do władz miasta Wałbrzycha.

Odwiedził więc sekretariat prezydenta miasta i, poza chwilową konsternacją, dzielne panie sekretarki szybko skontaktowały go z Biurem Radców Prawnych. I to nie bez powodu. W tym czasie trwała już akcja ,,złotego pociągu” i wiele spraw związanych z zabytkami archeologicznymi było analizowanych od strony prawnej. Znalazca spokojnie czekał, by po kilku minutach dowiedzieć się, że musi zgłosić się do Biura Rzeczy Znalezionych (dalej BRZ), mieszczącego się w budynku sąsiadującym z Ratuszem.

Obraz
© Odkrywca.pl

A więc znowu gdzieś indziej, choć w tym samym urzędzie. W zasadzie istniała druga możliwość – zgłoszenie znaleziska bezpośrednio do konserwatora zabytków, ale w UM w Wałbrzychu (posiada certyfikat jakości obsługi klienta) obowiązują ścisłe procedury i nie wolno odsyłać obywatela do przysłowiowego Kajfasza, jeśli ze strony urzędu możliwe jest podjęcie działań od zaraz. Kiedy znalazca monet szedł do BRZ, otrzymałem telefon, abym dokonał wszelkich niezbędnych czynności, ponieważ petent wykazuje duże zdenerwowanie i można odczuć, że wręcz chce jak najszybciej… pozbyć się swojego znaleziska.

Spotkanie ze znalazcą

3 lutego 2016 r. pod koniec godzin urzędowania wszedł do BRZ mieszkaniec Wałbrzycha, lat ok. 25 lat, szczupły i prawie blady. Widać było, że jest bardzo zdenerwowany. Wyciągnął woreczek foliowy, w którym przyniósł stare monety (wtedy jeszcze nikt nie wiedział, jak cenne jest to znalezisko). Położył je na biurku i w zasadzie chciał już wychodzić.

Rzeczywiście dało się odczuć, że znalazca jest czymś zakłopotany. Nie ukrywam, że początek rozmowy był trudny, ale mężczyzna w końcu trochę ochłonął i dał się przekonać, by usiadł oraz spokojnie z nami porozmawiał. Same monety wyglądały na stare i mogące pochodzić nawet ze średniowiecza. Uznałem za stosowne natychmiast powiadomić wałbrzyską Delegaturę Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, skąd w ciągu kilkunastu minut przybyły dwie osoby. Z perspektywy czasu uważam, że było to dobre posunięcie, bowiem od razu można było podjąć też decyzje co do zabezpieczenia miejsca znaleziska.

Sprawa stawała się coraz bardziej mglista, szczególnie kiedy przyszło do omówienia okoliczności znalezienia monet. Znalazca oświadczył, że podczas spaceru na skraju lasu w rejonie granicy Boguszowa-Gorców i Wałbrzycha natknął się na wystający fragment starego dzbanka. Zaczął go wyciągać z leśnej ściółki, dzban pękł, a z jego wnętrza wysypały się monety. Obok znaleziony został drugi, mniejszy dzbanek, który znalazca przyniósł wraz z monetami. Kiedy z odnalezionymi monetami wrócił do domu, szumnie oznajmił, że chyba będzie bogaty. Ale jak to w rodzinie bywa, co niektórzy zwrócili uwagę, że chyba ,,bogaci”. Znalazca zaniepokojony obrotem sprawy ujawnił sekret swojej dziewczynie, która zamiast oczekiwanej chyba pochwały, sprowadziła na ziemię naszego odkrywcę. Bez owijania w bawełnę dała mu do zrozumienia, że to, co zrobił, to nic innego, jak przywłaszczenie mienia. Prawdziwy powód zakłopotania miał się okazać dopiero w trakcie wizji w terenie, w miejscu odkrycia monet.

Pełne emocji przyjęcie skarbu

Kiedy wszyscy już ochłonęli z pierwszych wrażeń, przystąpiono do protokolarnego przyjęcia skarbu. Podstawą prawną była ustawa o rzeczach znalezionych z dnia 20 marca 2015 r. Już na wstępie znalazca monet postawił jeden warunek – poprosił, by jego wizerunek i personalia nie zostały podane do publicznej wiadomości. Po prostu chce pozostać w tej sprawie osobą anonimową.

