Tak torturowano w sowieckich kazamatach
20.12.2016 | aktual.: 21.12.2016 12:24
20 grudnia obchodzone jest w Rosji święto pracowników służb bezpieczeństwa – w narodzie wciąż często określane „Dniem Czekisty”. Świętują funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa, czyli spadkobierczyni założonej 20 grudnia 1917 roku niesławnej Czeki.
Choć przed głównym gmachem FSB w Moskwie nie ma już ogromnego pomnika Feliksa Dzierżyńskiego, jego popiersie wciąż stoi przed jednym z budynków rosyjskiego MSW. Bo funkcjonariusze FSB wcale nie odcinają się od mało chlubnej przeszłości, a „Dzień Czekisty” jest tego najlepszym przykładem – co roku na serwisach z gotowymi wierszykami okolicznościowymi dla dzisiejszych „czekistów” prawdziwą furorę robią życzenia „w imieniu” Władimira Putina, nomen omen byłego funkcjonariusza KGB i szefa FSB w latach 1998-1999.
Choć sowiecka tajna policja funkcjonowała pod różnymi nazwami (m. in. OGPU, NKWD, KGB), to „dochowała się” pokoleń funkcjonariuszy, których łączy jeden wspólny mianownik: wirtuozeria tortur i zwierzęcej brutalności. Oto największe bestie wśród czekistów.
ZOBACZ TEŻ:
Cios na dzień dobry i toast moczem
„Bić w mordę na pierwszym przesłuchaniu” – tak krótko i dosadnie ujął w 1937 roku efektowne metody śledcze Leonid Zakowski, szef NKWD w Leningradzie, a następnie w Moskwie. Zasady tej trzymały się całe pokolenia czekistów, ale niektórzy przeszli w okrucieństwie wszelkie wyobrażenia. Doskonałym przykładem jest Boris Rodos – znany w NKWD jako jeden z mistrzów tortur.
Ta wyjątkowa podła kreatura z kryminalną przeszłością (ciążył na nim wyrok za usiłowanie gwałtu na koleżance z pracy) do mistrzostwa opanował wszelkie najbardziej brutalne i upokarzające sposoby łamania przesłuchiwanych, bicie i wymyślne tortury. Jego metody znamy m.in. z relacji wybitnego sowieckiego reżysera teatralnego Wsiewołoda Meyerholda, którego Rodos metodycznie katował. Zwyrodnialec zmuszał więźniów, by pili własny mocz, a niektórych katował do tego stopnia, że tracili oczy. Po wszystkim wracał do domu „strasznie zmęczony, wyczerpany i długo, bardzo długo, nawet pół godziny, wciąż mydlił się i mydlił” – wspominał syn kata. Rodos został rozstrzelany w 1956 roku.
ZOBACZ TEŻ:
Szczury i gwałty
Przez lata postać Zinowija Uszakowa nie była szerzej znana, bo Uszakow – choć bez wątpienia należał do największych zwyrodnialców – nie był osobą z czekistowskiego świecznika. O jego „dokonaniach” można było się przekonać dopiero po otwarciu archiwów dotyczących tzw. spisku marszałka Tuchaczewskiego z 1937 roku.
Od lat zastanawiano się, w jaki sposób czekistom udało się w błyskawicznie krótkim czasie zmusić marszałka do zeznań. Zadziałała zwyrodniała wyobraźnia Uszakowa. Według jednej z wersji miał on skonstruować dla więźnia specjalny „sedes” z podpiętą rurą pełną szczurów. Inna wersja mówi o tym, że zagroził, że zgwałci 13-letnią córkę Tuchaczewskiego. Biorąc pod uwagę, że Uszakow podobną groźbę już zrealizował (córka działacza partyjnego popełniła po tym samobójstwo), niekoniecznie były to czcze słowa.
Metody Uszakowa zostały docenione na Kremlu, ale nie uchroniły go przed staniem się ofiarą kolejnej czystki. Aresztowany z rozbrajającą szczerością przyznawał na własnym przesłuchaniu, że choć katował więźniów, to nie miał pojęcia o „wywoływanych biciem mękach i cierpieniach”.
