Szczury - plaga okopów Wielkiej Wojny
Wśród wielu okropności wojny, wspominanych przez świadków i uczestników światowego konfliktu lat 1914-1918, szczególną rolę zajmuje plaga gryzoni, dla których długie linie okopów i fortyfikacji polowych były odpowiednim środowiskiem życiowym. Prawdziwym królestwem tych zwierząt stał się chaotyczny labirynt Frontu Zachodniego. Tam, gdzie życie i zdrowie traciły miliony ludzi, żyły i rozmnażały się miliony szczurów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że plaga tych istot, radzących sobie świetnie w morderczych dla człowieka warunkach wojny totalnej, to paradoksalny przejaw triumfu życia nad śmiercią, natury nad cywilizacją, instynktu nad technologią…
22.03.2016 | aktual.: 22.03.2016 20:11
Szczur jaki jest, każdy widzi
Wbrew pozorom, nie jest to wcale takie oczywiste. Szczury, rodzaj wszystkożernych gryzoni z rodziny myszowatych, dzielą się na szereg gatunków, różniących się od siebie rozmiarami, wyglądem i strefą zasiedlenia. Wiele z nich należy do zwierząt synantropijnych, czyli żyjących w bezpośrednim sąsiedztwie osad ludzkich. Mimo że w wielkich miastach szacowana wielkość szczurzej populacji przekracza liczbę zaludnienia, zwierzęta te unikają kontaktów z ludźmi - swoimi mimowolnymi żywicielami. Jedynie w sytuacji bezalternatywnej, kiedy nie ma dokąd uciec ani gdzie się schronić, szczury mogą zaatakować człowieka.
Łowiecki pokot, ułożony przez niemieckich żołnierzy z poszanowaniem odwiecznej tradycji myśliwskiej (fot. SCIRO)
Nocny tryb życia oraz niechęć do pojawiania się na otwartej przestrzeni sprawiają, że mimo ich ciągłej obecności w naszym otoczeniu, niełatwo je dostrzec. Wysoki poziom inteligencji tych ssaków, ich stadny, hierarchiczny sposób życia oraz wysoka rozrodczość (para szczurów jest w stanie wydać na świat nawet kilkaset młodych!) powodują, że pomimo wielu wysiłków akcje deratyzacyjne jedynie chwilowo ograniczają rozwój i rozmnażanie się szczurów. A są to istoty groźne nie tylko z powodu strat, jakie powodują, żerując na zapasach żywności czy drążąc tunele i przejścia w budynkach. Przenoszą wiele groźnych chorób, w tym wściekliznę, a legendarna Czarna Śmierć - pandemia dżumy, która w XIV wieku zabiła ponad połowę mieszkańców ówczesnej Europy - wywołana została za pośrednictwem pasożytujących na szczurach pcheł.
(fot. SCIRO)
O ile pokojowe, normalne warunki bytowania w osadach ludzkich ogólnie sprzyjają rozwojowi szczurów, to specyficzne, wymuszone realiami wojny pozycyjnej „środowisko nienaturalne” frontowych fortyfikacji tworzyło wręcz idealne warunki dla tych zwierząt.
Szczury i wojna totalna
Podczas konfliktów zbrojnych toczonych przed rokiem 1914 jedynie sporadycznie dochodziło do wytworzenia tak korzystnych dla szczurów okoliczności. Długotrwałe oblężenia twierdz, gdy walczące strony z konieczności przez dłuższy czas zajmowały pozycje stacjonarne, wiązały się zwykle ze wzmożonym pojawianiem się gryzoni, żerujących na zgromadzonych dla żołnierzy zapasach żywności. Najczęściej jednak urzędowe stwierdzenie obecności szczurów w składnicach i spiżarniach garnizonowych stawało się idealnym alibi dla nieuczciwych intendentów i magazynierów, którzy mogli bez obaw wyprzedawać powierzone im mienie, wszelkie ubytki inwentarzowe tłumacząc działalnością czworonożnych szkodników. Według historycznej anegdoty, w armii habsburskiej powstał nawet specyficzny etat „wojskowych kotów magazynowych” (Militär- Magazin-Katzen), które – zgodnie z literą surowych praw wojennych – bywały karane śmiercią za „niedbałość w służbie”, czyli powstanie braków „spowodowanych przez szczury”…
(fot. SCIRO)
Jednak w czasie Wielkiej Wojny warunki, które wcześniej pojawiały się sporadycznie, lokalnie i przez ograniczony czas, stały się powszechne, obejmowały odcinki frontu o długości setek kilometrów i utrzymywały się – szczególnie we Francji i Belgii – nawet przez kilka lat.