Teraz rozpoczęła się żmudna procedura liczenia monet. Nikt nie wiedział, ile ich jest, więc emocje wciąż rosły. Monety układane były w słupki po dziesięć sztuk. Blaszki monet były cienkie, ,,posklejane”, więc szło to mozolnie. Stawialiśmy kolejne setki monet, a końca nie było widać. Wreszcie finał – przed nami oraz znalazcą stało poukładanych 1385 monet srebrnych o średnicy ok. 27 mm. W protokole przejęcia skarbu wpisano:
- dzbanek gliniany z jednym uchem, wysokości 11,5 cm,
- 1385 monet o średnicy 27 mm wydobytych z ziemi, mocno zniszczonych, prawdopodobnie pochodzących ze średniowiecza.
W protokole zaznaczone zostało, że znalazca żąda znaleźnego, zaś w przypadku nieodebrania rzeczy przez osobę uprawnioną zrzeka się praw do jej własności.

W trakcie liczenia monet do Biura Rzeczy Znalezionych zadzwonił telefon, po którym mnie zamurowało. Otóż lotem błyskawicy rozniosła się wieść, że po mieście od wczoraj chodzi człowiek ze skarbem. Media zaczęły szukać tropu i próbowały odnaleźć tę osobę. W końcu dowiedzieli się, że był on już w Ratuszu i teraz znajduje się w BRZ. Ale najgorsze było przed nami. Dziennikarz po prostu poinformował mnie, że idzie już do mnie. No i się porobiło.

Liczenie monet jeszcze nieskończone, a media już prawie pod drzwiami. Znalazca też zaczyna się denerwować, bo zaraz na samym początku oświadczył, że nie życzy sobie żadnego kontaktu z mediami. Nie ma co czekać – więc… zamykamy się w innym pokoju i kończymy liczenie monet.

Oględziny w terenie

Samo przekazanie skarbu nie było końcem sprawy dla znalazcy. Niespodziewanie dla niego musiał jeszcze pojechać na miejsce znaleziska wraz z przedstawicielami wałbrzyskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Warto tutaj przypomnieć, że zgodnie z obowiązującymi przepisami osoba, która natknie się na rzecz zabytkową, powinna ją pozostawić w miejscu znalezienia i szybko powiadomić służby konserwatorskie.

Ma to na celu zapewnienie ochrony stanowiska archeologicznego. Już jadąc na miejsce znalezienia monet, przedstawiciele Woj. Urzędu Ochrony Zabytków przypuszczali, że są to prawdopodobnie praskie grosze i skarb może liczyć nawet 600 lat. Po przybyciu na miejsce nastąpiła wielka cisza. Smutek zagościł na twarzach przedstawiciel służb konserwatorskich. Zastali rozkopane miejsce i pryzmę ziemi! Nie tego się spodziewali, więc w trybie pilnym zorganizowano przyjazd fachowców z Wrocławia. Już następnego dnia, z inicjatywy wałbrzyskiej Delegatury Woj. Urzędu Ochrony Zabytków, przybyli z Uniwersytetu Wrocławskiego dwaj młodzi naukowcy, w tym mgr Paweł Milejski, który specjalizuje się w historii praskiego grosza. Na stanowisku archeologicznym nie znaleziono żadnej dodatkowej monety, natomiast zabezpieczono do dalszych badań dwie odnalezione stare podkowy, gwoździe oraz fragmenty naczyń. Następnie w BZR dokonano przez lupkę zegarmistrzowsko-archeologiczną pierwszych oględzin skarbu. Paweł Milejski potwierdził, że są to praskie grosze bite za czasów królów czeskich – Karola IV Luksemburskiego (panującego w latach 1346-1378) i Wacława IV (1378-1419).

Bez specjalistycznych badań można było wtedy przyjąć, że są to monety srebrne z przełomu XIV i XV wieku. Skarb był wyjątkowy pod względem ilości znalezionych monet. Przeważnie znajduje się 100, 200, 400 monet, więc wałbrzyski skarb zaliczony będzie do największych w Polsce. Zaskoczeniem było miejsce znalezienia, z dala od zabudowań, na obrzeżach terenu leśnego. Trudno na dzień dzisiejszy znaleźć jakieś powiązanie historyczne, np. z dawna osadą czy szlakiem handlowym.

