Ta broń zabiła komandosów. Będzie więcej ofiar?
Kilka dni temu w Afganistanie doszło do największej w historii wojny z Talibami katastrofy - ukrywającym się w górach terrorystom udało się zestrzelić amerykański śmigłowiec, w wyniku czego zginęło 38 osób, które znajdowały się na pokładzie oraz towarzyszący im specjalnie wyszkolony pies. 19 ofiar to komandosi Navy SEALs - elitarnej jednostki, o której cały świat usłyszał, kiedy jej żołnierze (również w towarzystwie psa) ujęli i zlikwidowali Osamę bin Ladena. Oprócz nich na pokładzie przebywało trzech innych amerykańskich żołnierzy, tłumacz, kontrolerzy lotniczy, żołnierzy afgańscy i pies.
Śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy i jej sprawców ruszyło natychmiast, jednak ze zrozumiałych względów opinii publicznej nie są udostępniane szczegóły. Wiadomo jednak, że śmigłowiec został gwałtowanie sprowadzany na ziemię (zestrzelony?) podczas patrolu nad Wardak na południe od Kabulu. Takich patroli odbywa nad Afganistanem i Pakistanem około 70 każdego dnia. W ciągu zaledwie kilku miesięcy (od kwietnia do lipca tego roku) komandosom patrolującym tereny z powietrza udało się pochwycić 2 900 terrorystów i zabić 800, co wymownie pokazuje niebywałą skuteczność doborowej jednostki.
09.08.2011 | aktual.: 09.08.2011 15:09
Co się stało, że tym razem to Talibowie wzięli górę nad doskonale wyszkolonymi żołnierzami? Wiadomo, że tego dnia komandosi, którzy zazwyczaj latają śmigłowcami ze 160-tego Specjalnego Pułku Lotniczego, w tym również modelami typu stealth (niewidoczny dla radarów), na patrol wzięli standardową maszynę z wyposażenia Gwardii Narodowej.
Rodzaj maszyny o niczym jednak nie przesądził - przed katastrofą komandosom udało się przeprowadzić skuteczny ostrzał kryjówek Talibów i zabić 8 z nich. Tragedia wydarzyła się później, kiedy śmigłowiec zmierzał w kierunku bazy. I tu mamy chyba klucz do zagadki.
Talibowie doskonale wiedzieli, jaką trasą helikopter będzie wracał do bazy, znali plan lotu (?) i zawczasu uzbrojeni w rakiety i inną najnowocześniejszą broń, jaką posiadali, ukryli się w dolinie, nad którą miała wracać maszyna. Tam doszło do ataku - jak wiemy, niestety skutecznego, i śmigłowiec się rozbił. "Talibowie wiedzieli, jaką wybiorą trasę. To jedyna droga, więc zajęli pozycje w górach po obu stronach doliny i zaatakowali" - twierdzi anonimowy afgański urzędnik. Skąd jednak Talibowie wiedzieli, że śmigłowiec będzie wracał właśnie z tego miejsca, a np. nie poleci dalej? Czyżby znali amerykańskie plany patrolowe i trasę przelotu? Czy w szeregach amerykańskich znajdował się szpieg? A może to zbieg okoliczności?
"To była pułapka zastawiona przez talibskich przywódców" - uważa jeden z amerykańskich urzędników.
Jednak największym problem, który niepokoi amerykańskie dowództwo jest sprzęt, jakim dysponują talibowie. Jak twierdzą wojskowi eksperci, w arsenale ekstremistów znajdują się specjalne, przeznaczone do ataków na helikoptery rakiety typu IRAM. Stanowią one połączenie moździerza z wyrzutnią rakietową, a co gorsze istnieje możliwość ich zdalnego odpalania. Wojskowi specjaliści wyrokują, że ta broń może zasadniczo zwiększyć ilość ofiar po stronie sił koalicji. Do tej pory rakiety IRAM były stosowane jedynie podczas atakowania celów ziemia-ziemia. Ich modyfikacja umożliwiająca wykorzystanie ich do atakowania celów latających wymusi na Amerykanach konieczność zmiany strategii.