Front Zachodni, przebiegający przez gęsto zaludnione i zurbanizowane regiony Europy, powstał tak blisko naturalnych, miejskich siedlisk szczurów, że pojawienie się ich w rozbudowywanych szybko systemach rowów, schronów, okopów, bastionów, działobitni i wkopanych pod ziemię magazynów było jedynie kwestią niedługiego czasu. Zasadniczą rolę w tej inwazji odgrywała niespotykana w czasach pokojowych obfitość pożywienia. Typowe dla każdej chyba masowej armii ogromne marnotrawstwo zasobów na zapleczu, kontrastujące z niemal ciągłym niedostatkiem zaopatrzenia oddziałów na pierwszej linii, powodowało, że tony psującej się lub zanieczyszczonej żywności wyrzucano albo pozostawiano w opuszczonych składach. Frontowcy, skazani nieraz na całe tygodnie jednostajnej diety, złożonej z konserw i sucharów, zazwyczaj wyrzucali częściowo tylko opróżnione blaszanki na „ziemię niczyją”. Z czasem zwierzaki oswajały się z ciągłą obecnością ludzi do tego stopnia, że bez lęku wędrowały rowami łącznikowymi, kręciły się w ziemiankach,
a nawet, korzystając z nieuwagi ich lokatorów, pożerały pozostawioną na chwilę zawartość menażek…
Niemieccy żołnierze z satysfakcją prezentują upolowane w okopach szczury (fot. SCIRO)
Fatalne warunki sanitarne, a zwłaszcza brak sprawnego systemu ściekowego, zmuszały żołnierzy do czasowego opuszczania zanieczyszczonych odchodami ponad ludzką wytrzymałość okopów i wykonywania nowych schronów. Porzucone odcinki fortyfikacji stawały się znakomitymi siedliskami dla szczurów. Nawet w północnej Flandrii, gdzie poziom wód podziemnych powodował nieustanne zalewanie umocnień polowych, gryzonie świetnie sobie radziły, wykorzystując swoją naturalną umiejętność pływania.
Najbardziej szokujące dla twardych weteranów było jednak powszechnie spotykane żerowanie tych zwierząt na zwłokach czy szczątkach poległych. Wybitny pisarz brytyjski Robert Graves, który przeżył piekło wojny okopowej na Zachodzie, zapisał w swoim wspomnieniowym tomie „Wszystkiemu do widzenia” makabryczny epizod, zapewne nierzadki w tamtym czasie i miejscu: „W Cuinchy [miejscowość w północnej Francji, w pobliżu granicy belgijskiej] roiło się od szczurów. Nadpływały kanałem, żywiły się nieprzeliczonymi trupami i mnożyły nad wszelkie wyobrażenie. Kiedy służyłem w Regimencie Walijskim, do kompanii przydzielono nowego oficera, który otrzymał ziemiankę z łóżkiem na sprężynach. Wszedłszy wieczorem do schronu, usłyszał odgłosy szamotaniny, a gdy poświecił latarką, dostrzegł na kocu dwa szczury walczące o uciętą ludzką dłoń”.
(fot. SCIRO)
Nie mniej szokujące sceny pozostały w pamięci innego weterana, George'a Copparda, który odnotował, że „szczury żerowały na rozkładających się zwłokach, zwykle zaczynając ucztę od pożarcia oczu poległych, a następnie dosłownie wgryzały się w ciała, by dotrzeć do wnętrzności i innych miękkich tkanek. Pewnego razu podczas patrolu na ziemi niczyjej podpełzłem do leżącego żołnierza, który – jak sądziłem – żył jeszcze, gdyż poruszał się, jakby usiłował zmienić pozycję . Gdy chwyciłem go za ramię, spod poszarpanego pociskami płaszcza wyskoczył tłusty szczur, wielki jak kot. Żołnierz odwrócił się do mnie twarzą, a raczej jej ogryzionymi do białej kości resztkami. Spomiędzy rozwartych jak do krzyku szczęk wyskoczył drugi, mniejszy szczur, najwyraźniej zły, że przerwałem mu ucztę…”.