Decyzje administracyjne

4 lutego 2016 r. prezydent Wałbrzycha powiadomił oficjalnie tamtejszą Delegaturę Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków we Wrocławiu o przyjęciu przez Biuro Rzeczy Znalezionych przedmiotów o wartości historycznej, z prośbą o dokonanie oględzin i podjęcie dalszych decyzji. Cztery dni później w siedzibie wałbrzyskiego urzędu okazane zostały przedmioty i spisano protokół, zaś 10 lutego Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków we Wrocławiu podjął ważną decyzję: „po dokonaniu oględzin miejsca znaleziska i przeprowadzeniu archeologicznych badań weryfikacyjnych miejsca znaleziska oraz oględzin rzeczy znalezionej, zgłoszonych przedmiotów i ich ocenie stwierdza się, iż przekazane przedmioty są zabytkami. Analiza pozyskania oraz charakter przekazanych przedmiotów, jak i ich chronologia kwalifikują znalezisko jako zabytek archeologiczny.”

Obraz
© Od lewej: wiceprezydent Z. Nowaczyk, autor artykułu, prof. dr K. Jaworski podczas podpisywania protokołu

Jednocześnie prezydent Wałbrzycha został poinformowany, że odnalezione przedmioty, w myśl art. 35 ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, stanowią od teraz własność Skarbu Państwa. Skutkowało to też zmianą regulacji prawnej odnośnie samego znalazcy. Zgodnie z art. 3 ustawy o rzeczach znalezionych, ustawa ta nie obejmuje zabytków archeologicznych, więc ,,znika” również sprawa znaleźnego. W takim przypadku osobie, która przypadkowo znalazła zabytek archeologiczny, przysługuje nagroda w myśl Rozporządzenia Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z dnia 1 kwietnia 2004 r. w sprawie nagród za odkrycie lub znalezienie zabytków archeologicznych.

Powyższa decyzja skutkowała również ,,umorzeniem” sprawy rozpatrywanej przez Biuro Rzeczy Znalezionych oraz koniecznością podjęcia dalszych działań na rzecz przekazania skarbu Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków. Do czasu oficjalnego przekazania skarbu urząd zgodził się na przechowywanie zabytków archeologicznych we własnym sejfie.
Dokonano pakietowania (po 30 monet w odrębnych kopertach) i skanowania 1385 monet srebrnych, pokrytych patyną. Przygotowano 46 ponumerowanych i opieczętowanych kopert. Monety ważyły 4,26 kg, zaś dzbanek – 33,5 dkg. Ponadto monety zostały zeskanowane, awersami-rewersami i następnie skany umieszczono na płycie CD.

Wartość skarbu

Pod względem ilości – 1385 monet znalezionych w jednym miejscu, wałbrzyski skarb jest nad wyraz okazały. Ostatnio odkryty w 2010 r. skarb w Oleśnicy liczył tylko 420 monet. Jedynie skarb odnaleziony w Środzie Śląskiej – w dwóch miejscach, w latach 1985 i 1988 – liczący łącznie blisko 7800 praskich groszy przewyższa wcześniej wspomniane skarby.

Grosz praski – zwany w środowisku archeologów dolarem średniowiecza – nie jest zaliczany do rzadkości. Był to w dawnych czasach powszechny środek płatniczy, który zastąpił sztuki ze srebra i monetę skórzaną. Grosze praskie bite były od 1300 roku, przeważnie w centralnej mennicy królów czeskich – w Kutnej Horze, gdzie znajdował się główny ośrodek wydobycia czeskiego srebra. Faktem jest, że wcześniej w Polsce wybijano denary, to jednak w naszych portfelach zachowały się grosze, a nie denary. Stało się to na skutek reformy walutowej w Polsce z 1924 r., w wyniku której walutą narodową stał się ,,złoty”, zaś jego setną częścią – grosz.

W czasach średniowiecza praski grosz bity był w milionach sztuk rocznie. Do dziś zachowały się i odnajdywane są od czasu do czasu znaleziska gromadne, przeważnie po 100, 200 monet.
W tym kontekście 1385 groszy praskich, to nie tylko duża wartość historyczna, ale przede wszystkim naukowa, bowiem tak wielka ilość monet stanowi znakomity materiał porównawczy do specjalistycznych badań.