ZOBACZ TEŻ:
Czekistowski łamignat
Bogdan Kobułow – zaufany „goryl” Ławrientija Berii, zwalisty osiłek, który bez trudu mordował własnymi rękami, a siła jego ciosów była tak wielka, że łamał karki i rozłupywał czaszki.
Urodzony w 1904 roku w Tbilisi szybko wspinał się po szczeblach kariery, bez skrupułów robiąc użytek z siły fizycznej. Cieszył się dużym zaufaniem szefostwa, które doceniało siłę jego pięści – Kobułow z dumą opowiadał historię, że gdy przesłuchiwany więzień rzucił się na Berię, unieszkodliwił agresora, gołymi rękami skręcając mu kark.
Kobułow był jednym z organizatorów zbrodni katyńskiej. To właśnie od niego miała pochodzić dyrektywa, by nie pozostawiać przy życiu „ani jednego świadka [rozstrzeliwań], który sam nie miałby na rękach krwi”. Sam został rozstrzelany w 1953 roku jako członek „bandy Berii”.
ZOBACZ TEŻ:
Likwidator w skórzanym płaszczu
Czy można być urodzonym likwidatorem? W przypadku Wasilija Błochina, „nadwornego” kata Łubianki, odpowiedź nasuwa się sama. Ta wyjątkowo ponura persona to główny oprawca z Katynia i wykonawca wyroków śmierci podczas stalinowskich czystek i Wielkiego Terroru.
Ile osób zabił podczas kilkudziesięciu lat kariery? Szacuje się, że liczba ta wynosi około 10-15 tys. ofiar, choć wiele źródeł podaje nawet 50 tys. Rozstrzeliwanie było jego etatową pracą, ale też pasją i „hobby”. Do legendy przeszedł rzeźniczy skórzany płaszcz, który zakładał, by nie zabrudzić munduru podczas egzekucji. W Katyniu Błochin i jego grupa codziennie mordowali około 250-300 oficerów.
Kat katów zmarł na atak serca w 1955 roku i do dziś spoczywa na Alei Zasłużonych na Cmentarzu Dońskim w Moskwie. Wystarczy przejść kilkanaście kroków od jego grobu, by znaleźć się koło zbiorowej mogiły, w której pogrzebano prochy wielu z jego ofiar.
ZOBACZ TEŻ:
Specgrupa śmierci i woda kolońska
Błochin skupił wokół siebie całą grupę funkcjonariuszy, których jedynym sensem życia (i umiejętnością) było sprawne pociąganie za spust. Wielu z nich, jako specjaliści w swoim fachu, zostało ściągniętych do Katynia. To m. in. Piotr Jakowlew, Aleksandr Jemielianow oraz Wasilij i Iwan Szygalow. Jak wyglądało ich codzienne życie po „pracy”? „Wódkę, ma się rozumieć, piliśmy do nieprzytomności” – wspominał jeden z katów. – „Byliśmy tak zmęczeni, że ledwo trzymaliśmy się na nogach. Myć się trzeba było w wodzie kolońskiej – i to do pasa. Inaczej nie dało się pozbyć zapachu krwi i prochu. Odskakiwały od nas nawet psy – co najwyżej szczekały z daleka”.
Wysadzenie w powietrze rosyjskich bloków mieszkalnych w 1999 roku, za którym według Aleksandra Litwinienki (nomen omen, byłego funkcjonariusza FSB otrutego na polecenie Kremla) stała Federalna Służba Bezpieczeństwa czy zabójstwa niezależnych dziennikarzy, m.in. Anny Politkowskiej – to tylko niektóre współczesne sprawy, w których trop wiedzie na Łubiankę. Czy kiedykolwiek światło dzienne ujrzą dokumenty, dzięki którym poznamy personalia kolejnych oprawców z rosyjskich służb bezpieczeństwa?