Najstraszniejszy był jednak los ciężko rannych, którzy porzuceni na otwartym terenie nie mogli podczas wielogodzinnego ostrzału artyleryjskiego liczyć na pomoc sanitariuszy. Patrole medyczne niejednokrotnie znajdowały żywych jeszcze żołnierzy, których uszy, nozdrza czy genitalia zostały ogryzione przez znienawidzone zwierzęta, bez skrupułów pożywiające się ich kosztem.
Także po drugiej stronie frontu szanowano obyczaj łowiecki – „Polowanie rozpoczęte”, głosi okładka francuskiego czasopisma z czasów Wielkiej Wojny (fot. SCIRO)
Trudno się zatem dziwić, że szczury starano się tępić wszelkimi sposobami, nie wyłączając nawet tych najmniej humanitarnych. Pomimo surowych zakazów używania broni palnej wewnątrz własnych okopów, tak oficerowie, jak i szeregowi z upodobaniem urządzali „polowania”, odpowiednio do stanu społecznego i stopnia wojskowego. Kadra zawodowa najchętniej posługiwała się służbowymi rewolwerami, ustalając „honorowe” warunki odstrzału, z zachowaniem tradycyjnej obyczajowości łowieckiej. Zwyczajni żołnierze, nie przebierając w metodach, zastawiali pułapki, wnyki, a nawet przywiązywali kawałki wędlin do wylotu lufy karabinu, by uzyskać pewne trafienie zwabionego w ten sposób zwierzaka. Niekiedy szukano „pożytecznej rozrywki” w wabieniu szczurów do okopu, a następnie zabijaniu ich celnym uderzeniem kija golfowego. „Sportowiec”, który potrafił silnym uderzeniem „wystrzelić” szczura na stronę nieprzyjaciela, a najlepiej wprost do okopu przeciwnika, zyskiwał krótkotrwała sławę „czempiona”. Przybycie na front żołnierzy
amerykańskich przyniosło inny „sportowy” sposób walki z gryzoniami – przy użyciu kija baseballowego.
Niekiedy poziom złych emocji ludzi zmuszonych do współegzystencji ze szczurami był tak wysoki, że dopuszczali się oni – przy pełnej akceptacji świadków – aktów barbarzyństwa, trudnych do zrozumienia z naszej współczesnej perspektywy. Ujęte żywcem gryzonie zamykano w skrzyniach, aranżując walki na śmierć i życie, a nawet podpalano je, wypuszczając niczym żywe pochodnie na „ziemię niczyją”.
Francuscy żołnierze rozprawiali się ze szczurami m.in. przy użyciu "Długiej Rozalki" - szpadowego bagnetu do karabinów Lebel (fot. SCIRO)
Najskuteczniejsze w roli pogromców szczurów były jednak psy, zwłaszcza rozmaite odmiany terierów - rasy wyhodowanej właśnie z myślą o tej specjalizacji. Niestety, warunki frontowe okazywały się zbyt ciężkie dla psów, które znosiły je gorzej od szczurów i ludzi. Na luksus posiadania czworonożnego szczurołapa pozwalali sobie więc zwykle oficerowie sztabowi, których warunki zakwaterowania były znacznie lepsze.
Trudno zresztą oprzeć się refleksji, że ludzie okazywali się najbardziej z wszystkich ssaków odporni na wojenne trudy. Plaga gryzoni, dręczących żołnierzy na froncie we Francji i Belgii albo na froncie rosyjskim, leżącym na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, była znacznie mniej dokuczliwa na wysokogórskich odcinkach frontu włoskiego. Tam, wśród lodowców, śniegu i skał szczury nie znajdowały korzystnych warunków bytowania. Za to w dolinach, na zapleczu linii bojowych, pojawiały się masowo.