Trudno dziś oszacować wartość skarbu, co będzie możliwe dopiero po wykonaniu prac konserwacyjnych. Znalezione monety pokryte są zieloną patyną pochodzącą od miedzi, będącej obok srebra składnikiem praskich groszy. Od stopnia usunięcia tej patyny zależeć będzie ogólna wartość skarbu. Na dzień dzisiejszy przyjmuje się, że skarb jest wart 20-30 tysięcy złotych.
W średniowieczu za sumę 1385 groszy praskich można było kupić np. jednego konia, ponad 1300 kur, 50 baranów, 15 wołów, 17 beczułek piwa, 20 mieczy. Za mało to było np. na wykupienie wziętych do niewoli pod Grunwaldem pojmanych rycerzy, za których Władysław Jagiełło zażądać miał aż 6 milionów groszy praskich.

Uroczyste przekazanie skarbu

Kiedy w Urzędzie Miejskim trwały przygotowywania do przekazania skarbu, wałbrzyska delegatura Woj. Urzędu Ochrony Zabytków prowadziła intensywne zabiegi w celu zapewnienia jak najlepszej opieki nad znaleziskiem. Bardzo dobra współpraca z Instytutem Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego przyczyniła się do wspólnych uzgodnień i zawarcia porozumienia. Z tej okazji władze miasta Wałbrzycha w dniu 25 lutego 2016 r. zorganizowały briefing prasowy, podczas którego oficjalnie podpisany został trójstronny protokół przekazania pozyskanych zabytków archeologicznych.

Ze strony władz miasta uczestniczył Zygmunt Nowaczyk – zastępca prezydenta miasta Wałbrzycha, z upoważnienia Dolnośląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków we Wrocławiu – st. inspektor ds. zabytków Marek Kowalski, zaś ze strony Instytutu Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego – prof. dr hab. Krzysztof Jaworski, dr Sylwia Rodak i mgr Paweł Milejski.
Urząd Miejski w Wałbrzychu przekazał Wojewódzkiemu Urzędowi Ochrony Zabytków we Wrocławiu 1385 groszy praskich oraz naczynie gliniane. Jednocześnie zabytki te od razu przekazane zostały do Instytutu Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego wraz z drugim uszkodzonym naczyniem glinianym oraz odnalezionymi przedmiotami metalowymi (opakowane w 8 torebkach wraz metryczkami miejsca pochodzenia).

Podczas briefingu prasowego poszczególne strony prezentowały swoje stanowiska co do znalezionego skarbu. Prof. dr hab. Krzysztof Jaworski stwierdził, że dokładna analiza groszy praskich zapewne pozwoli na odtworzenie pewnego wycinka dziejów Wałbrzycha. Znane jest miejsce znalezienia monet, znamy też kontekst. Teraz przeprowadzone zostaną badania weryfikacyjne. Oprócz monet na miejscu znaleziono podkowy, gwoździe, fragmenty naczyń. Możemy ten skarb rozpatrywać w szerszym kontekście. Jeśli uda się przeprowadzić dalsze badania w terenie, będzie można określić, czy ten skarb został ukryty w obrębie jakiejś nieznanej archeologom osady, która znajdowała się na peryferiach dzisiejszego Sobięcina, czy może został ukryty w środowisku niezamieszkałym.

Po raz pierwszy odniesiono się szerzej do znalezionych naczyń. Pani dr Sylwia Rodak uznała, że są to niezwykle cenne ceramiczne naczynia. Ogólne oględziny wskazują, że nie jest to jakaś wyjątkowa ceramika. Raczej jest to naczynie powszechnego użytku. Mamy do czynienia z klasyczną ceramiką późnośredniowieczną. W tym przypadku najważniejsze będzie wykonanie analizy makroskopowej, która określi rodzaj surowca użytego do wykonania dzbanów oraz rodzaju domieszki schładzającej, którą stosowano w przypadku wyrobu naczyń z gliny. Same naczynia pochodzą z późnego średniowiecza. Dowodzi tego fakt, że naczynia te wewnątrz nie były glazurowane (bez szkliwa). Ciekawe też będzie porównanie monet i naczyń z innymi odkryciami w różnych miastach.

Z kolei pan mgr Marek Kowalski przedstawił poszczególne fazy zabezpieczania skarbu. Potwierdził, że odnalezione monety to grosze praskie, bite za czasów królów czeskich: Karola IV Luksemburskiego i Wacława IV. Uznał zabytki za wyjątkowo cenne, które wymagały przekazania do profesjonalnego opracowania przez Instytut Archeologii UW. Czas opracowania wyniesie około dwóch lat. Odniósł się on również do anonimowego darczyńcy. Podkreślił, że niezależnie od okoliczności całości sprawy, na słowa uznania zasługuje postawa obywatelska mieszkańca Wałbrzycha. Podjęta została już decyzja o przygotowanie wniosku o uhonorowanie znalazcy nagrodą przyznawaną przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Na końcu wspominam dopiero o mgr. Pawle Milejskim, bo prawdopodobnie to właśnie on będzie zajmował się m.in. szczegółowymi badaniami znalezionych monet. Nie jest to osoba przypadkowa. Jest autorem pierwszej monografii opisującej znalezisko gromadne groszy praskich na terenie Polski. W swym opracowaniu (nota bene pracy magisterskiej) opisał wyniki badań skarbu z Oleśnicy, składającego się z 420 monet. Kiedy przyjechał do Wałbrzycha na pierwsze oględziny znalezionych monet, nie krył wzruszenia, że zaledwie po kilku latach od oleśnickiego skarbu przyszło mu tym razem przeżyć jeszcze większą przygodę archeologiczną, szczególnie kiedy brał po kolei pod swoje oko grosze praskie z kolekcji 1385 sztuk. Chyba tylko on wie, co czuje w tym momencie zawodowy pasjonat numizmatyki.

Podsumowanie
Odnalezienie skarbu jest już faktem historycznym. Finał jest szczęśliwy dla wszystkich stron, a najwięcej na tym zyskał sam skarb, który po odnalezieniu, zabezpieczeniu w sejfie, ostatecznie znalazł się pod opieką Instytutu Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego.

Ale mogło być całkiem inaczej. Kilka miesięcy później w mediach ukazały się groźnie brzmiące informacje. Koordynator ds. zabytków z KW Policji w Szczecinie wraz z policjantami Wydziału Prewencji KWP w Szczecinie i Wydziału Kryminalnego w Gorzowie Wielkopolskim zarekwirowali bransoletkę z okresu wczesnego brązu, która w kwietniu 2016 r. znaleziona została w pow. myśliborskim. Znalazca zabrał zabytek do domu, ładnie go ,,wypucował” i po kilku tygodniach zaoferował przekazanie zabytku Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków w zamian za dużą kwotę znaleźnego.

W tym przypadku służby konserwatorskie zamiast pomóc w wybrnięciu z fatalnego położenia, w jakim znalazł się odkrywca zabytkowej rzeczy, poszły po linii najmniejszego oporu i zawiadomiły policję oraz zapewne prokuraturę. Od razu wytoczono ,,duże działa” pod adresem znalazcy za przywłaszczenie zabytku archeologicznego, czyli za szkodę na rzecz Skarbu Państwa. Grozi za to kara pozbawienia wolności do 3 lat. Za brak powiadomienia wojewódzkiego konserwatora zabytków lub wójta grozi kara grzywny. Osobna kara jest za zniszczenie stanowiska archeologicznego itd...

Dwie sprawy i dwa różne podejścia służb konserwatorskich do znalezionego zabytku archeologicznego. W obu przypadkach znalazcy wykazali się słabą znajomością prawa. Jeden poszedł bezpośrednio do konserwatora zabytków, drugi do biura rzeczy znalezionych. Jednemu grozi odsiadka, drugi czeka na nagrodę. Wszystko odbywało się za wiedzą służb konserwatorskich nadzorujących z urzędu ochronę zabytków.

Roman Owidzki

Autor dziękuje portalowi www.wałbrzyszek.com za zgodę na wykorzystanie zdjęć Roberta Bajka z briefingu prasowego w dniu 25.02.2016 r.

Obraz
© Odkrywca.pl
Źródło artykułu:Odkrywca.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)