Stanisław Kawczak, który spędził wiele miesięcy na alpejskim odcinku walk, tak wspominał nocleg podczas przepustki „na tyły”: „We śnie męczy mnie jakaś zmora, słyszę szepty, czyjeś kroki. Ba! Wyraźnie czuję, że coś szarpie mnie za koc; jakieś piski, cupkania… Ki diabli nadali, myślę. Świecę latarką elektryczną. Rany boskie! Naokoło kilkadziesiąt wielkich jak koty, o długich, nagich ogonach ohydnych szczurów. Ich szpiczaste mordy, nasadzone na rudawo – szare kadłuby mają w sobie coś odrażającego. Oślepione blaskiem lampki znieruchomiały i patrzą zafascynowane na mnie, a ja na nie. Moje ręce zesztywniały. Nie wiem, jak długo trwa ten pojedynek oczu, czułem wyraźnie, że mnie szczury hipnotyzują. Wraca mi jednak spokój. Ostrożnie i bez szelestu przekładam lampkę do lewej ręki, a prawą sięgam po leżący na taboreciku pistolet Steyera. Potężna broń samym ciężarem dodaje mi siły. Paf! Paf! Walę jak oszalały. Kwik, pisk… Moje czoło mokre. Tfy! Z taką kwaterą lepsza śmierć w szańcu. W dwie minuty potem byłem już
na górze; wszedłem do kuchni, gdzie spali żołnierze. Duszno tu było, ale to zaduch żywego człowieka. Wkrótce zasnąłem”.
„Poilus” (potocznie żołnierze francuscy) potrafili radzić sobie z gryzoniami także bez pomocy psa (fot. SCIRO)
Szczury pozytywne
Do zupełnych wyjątków należą relacje, w których gryzonie towarzyszące ludziom postrzegane były jako element domowej niemal zaciszności kwater. Mikołaj Hercuń podczas kampanii karpackiej (1914-1915) nie żywił szczególnych resentymentów wobec myszy, która zagnieździła się w jego górskiej ziemiance: „Mieszkanie pod świerkami dawno już zamieniłem na inne, bardziej wprawdzie w ziemi, za to jaśniejsze i cieplejsze. Największą dumą napawa mnie okno 30x60, istny majątek tutaj, i familijne łoże, przypominające mi trochę moje kawalerskie, bo wióra drzewne przy odrobinie fantazji można bardzo łatwo wmówić sobie jako sprężyny czy materace. Mysz, spacerująca tuż nad moją głową poza oszalowaniem z desek, łudząco przypomina trzepotanie się kanarka w klatce. Czasem kot, prawdziwy bury kot, zaglądnie w odwiedziny „na myszy”, a gdy jaką ułowi, układa się wygodnie na pryczy i mruczy długi pacierz”.
Zdarzało się nawet, że ludzie stęsknieni za normalnością oswajali szczury, dokarmiając je, nadając im imiona i traktując niemal jak zwierzęta domowe. Był to przejaw bardzo ludzkiej potrzeby okazywania pozytywnych uczuć w geście nieuświadomionej pewnie solidarności istot żywych w wojennym królestwie okrutnej śmierci, lęku i cierpień.
* Piotr Galik*
O autorze: historyk, pisarz, erudyta. Długoletni współpracownik i przyjaciel miesięcznika „Odkrywca”, konsultant z dziedziny wojskowości, chociaż jego ogromna wiedza obejmuje wiele innych dziedzin z zakresu historii. Kolekcjoner-falerysta.
Literatura
Military Illustrated, 1995-2005 Mikołaj Hercuń, Rakiety nad frontami, Warszawa 1931; Stanisław Kawczak, Milknące echa, Warszawa 1991; Ryszard Kaczmarek, Polacy w armii kajzera, Kraków 2015; Robert Graves, Wszystkiemu do widzenia, Warszawa 1997; George Coppard, With a Machine Gun to Cambrai,New York 1969; Best First World War Stories, London 1994
**[
W numerze 3/206/2016 "Odkrywcy" polecamy również: "Skarb SS. Poszukujemy świadków!" ]( http://odkrywca.pl/ ){:external}**